9.

523 40 1
                                    

- Mary?! - krzyknąłem uradowany i podbiegłem do siostry biorąc ją w uścisk.

- Od kiedy mówisz do mnie po imieniu? - spytała zaskoczona.

Złapałem ją za rękę i po chwili byliśmy w Pokoju Życzeń.

- To są jego horkruksy?

- Tak. - odparłem. - Węża i medalionu nie ma. Nie wiem co znaczy ten chłopak.

- On pewnie będzie w przyszłości horkruksem. - powiedziała. - Dobra zbieraj się.

- Co?

- No idziemy do Komnaty po horkruks. Swoją drogą widziałeś tego Regulusa?

- Zwariowałaś? I nie, nie widziałem go. - odparłem.

- Jak zwariowałam? - zdziwiła się. - A kiedy ty masz zamiar to zrobić? Kiedy Voldek zabiję Dumbledore'a?

- Dobra. - poddałem się. - Idziemy.

- Wiesz na pewno, gdzie jest Komnata?  

- Na sto procent pewny nie jestem.

Jakiś czas później byliśmy już w Łazience Jęczącej Marty.

- Jak to otworzyć? To gdzieś tu! - krzyknąłem.

- Może byś się mnie zapytał? - podpowiedziała Marta.

- Aaa no tak. Marto jak wejść do Komnaty?

- Przez umywalkę. - odparła.

- Super. - warknąłem. Zacząłem oglądać umywalkę z każdej strony. Nagle moim oczom ukazał się, mały wygrawerowany wąż. - No tak. Wąż. Pewnie.

- Otwórz to. - rozkazała Promyk.

- No już chwila! - krzyknąłem i powiedziałem w języku węży. - Otwórz się.

Umywalka otworzyła się i po chwili pojawiły się schody. Nagle w kieszeni znalazłem kamyk. Co w mojej kieszeni robił kamyk? Schowałem go z powrotem do kieszeni. Gdy byliśmy na dole Mary zaczęła mnie instruować.

- Różdżka w pogotowiu, ty zajmujesz się bazyliszkiem, ja niszczę horkruks i spadamy.

- Ja niszczę horkruks. - powiedziałem szybko. 

- Nie.

- Tak. 

- Nie.

- Ojciec napisał tak w notesie! - krzyknąłem.

- Ty czytałeś notes Ojca....? - spytała przerażona. No tak zapomniałem. 

- Nie ważne. Zajmujemy się robotą.

Podeszliśmy do wielkiego włazu. Syknąłem po wężowemu, że ma się otworzyć i posłuchał. Naszym oczom ukazała się przepiękna komnata. Z obu stron były filary przedstawiające głowy węży, a na końcu pomieszczenia była wielka kamienna twarz Slytherin'a. Na małym placu przy twarzy, były dwie postacie. Jakiś chłopak i prawdopodobnie Regulus, bo był podobny do brata.

- O kogo moje oczy widzą? - spytał ten drugi.

- Nas. - odparła Promyk.

- A wy jesteście...?

- Rick Moon i Mary Ray. - powiedziałem. Lepiej być miłym. Podeszliśmy bliżej by się mu przyjrzeć. Miał brązowe włosy i szare oczy.

- Witam was! Zwą mnie Tom Marvolo Riddle.

Zamarłem. Słyszałem to imię już dwa razy. Mówiła mi o nim Marta i Ojciec pisał o nim w notesie. Pisał, że JEGO dziennik jest horkruksem. Czyli to jest ON. Przede mną stoi Lord Pieprzony Voldemort. Tylko coś go nie przypomina.

- A on to Regulus Black? - wskazałem na chłopaka leżącego na ziemi. Teraz zauważyłem, że był zakrwawiony.

- Dokładnie. - przyznał Tom. - Niestety mieliśmy lekki konflikt.

- O co poszło? - zagadnęła Mary.

- Inne poglądy...Wiecie takie tam polityczne sprawy.

Zauważyłem, że koło Regulusa leży jakaś książka. Horkruks. Czyli Tom musi być cząstką Voldka. Wpadłem na pomysł. 

- Na, którym roku jesteś? - zagadnąłem.

- Siódmym.

- Czyli przyszedłeś w 1965 roku do szkoły?

- Dokładnie.

- A po co te kłamstwa Tomuś?

- Co? - spytał zdziwiony.

- Wiesz bo mamy 1974...A siedem lat temu był 1967

- I co z tego?

- A nic...Drętwota!

Odbił moje zaklęcie.

- Chcesz się tak bawić? - warknął. Po chwili syknął coś po wężemu. Coś pełzło przez korytarze kanałów. Tylko nie to...

- Uciekaj... - szepnąłem do Promyka. - Na co czekasz?! WIEJ!

Patrzyłem jak duży, nie to złe określenie...GIGANTYCZNY bazyliszek wychodzi z jednej, z rur. Starałem nie patrzyć się na jego oczy. Ale są jak dwa walone magnesy.

- Zabij. - polecił Riddle. Mieszanka kury i węża rzuciła się nie w NASZĄ, ale w MOJĄ stronę. Biegłem jak najszybciej, jak najdalej od bestii. I nagle ściana. Czas przywitać śmierć. Nie ma ucieczki. Zacząłem szukać po kieszeniach jakiejś Broni-Na-Pieprzone-Wielkie-Bazyliszki-Z-Komnaty-Tajemnic-W-Hogwarcie, ale nie znalazłem takiej. W kieszeni miałem tylko różdżkę i kamień. Kamień i różdżka. No z tym zestawem to pokonam tuzin smoków i dwa olbrzymy. Zestaw, o którym każdy czarodziej marzy w takiej chwili. Walnąłem się ręką w twarz. Czarodziej. JESTEM CZARODZIEJEM. Chwyciłem kamyk. Miałem plan z serii Plany Samobójcze Ricka Moon'a. Tylko odwrócić się, poczekać aż bazyliszek się rzuci. Idealny plan. Ale innego nie miałem. Promyk nie chciałem narażać. Obróciłem się i gdy zobaczyłem wielkiego węża o mało nie zemdlałem. Otworzył paszczę, by się rzucić, lecz w tym momencie rzuciłem kamyk do jego paszczy, machnąłem różdżką i zmienił się on w miecz. Miecz, który wbił się bazyliszkowi od środka. Po chwili ten już nie żył.

- No Riddle już po zwierzaczku... - warknąłem. Zamarłem kolejny raz. Obok Regulusa, leżała Mary.

- Rick i po co Ci to było?

- Domyśl się.

- Teraz twoja marna przyjaciółka razem z Regulusem zginą. - powiedział Riddle. 

- Po pierwsze: Nikt nie zginie. - zacząłem. - Po drugie: To nie moja przyjaciółka...Tylko siostra. A po trzecie...

- Skończ już. - warknął.

- Z tobą skończę! - krzyknąłem. - Accio Dziennik Toma Riddle'a!

Dziennik przyleciał mi do ręki.

- ZOSTAW TO! 

Otworzyłem go i położyłem na ziemi. By go zniszczyć trzeba użyć dużo czarnej magii. Przyłożyłem różdżkę do niego i myślałem nad najgorszymi zaklęciami jakie znam. Po chwili Tom Marvolo Riddle zniknął.


Pogromca Huncwotów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz