19. Ułaskawienie

18K 943 55
                                    

~ Bret ~

Ryan, kiedy tylko dowiedział się, że chcę go widzieć, przybiegł tak szybko, że zdziwiłem się, że nie połamał nóg.

 - A-alfo - schylił głowę, zamykając drzwi. Zachowywał się, jakby ktoś go gonił.

Po chwili przestał ciężko oddychać i usiadł na krześle przed moim biurkiem.

 - Ponoć chciałeś mnie widzieć. Chodzi o Miley?

 - Tak. Poniekąd chodzi o lunę - odpowiedziałem, akcentując ostatni wyraz. Nie podobało mi się, że jakiś inny samiec wymawia jej imię i nawet nie zwracałem uwagi, że to jej najlepszy przyjaciel.

 - Więc o co konkretnie? - zapytał, wiercąc się na krześle. Był mocno zdenerwowany. Najwyraźniej albo tak bardzo martwił się o moją malutką, albo już się skapnął, że od wczoraj Megan nie zagościła w domu watahy.

Położyłem ręce na biurku na wypadek, gdyby wilkołak chciał je przewrócić w wyniku wściekłości.

Może być niebezpiecznie.

 - Chodzi o twoją mate - oznajmiłem. Przed oczami pojawiła mi się ta jej na pozór niewinna osoba, która tak naprawdę tylko czekała, aż Miley oddali się ode mnie, aby ją porwać.

 - Megan? Co z nią? Od wczoraj jej nie widziałem, chciałem to zgłosić, ale... - zielonooki zaczął się rozkręcać, więc ruchem dłoni go uciszyłem.

 - Jest zdrajcą - przerwałem mu. Tylu emocji naraz jeszcze chyba nigdy nie widziałem u nikogo.

 - Co!?

Zerwał się z krzesła. Jego tęczówki stały się całe czarne, nie mówiąc już o białkach.

Wyglądał jak demon.

 - Mój szpieg zauważył ją, kiedy wchodziła do gniazda wampirów - odpowiedziałem, próbując załagodzić sytuację.

Brunet nie rzuciłby się na mnie, a przynajmniej tak myślę. Jestem w końcu alfą, a on omegą.

 - Moja mate kilka dni temu umierała! Jak możesz mówić, że pracuje dla tych pijawek!? - krzyknął wkurzony.

Sam chciałem na niego nakrzyczeć, ale się powstrzymałem.

Muszę mu to wszystko wyjaśnić na spokojnie.

 - Dobrze wiemy, że nie jest jeszcze wampirem - uświadomiłem mu. - Najpewniej wykonywała ich rozkazy, aby ją przemienili.

Ledwo co mogłem mówić o niej, nie warcząc. 

 - A może oni zmusili ją do tego, aby im służyła? Zastraszyli tym wypadkiem? - uspokoił się nieco, choć wciąż próbował zabić mnie wzrokiem.

 - Wszystko jest możliwe - przyznałem. - Ale nas zdradziła i pomogła wampirom porwać lunę.

Ryan chwilę nad czymś rozmyślał, po czym usiadł z powrotem na krześle.

 - Proszę o ułaskawienie.

Uniosłem do góry brew.

 - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli ci go udzielę, kiedy twoja mate znowu coś zrobi, oboje zginiecie? 

Chłopak skinął głową potwierdzająco.

 - Dobrze - wypuściłem powietrze ze świstem. - Musimy porozmawiać o Miley. Trzeba jak najszybciej przypuścić atak.

Zielonooki nie dopytywał się o szczegóły, za co byłem mu wdzięczny.

Czułem się fatalnie. Jakbym miał zaraz umrzeć, a wolę tego nie ignorować w szczególności, że moja mate została porwana.

 - Przygotuj się i staw za pół godziny przed głównym wejściem do budynku - nakazałem.

Wilkokrwisty jeszcze raz skinął głową, po czym wstał i wyszedł z mojego gabinetu.

 ~ Cała wataha z wyjątkiem kobiet i dzieci ma stawić się za pół godziny przed głównym wejściem do budynku - powtórzyłem to samo zdanie całemu stadzie w myślach, co Ryanowi.

Wstałem z mojego siedzenia i stanąłem przed oknem.

Widziałem z niego kilka młodych wilków, które już ustawiły się przed głównym wejściem, jak nakazałem.

Zaśmiałem się w duchu, wiedząc, że i tak nie puszczę ich do walki. Były za młode, w wieku Miley.

Miley... 

Wiem, że wciąż żyje i ta myśl mnie pociesza, choć nie do końca.

Niedługo pełnia...

Może lepiej będzie, jeśli nie usunę tych metalowych drzwi, oddzielających korytarz z moim pokojem od jej?

To byłby już szczyt, gdybym ją zgwałcił, tuż po naszym pogodzeniu się.

Te pół godziny minęło naprawdę bardzo szybko.

Najwyraźniej tak jest, kiedy zatracisz się w swoich myślach.

Wyszedłem z pomieszczenia, uprzednio przekręcając kluczyk w szufladzie biurka i wyjmując z niej dwa kołki i sztylet.

Otworzyłem jeszcze dolną szafkę i wyjąłem z niej pas na te przedmioty.

Kiedy w końcu znalazłem się przed całą sforą, rozejrzałem się po nich.

Zgodnie z moim życzeniem, mieli przy sobie broń.

 - Plan jest taki - zacząłem. - Idziemy do siedziby krwiopijców, zaczajamy się z przeciwnej strony do wiatru, a następnie atakujemy. Aby zabić wampira, trzeba najpierw zranić go, aby nie mógł użyć super szybkości, a następnie przemienić się w wilka i rozszarpać mu gardło.

 - A jeśli ktoś jeszcze nie może się zmieniać w wilka? - odwróciłem się do grupy nastolatków, którzy patrzyli na swojego ciekawskiego kolegę spod byka.

 - Wtedy nie może walczyć - odparłem surowo. - Zapomnijcie, to jeszcze nie wasza wojna - zwróciłem się do nich, którzy burcząc, zaczęli kierować się do wnętrza domu watahy.

Jeszcze raz spojrzałem na wilkołaki. 

Mieli różne wyrazy twarzy. Od odwagi, przez obojętność, po przerażenie.

Rozumieli powagę sytuacji.

To nie jest żaden trening, ani nawet walka z banitami.

To walka w której mamy mądrych i doświadczonych przeciwników.

Szczerze. Jaka jest szansa, że wygramy?

Nie znam go ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz