OSTRZEGAM TO OPOWIADANIE JEST PEŁNE BŁĘDÓW I DZIUR LOGICZNYCH!!!
ZOSTAWIAM JE TYLKO Z SENTYMENTU I ZAPRASZAM DO INNYCH OPOWIADAŃ!Padał deszcz. Nie, sorry lało. Była taka ulewa, że ledwo widziałem swoje nogi. Jedynym światłem, które widziałem to z okien Hogwartu.
Super będę mokry na Ceremonii Przydziału. Eh w ogóle po co mi to? I tak wiem, że trafię do Slytherin'u. O idzie jakaś baba z uczniami! Dobra czas się pośpieszyć.
Zacząłem biec truchtem. Minęło sporo czasu zanim minąłem barierę Hogwartu. Wbiłem do zamku. Całe szczęście nikogo nie spotkałem.
Usłyszałem szepty z Wielkiej Sali, dzięki mojemu wilkołackiemu słuchowi...Zaraz powiedziałem wilkołackiemu? Spokojnie, nie jestem wilkołakiem. Mam możliwości takie jak on. No prócz przemiany. Nie wiem jak to wytłumaczyć i szczerze nie chce mi się.
- Minerwo nie możliwe, on nie żyję. - powiedział jakiś głos przypominający starca.
O mówią o mnie! Robi się ciekawie.
- Albusie wiem to, ale na liście jest jego nazwisko! - krzyknęła kobieta.
Wyjąłem jabłko z kieszeni bo zgłodniałem. Wszedłem do Sali.
- Siema! Nie spóźniłem się nie? - spytałem. Przy stole nauczycielskim zobaczyłem jakiegoś starca z długą brodą. Prawdopodobnie był dyrektorem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, lecz mój nos wyczuł bestię. Wilkołaka. Spojrzałem w stronę skąd dochodził zapach. Wilkołakiem okazał się szczupły blondyn siedzący przy stole Gryffindoru. Nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem w jego oczach zdziwienie.
- Co jest Luni? - spytał blondyna, czarnowłosy chłopak.
- T-to wilkołak. - odpowiedział. Trójka chłopaków siedząca przy blondynie odwróciła się by na mnie spojrzeć.
- Powiedz jeszcze komuś, a zginiesz. - szepnąłem wiedząc, że słyszy i uśmiechnąłem się szyderczo. Podrzuciłem jabłko do góry, złapałem i spaliło się na oczach Gryfonów. Szkoda, byłem głodny.
- Rick? - spytał starzec. - Rick Moon?
- Jak widać.
Zauważyłem, że wszyscy uczniowie spojrzeli w moim kierunku. Zaczęły się szepty.
- Ty...nie żyjesz. - powiedziała starsza kobieta.
- Przejdziemy do przydziału, czy mogę już siadać u węży? - spytałem.
- Musisz przejść Ceremonie. - potwierdził starzec i zaprosił mnie gestem ręki do siebie.
Podszedłem szybko i usiadłem na krześle. Nie chciało mi się tego robić, no ale cóż. Kobieta założyła mi Tiarę na głowę. I usłyszałem głos w głowie.
- Rick Moon. Ty czasem nie jesteś uważany za martwego?
- Dokładnie Tiaro. - odparłem w myślach. - To jak Slytherin?
- Charakter masz iście ślizgoński. - przyznała. - Lecz wiem, że za przyjaciela w ogień byś skoczył. Serce masz Gryfona. A tylko głos serca się liczy. Pamiętaj nie każdy przyjaciel, przyjacielem jest.
- GRYFFINDOR! - ryknęła Tiara.
Widziałem zdziwione spojrzenie dyrektora.
- Idziemy do mojego gabinetu. - polecił.
Szliśmy i szliśmy. Całe szczęście w ciszy. Gdy weszliśmy do gabinetu i usiedliśmy, zaczęły się pytania.
- Gdzie byłeś?
- W bezpie...znaczy załóżmy, że było tam bezpiecznie.
- Co się stało 3 lata temu, gdy miałeś jechać do Hogwartu?
- Oddalam to pytanie.
- Przez ten czas byłeś sam?
- Nie.
- Gdzie byłeś?
- Ma Pan sklerozę? Jeżeli tak to nie chce Pan wiedzieć.
- Nalegam.
- Sam Pan chciał. - westchnąłem. Nie lubię odkrywać kart zbyt szybko no, ale nie da mi spokoju. - Byłem w Azkabanie.
- Jak to?!
- Żart. U kumpla byłem.
- Minerwo zaprowadź go do dormitorium. - polecił. - Ta rozmowa nie jest skończona.
- Wątpię. Do widzenia. - powiedziałem wychodząc.
Wyszliśmy a profesor McGonagall (tak się nazywała z tego co mi powiedziała) patrzyła na jakąś kartkę. Powiedziała, że dormitorium będę dzielił z czterema osobami. Mam nadzieję, że to nie będą jacyś kretyni. Proszę niech to będą jacyś arystokraci. Albo nie, niech nikogo nie będzie!
- Nie, nie, nie. - powiedziała profesor i zatrzymała się. - Nie możliwe...
- Co się stało? - spytałem.
- Nie ma miejsc.
- Jak to nie ma? - zdziwiłem się.
- Jest jedno. - powiedziała półgłosem. - Ale nikt tam nie poszedł od czterech lat...
- Dam radę. - zapewniłem. Ciekawe, kto tam siedzi, że nikt tam nie chce iść.
- Mam nadzieję. Słuchaj Rick, jeżeli zrobią coś nieodpowiedniego względem ciebie, idziesz z tym do mnie. Zrozumiano?
- Nie będzie potrzeby. Jak coś mi zrobią, odpłacę im się.
Doszliśmy do obrazu jakiejś kobiety, który się odsunął. McGonagall zaprowadziła mnie do pokoju. I zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami, wzięła dwa głębokie oddechy. Gdy spojrzała na mnie, kiwnąłem głową, że jestem gotowy. Kto był w tym pokoju, że tak się bała? Drzwi otworzyły się.
- Łapo oddaj to! - krzyknął czarnowłosy chłopak w okularach.
- Spadaj Rogaczu! - odkrzyknął inny.
Nagle czwórka chłopaków w pokoju zorientowała się, że są obserwowani. Spojrzeli na drzwi. Nie to się nie dzieję! To Oni! Ci co patrzyli na mnie na uczcie. W sumie...Myślą, że jestem wilkołakiem. Może być ciekawie. Ich się tak boją? Serio? Ludzie są dziwni.
- Potter, Black, Lupin, Pettigrew! Macie nowego lokatora. - oświadczyła.
- CO?! - krzyknęli razem.
CZYTASZ
Pogromca Huncwotów [ZAKOŃCZONE]
Fanfiction[CRINGE] [TYLKO Z SENTYMENTU] [CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ] Pogromca Huncwotów - Do Hogwartu przybywa nowy uczeń,na czwarty rok nauki. Od razu naprzykrza mu się czwórka chłopaków zwanymi Huncwotami. Skąd przybył? Co zrobi? Jaki ma zamiar w ki...