1.

1.7K 87 16
                                    

OSTRZEGAM TO OPOWIADANIE JEST PEŁNE BŁĘDÓW I DZIUR LOGICZNYCH!!!
ZOSTAWIAM JE TYLKO Z SENTYMENTU I ZAPRASZAM DO INNYCH OPOWIADAŃ!

Padał deszcz. Nie, sorry lało. Była taka ulewa, że ledwo widziałem swoje nogi. Jedynym światłem, które widziałem to z okien Hogwartu. 

Super będę mokry na Ceremonii Przydziału. Eh w ogóle po co mi to? I tak wiem, że trafię do Slytherin'u. O idzie jakaś baba z uczniami! Dobra czas się pośpieszyć.

 Zacząłem biec truchtem. Minęło sporo czasu zanim minąłem barierę Hogwartu. Wbiłem do zamku. Całe szczęście nikogo nie spotkałem. 

Usłyszałem szepty z Wielkiej Sali, dzięki mojemu wilkołackiemu słuchowi...Zaraz powiedziałem wilkołackiemu? Spokojnie, nie jestem wilkołakiem. Mam możliwości takie jak on. No prócz przemiany. Nie wiem jak to wytłumaczyć i szczerze nie chce mi się.

- Minerwo nie możliwe, on nie żyję. - powiedział jakiś głos przypominający starca.

O mówią o mnie! Robi się ciekawie.

- Albusie wiem to, ale na liście jest jego nazwisko! - krzyknęła kobieta.

Wyjąłem jabłko z kieszeni bo zgłodniałem. Wszedłem do Sali. 

- Siema! Nie spóźniłem się nie? - spytałem. Przy stole nauczycielskim zobaczyłem jakiegoś starca z długą brodą. Prawdopodobnie był dyrektorem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, lecz mój nos wyczuł bestię. Wilkołaka. Spojrzałem w stronę skąd dochodził zapach. Wilkołakiem okazał się szczupły blondyn siedzący przy stole Gryffindoru. Nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem w jego oczach zdziwienie. 

- Co jest Luni? - spytał blondyna, czarnowłosy chłopak. 

- T-to wilkołak. - odpowiedział. Trójka chłopaków siedząca przy blondynie odwróciła się by na mnie spojrzeć.

- Powiedz jeszcze komuś, a zginiesz. - szepnąłem wiedząc, że słyszy i uśmiechnąłem się szyderczo. Podrzuciłem jabłko do góry, złapałem i spaliło się na oczach Gryfonów. Szkoda, byłem głodny.

- Rick? - spytał starzec. - Rick Moon?

- Jak widać.

Zauważyłem, że wszyscy uczniowie spojrzeli w moim kierunku. Zaczęły się szepty.

- Ty...nie żyjesz. - powiedziała starsza kobieta.

- Przejdziemy do przydziału, czy mogę już siadać u węży? - spytałem.

- Musisz przejść Ceremonie. - potwierdził starzec i zaprosił mnie gestem ręki do siebie.

Podszedłem szybko i usiadłem na krześle. Nie chciało mi się tego robić, no ale cóż. Kobieta założyła mi Tiarę na głowę. I usłyszałem głos w głowie.

- Rick Moon. Ty czasem nie jesteś uważany za martwego? 

- Dokładnie Tiaro. - odparłem w myślach. - To jak Slytherin?

- Charakter masz iście ślizgoński. - przyznała. - Lecz wiem, że za przyjaciela w ogień byś skoczył. Serce masz Gryfona. A tylko głos serca się liczy. Pamiętaj nie każdy przyjaciel, przyjacielem jest.

- GRYFFINDOR! - ryknęła Tiara.

Widziałem zdziwione spojrzenie dyrektora.

- Idziemy do mojego gabinetu. - polecił.

Szliśmy i szliśmy. Całe szczęście w ciszy. Gdy weszliśmy do gabinetu i usiedliśmy, zaczęły się pytania.

- Gdzie byłeś?

- W bezpie...znaczy załóżmy, że było tam bezpiecznie.

- Co się stało 3 lata temu, gdy miałeś jechać do Hogwartu? 

- Oddalam to pytanie.

- Przez ten czas byłeś sam?

- Nie.

- Gdzie byłeś?

- Ma Pan sklerozę? Jeżeli tak to nie chce Pan wiedzieć.

- Nalegam.

- Sam Pan chciał. - westchnąłem. Nie lubię odkrywać kart zbyt szybko no, ale nie da mi spokoju. - Byłem w Azkabanie.

- Jak to?!

- Żart. U kumpla byłem.

- Minerwo zaprowadź go do dormitorium. - polecił. - Ta rozmowa nie jest skończona.

- Wątpię. Do widzenia. - powiedziałem wychodząc.

Wyszliśmy a profesor McGonagall (tak się nazywała z tego co mi powiedziała) patrzyła na jakąś kartkę. Powiedziała, że dormitorium będę dzielił z czterema osobami. Mam nadzieję, że to nie będą jacyś kretyni. Proszę niech to będą jacyś arystokraci. Albo nie, niech nikogo nie będzie!

- Nie, nie, nie. - powiedziała profesor i zatrzymała się. - Nie możliwe...

- Co się stało? - spytałem.

- Nie ma miejsc.

- Jak to nie ma? - zdziwiłem się.

- Jest jedno. - powiedziała półgłosem. - Ale nikt tam nie poszedł od czterech lat...

- Dam radę. - zapewniłem. Ciekawe, kto tam siedzi, że nikt tam nie chce iść.

- Mam nadzieję. Słuchaj Rick, jeżeli zrobią coś nieodpowiedniego względem ciebie, idziesz z tym do mnie. Zrozumiano?

- Nie będzie potrzeby. Jak coś mi zrobią, odpłacę im się.

Doszliśmy do obrazu jakiejś kobiety, który się odsunął. McGonagall zaprowadziła mnie do pokoju. I zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami, wzięła dwa głębokie oddechy. Gdy spojrzała na mnie, kiwnąłem głową, że jestem gotowy. Kto był w tym pokoju, że tak się bała?  Drzwi otworzyły się.

- Łapo oddaj to! - krzyknął czarnowłosy chłopak w okularach.

- Spadaj Rogaczu! - odkrzyknął inny.

Nagle czwórka chłopaków w pokoju zorientowała się, że są obserwowani. Spojrzeli na drzwi. Nie to się nie dzieję! To Oni! Ci co patrzyli na mnie na uczcie. W sumie...Myślą, że jestem wilkołakiem. Może być ciekawie. Ich się tak boją? Serio? Ludzie są dziwni.

- Potter, Black, Lupin, Pettigrew! Macie nowego lokatora. - oświadczyła.

- CO?! - krzyknęli razem.

Pogromca Huncwotów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz