Luźne rady Cioci Pingwin cz. 2 - jak ogarnąć własną powieść?

3.3K 460 120
                                    

"Napiszę własną książkę! Na pewno będzie hitem wydawniczym, zrobię z niej całą serię, za kilka lat powstanie film, może nawet gra na jej podstawie..."

Znacie to skądś? Nie odpowiadajcie, wiem, że każdy z Was choć raz miał w głowie podobną myśl. A potem przyszło do realizacji marzeń – usiedliście, napisaliście plan powieści, zdobyliście informacje i zaczęliście pisać. Przypuśćmy, że całość rozplanowaliście na trzysta stron. I tak sobie tworzycie, macie już dwie strony, dziesięć, dwadzieścia, już zaczynacie drugi rozdział... Ależ się to pisanie dłuży! Jeszcze dwieście osiemdziesiąt stron przed Wami, a początek nijaki wyszedł, idzie jakoś wolno, fabuła wydaje się głupia, a radość pisania gdzieś umknęła.

Nie zliczę, ile razy widziałam pytania, czy to skierowane bezpośrednio do mnie, czy gdzieś na grupach z fb, o to, jak w ogóle napisać powieść. Teoria jest? Jest! Pomysł? Też! Zasady poprawnej pisowni znają? Znają! No to jaki problem, by napisać książkę? 

Problem jest i to duży. Ale czego brakuje? Samodyscypliny? Cierpliwości? A może przeszkodą jest złe podejście do sprawy? W tym rozdziale podzielę się ogólną wiedzą, zdobytą z innych poradników, od profesjonalistów czy z własnego doświadczenia. Jestem tylko pingwinem i sama mało jeszcze wiem, ale postaram się dać Wam trochę dobrych rad.

Pamiętajcie tylko, że ja wcale nie każę się Wam do tego stosować. Jak któraś porada pasuje, to korzystajcie, a jak inna się nie podoba, pomińcie ją. 


1. Jak nie porzucić pisania po kilku rozdziałach?

Powiedziała Pingwin, która dopiero co miała półroczną przerwę w pisaniu opowiadania. Owszem, ale Kurs ma już tyle rozdziałów, że można spokojnie książkę z niego zrobić.

Napiszcie streszczenie całego opowiadania. Potem podzielcie je na rozdziały. A zanim przystąpicie do realizacji projektu, poczekajcie. Tak najzwyczajniej w świecie dajcie sobie trochę czasu, najlepiej co najmniej dwa, trzy tygodnie. Oswójcie się z myślą, że będziecie coś tworzyć, zbierzcie informacje, opiszcie świat powieści i bohaterów. A potem, kiedy już całe to podekscytowanie nowym dziełem minie, zacznijcie tworzyć. I uwaga, uwaga, nie twórzcie powieści! Znaczy twórzcie, ale gdy przystępujecie do pracy piszcie rozdział, nie całą sagę. 

Jeśli nastawicie się na pisanie książki będzie to wyglądać tak, jak opisałam to na początku. Kiedy w Waszych głowach utkwi myśl "muszę napisać rozdział, to jakieś dwadzieścia stron, dam radę", pójdzie o wiele łatwiej, wierzcie mi. A jeszcze lepiej wyjdziecie, gdy rozdziały podzielicie na sceny, wtedy to już całkiem z górki.

Świadomość, że przed nami jeszcze tyle pracy  – kilkaset stron, łolaboga – sprawia, iż trudniej nam się zmobilizować. To właściwie widać w każdym aspekcie życia. Jak pomyślę, że mam posprzątać cały dom, to mam ochotę schować się pod kołdrę, za to jeśli będę sobie wmawiać "jeszcze tylko poodkurzam", "łazienka jest mała, szybko pójdzie", jest szansa, że faktycznie uda mi się wszystko ogarnąć.

Podsumowując –  o wiele łatwiej jest pisać rozdziały, niż całe książki. Dlatego Pingwin radzi, byście napisali streszczenia poszczególnych części, a potem, w trakcie pisania, bazowali właśnie na nich i nie przejmowali się tym, co ma nastąpić za kilkadziesiąt stron. W ogóle wyrzućcie z głowy myśl, że piszecie powieść, będzie Wam lżej i nie będziecie musieli narzucać sobie dziwnych deadline'ów.


2. Jak się zmotywować, by w ogóle otworzyć edytor tekstowy?

 Albo wziąć długopis w dłoń, jak kto woli. Tutaj podrzucę Wam sprawdzony trick bazujący na prostej psychologii. 

Macie jakieś swoje dziwne nawyki bądź przyzwyczajenia? Ja muszę umyć twarz od razu po przebudzeniu, bo inaczej czuję się bardzo niekomfortowo. I niedawno uświadomiłam sobie, że zupełnie przypadkiem wyrobiłam nawyk pisania, kiedy słyszę odpowiedni dźwięk, który już kiedyś podrzucałam.

W sumie na sam początek używałam tego, bo ponoć miało korzystnie wpływać na kreatywność. Nie zauważyłam szczególnych zmian, ale całkiem przyjemnie się do tego pisało, więc za każdym razem puszczałam sobie te dziwne dźwięki. I teraz, po prawie roku, jak tylko uruchamiam nagranie, mój mózg dostaje sygnał "czas na pisanie" i od razu odwiedzają mnie moi starzy znajomi – wena i dziwne pomysły.

I tak, wiem, że większość ludzi ten dźwięk zdenerwuje. W sumie tym "włącznikiem weny" może być jakakolwiek piosenka (albo ogólnie muzyka) bądź całkowicie inna czynność. Nie wiem, róbcie przysiady przed włączeniem edytora tekstu. Albo pijcie sok jabłkowy. Cokolwiek, byle regularnie, bo wtedy przyzwyczajacie się, że to jest naturalna kolej rzeczy. Jest bodziec, jest reakcja.


3. Co z tym początkiem?

W tym przypadku zawsze radzę, by najpierw napisać trochę więcej tekstu, nawet kilkadziesiąt stron, a potem zdecydować, co ma być początkiem. Nie, ja nie bredzę, mnóstwo pisarzy tak robi i sama również stosuję się do tej rady. W pierwszej wersji "Szklanego Pogłosu" historia zaczynała się dużo wcześniej, niż to, co prezentuje obecny prolog, jednak w trakcie pisania stwierdziłam, że wolę zrobić z tego retrospekcję i po prostu wycięłam początkowe rozdziały.

Nikt nie powiedział, że musicie pisać opowiadania chronologicznie (ale publikować chronologicznie to już wypada). Jak początek nie idzie, to zostawcie go i piszcie środek. Ewentualnie zróbcie ten pierwszy rozdział, jeśli jest koniecznie potrzebny, ale nie przejmujcie się, że jest słaby, to się później poprawi.

Jak uznacie, że wyszło nijako – wytnijcie nudne sceny, dopiszcie coś, przeróbcie. Jeśli będziecie mieć już napisane kolejne części, zdążycie wczuć się we własne dzieło, mimowolnie nadacie mu konkretny styl i klimat. To jest właśnie ten moment, kiedy najlepiej wziąć się za poprawianie (albo w ogóle pisanie) początku, bo wtedy uda się Wam zawsze w nim wszystko, co najlepsze.

A co właściwie dobrze jest wrzucić w pierwsze części? Oczywiście zależy od gatunku i ogólnie specyfiki Waszych dzieł, jednak podrzucę kilka pomysłów. Pamiętajcie, że nikomu nic nie narzucam, a to nie są jakieś żelazne zasady.

Jeśli historia skupia się na życiu konkretnej postaci, in medias res w połączeniu z narracją pierwszoosobową będzie idealne. Więcej na ten temat znajdziecie w rozdziale "In medias res, czyli zacznijmy od środka".

Wiecie, że fabuła będzie z początku dość nudna i nie da się nic z tym zrobić? Zacznijcie jakąś mocno dynamiczną sceną. Albo na odwrót, kiedy historia gna na łeb, na szyję, rozpocznijcie czymś spokojniejszym.

Poprawianie pierwszego rozdziału po skończeniu kilka kolejnych da Wam jeszcze jedną możliwość. Możecie wziąć to, co do tej pory stworzyliście, podrzucić komuś i poprosić, by czytelnik wskazał największe zalety tekstu. Dialogi wychodzą bardzo naturalnie? Zacznijcie od dialogów. Macie ogromne poczucie humoru? Zróbcie luźny początek z przymrużeniem oka. Jakiś bohater wyjątkowo łatwo łapie fanów? Koniecznie wrzućcie go jak najszybciej.

Ale niestety nie ma jednej, właściwej metody na to, jak zacząć. Pewien wattpadowy mędrzec @blaszany_drwal powiedział kiedyś, że pisarz musi umieć nie tylko pisać, ale i usuwać. Te słowa warto zapamiętać, by zawsze mieć świadomość, że wszystko można poprawić i nigdy nie jest za późno, żeby wstawić coś nowego lub skasować fragment tekstu. 


4. Róbcie szkice.

Pisanie dialogu idzie wyjątkowo łatwo, ale nagle potrzebny jest w tekście dłuższy opis, którego nie macie ochoty pisać? Zostawcie puste miejsce z napisem "tu ma być opis czegoś tam". Piszcie to, na co akurat macie wenę, nie zmuszajcie się do klepania jakiejś sceny tylko dlatego, że tak każe chronologia. Dlatego właśnie nie jestem zwolenniczką publikowania opowiadania od razu po napisaniu pierwszego rozdziału. Jeśli się chwilę wstrzymacie, będziecie mieli czas, by wszystko dopieścić. 

Pingwinowy kurs pisaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz