Obudziłem się w Skrzydle, całe szczęście Dumbledore uznał moje zemdlenie, za brak sił, a ja nie chciałem go wyprowadzać z błędu. Po dwóch dniach wyszedłem. Na błoniach nie było ciała Ojca, czyli Śmierciożercy się nim zajęli. Mój (prawie) każdy dzień w Hogwarcie jest ciekawy, nieprawdaż? Tym razem nie mogło być inaczej. Większa część dnia minęła normalnie. Siedziałem w dormitorium, gdy nagle zorientowałem się, że jestem tam SAM. Czyli była już kolacja. Odłożyłem książkę, którą czytałem (upewniając się, że była dobrze zamknięte różnymi czarami) i wyszedłem z dormitorium lwów. Po drodze zauważyłem, że zamiast iść do Wielkiej Sali, błądzę po korytarzach.
Co ja na Merlina wyczyniam?
GDZIE JA JESTEM?!
I tak, po raz pierwszy zgubiłem się w zamku. Świetnie. Dobra tym korytarzem szło się do Pokoju Życzeń, tak? Nie, nie to tamtym. Tym się szło do sali od OPCM. To, w takim razie ten po prawej idzie wprost do Łazienki Marty? W ogóle na którym piętrze jestem?
W końcu (jakimś cudem) trafiłem na właściwe piętro.
W moją stronę szło trzech, siódmio lub szóstoklasistów. Nie obchodziło mnie to, idą gdzieś lub chcą autograf. Minąłem ich - no, tak mi się zdawało. Poczułem ścisk na swoim ramieniu i po chwili byłem przyparty do ściany.
- Rick Moon? - odezwał się wysoki chłopak, który mnie przytrzymywał za ramię. Miał brązowe włosy i takie same oczy.
- A kto pyta? - warknąłem.
- Hm, uznam to jako tak.
- To co z nim robimy? - spytał inny z tyłu, miał blond włosy i był na swój sposób śmiesznie zbudowany.
- Zemsta. - wycedził brązowowłosy przez zęby.
Zemsta? Byłem pewny, że nigdy nie widziałem tych trzech chłopaków. W sumie, patrząc na moje życie, komu ja nie zalazłem za skórę?
- Ja się przedstawiłem, pora na was. - warknąłem. Moja ręka nieświadomie powędrowała do kieszeni z różdżką.
- Antonin Dołohow. Miło poznać.
- A reszta twojej świty?
- Nie twój interes.
- To czego chcecie?
- Może mało osób wie o tym - zaczął. - lecz my wiemy, z jakiego powodu nie przyszedłeś do Hogwartu gdy powinieneś.
Serce podeszło mi do gardła. Skąd oni wiedzą?
- C-co? - bąknąłem.
- Mordercy twoich rodziców, byli NASZYMI rodzicami.
No i klops. Weź się obroń, tylko po to by za parę lat, dostać za to w łeb.
Po chwili poczułem uderzenie w brzuch. Napastnik puścił moje ramiona, lecz w niczym mi to nie pomogło, bo dwaj pozostali złapali za ręce. Różdżka mi wypadła i poturlała się po podłodze.
Próbowałem się wyrwać - na próżno. Blondyn i brunet, trzymali mnie kurczowo. Kolejne uderzenie i kolejne. Po paru ciosach, miałem rozciętą wargę i obolały brzuch.
- Dobra, bo to iście mugolskie. - powiedział nagle Dołohow i przyłożył różdżkę do mojej szyi. - Czas na zabawę czarodziejów. Crucio.
Padłem na kolana. Ból był tak silny, że mogłem przysiąc jak obierają mnie ze skóry. Wiłem się na podłodze z bólu. Zacząłem się drzeć w niebo głosy. Po momencie ból ustał.
Antonin wysłał kolejne zaklęcie, po którym moja prawa ręka krwawiła.
- Zostawcie go. - powiedział inny znajomy mi głos. Odwróciłem się w jego stronę.
- O Snape! Co tu robisz? Kolacja trwa! - przypomniał blondyn.
- Zostaw go Dołohow. - powtórzył Severus.
- Nie.
Snape wystawił różdżkę w stronę mojego napastnika.
- Zostaw go.
- Bo...? - spytał Antonin.
- Smarkerusie, trzeba ostrzej. - powiedział kolejny znany mi głos. Odwróciłem się i nie mogłem uwierzyć. James Potter mierzył różdżką w blondyna stojącego obok mnie. - Na przykład. TAK!
Potter machnął różdżką i po chwili cały korytarz był w mgle. Słyszałem odgłosy walki, mgła opadła i zdziwiłem się widowiskiem. Potter zamiast walczyć z Severusem (czego się spodziewałem) bił się z blondynem, a Snape BIŁ SIĘ! ON SIĘ BIŁ! - z brunetem. Rozejrzałem się, szukając Antonina. Nie widziałem go. Po chwili, korytarz się zakurzył, gdy kurz opadł, Snape i Potter klęczeli obok siebie, blondyn i brunet trzymali różdżki celując im w szyję.
- Poddaj się. - warknął Dołohow, zza moich pleców. - Bo zginą.
- Słyszeliśmy, że zabiłeś pupila Pana. - odezwał się blondyn. - Musisz zostać ukarany.
Dobra, oni są "Śmieciojadami". Ma ktoś jakiś plan? A lub B? Nie? Szkoda.
- A-ale ja też jestem z wami! - krzyknąłem.
- Co? - zdziwił się brunet.
- No, jestem Śmierciożercą!
Oby się udało.
- Nie żartuj. - warknął Antonin.
- Sprawdź rękę.
Zauważyłem oburzenie na twarzy Rogacza, mrugnąłem do niego.
Dołohow chwycił mnie za lewą rękę. Podwinął rękaw i chciał się wydrzeć, lecz byłem pierwszy. Nie po to, tyle siedziałem w czarnej magii, by nie umieć tego.
- VENAS LATENS IN TENEBRIS!* - wydarłem się. Tatuaż węża na przedramieniu, zaświecił się czarnym światłem i po chwili wisiałem w powietrzu.
- Co na Merli... - zaczął James.
W tym momencie magia we mnie skupiona wybuchła. Moi napastnicy leżeli nieprzytomni na ziemi, a Potter i Snape patrzyli na mnie jak na wariata.
To taka moja broń na trudniejsze wypadki.
------------
*w moich żyłach płynie mrok
I jak? ^^
Zapraszam do komentowania!
CZYTASZ
Pogromca Huncwotów [ZAKOŃCZONE]
Fanfiction[CRINGE] [TYLKO Z SENTYMENTU] [CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ] Pogromca Huncwotów - Do Hogwartu przybywa nowy uczeń,na czwarty rok nauki. Od razu naprzykrza mu się czwórka chłopaków zwanymi Huncwotami. Skąd przybył? Co zrobi? Jaki ma zamiar w ki...