19.

295 25 1
                                    

Ciemność, tyle widziałem.

- Stracił dużo magicznej mocy. - usłyszałem męski głos.

- Co z nim robimy? - spytał kobiecy głos.

- Zabieramy go do Hogwartu. - odparł inny.

- Salazarze, nie wiem czy to dobry pomysł....

- Jedyny logiczny.

- Czuję coś od niego... - szepnęła kobieta. - Ma coś z nami wspólnego.

- Myślcie jak ślizgoni! Nikt nigdy by nas nie wskrzesił! On ma naszą krew w sobie!

- Dlatego ma taką potężną aurę... - powiedział mężczyzna.

- Brawo! Myślałem, że ty Roweno zwrócisz na to uwagę! A tu się okazuję, że to Gryfiak.

- Nie kłóćcie się. - powiedziałem i ledwo wstałem. - Hogwart potrzebuje waszej pomocy...

- Wiemy. - powiedziała kobieta ubrana w błękit.

- Kultury ludzie...Przedstawmy się. - powiedział czarnowłosy mężczyzna, po czym podał mi rękę. - Salazar Slytherin.

Przedstawiliśmy się sobie.

- Będziecie w stanie walczyć? - spytałem.

- Nie. Jesteśmy zniekształconymi inferiusami, lecz możemy wykonać jedno zaklęcie. -odpowiedziała Rowena.

To są jakieś żarty? 

PYTAM SIĘ?! CZY TO SĄ ŻARTY?!

Zdobyłem Czarną Różdżkę.

Znalazłem ten głupi cmentarz.

Wskrzesiłem najpotężniejszych czarodziei jacy żyli (prócz samego Merlina, oczywiście). 

Po czym dowiaduję się....

ŻE MI NIE POMOGĄ!

Czekałem.

Nie wiem na co. Chyba na to, gdy wszyscy krzykną "PRIMA APRILLIS!".

Nikt nie krzyknął.

- Jesteś najpotężniejszym czarodziejem. - powiedział Godryk.

- Jednym z najpotężniejszych. - poprawiłem. - Jest jeszcze...

- Chaos. - dokończył głos za mną.

Odwróciłem się na pięcie. 

Przede mną stał Russel. Bawił się swoją różdżką, podrzucając ją do góry i łapiąc.

Wymierzyłem w niego.

- Czego chcesz? - warknąłem.

- Ja? Na tą chwilę nic.

- To po co tu sterczysz? - zdziwiłem się, lecz byłem gotowy na odparcie jakiegokolwiek ataku.

- Chcę Ci dać wiadomość. - odparł. - Wiesz, jak Hermes. Ten Bóg z mitologii, kojarzysz nie? Był posłańcem Bogów.

- Super. Co to za wiadomość?

- Jak skończysz tu, zapraszam do Hogwartu. - uśmiechnął się. - O ile jeszcze stoi. Ciekawe jak tam twoi przyjaciele...

- Zrób im coś, a pożałujesz. - warknąłem i ścisnąłem mocniej Czarną Różdżkę.

- O to się nie martw.

- Avada Kedavra! - wysłałem zaklęcie, które poleciało w niego. Kiedy miało uderzyć, Russel zniknął.

- To hologram. - powiedział Salazar.

- Dzięki za podpowiedź. - powiedziałem przez zęby.

- Musimy Ci pomóc. - powiedziała Helena.

- Nie możecie. - westchnąłem.

- Jest jeden sposób. - odezwał się Gryffindor. Wystawił różdżkę przed siebie, czyli we mnie. - Towarzysze?

- Fajnie się żyło. - westchnęła Helena i zrobiła to samo.

- Myślę, że nauka nie pójdzie w las. - powiedziała Rowena i wymierzyła we mnie różdżką. - Salazarze?

Spojrzałem na Slytherin'a. Jego twarz była...smutna.

- Będzie mi brakowało...was. - powiedział i zrobił to co reszta.

Końce ich różdżek dotknęły się.

- O co... - zacząłem. 

Zanim skończyłem mówić, poczułem jak coś wchodzi mi przez usta. Ujrzałem mocne światło.

Światło opadło. Założycieli nie było.

Ja za to poczułem, że są WE MNIE.

Czułem jak ich moce mieszają się z moją, tak długo, aż stały się jednością.

- Czas uratować Hogwart. - powiedziałem i aportowałem się na błonia.

Od razu poczułem zapach dymu. Coś się paliło.

Wszędzie panował chaos. Znaczy nie Chaos, tylko chaos. 

No, wiecie o co mi chodzi.

Wszędzie były gruzy. Obróciłem się, Bijąca Wierzba była na wpół spalona. Na placu było pełno uczniów, wszystkie domy. 

Obok nich, skrzaty, olbrzymy, wilkołaki i inne stworzenia.

Wszyscy walczyli ze Śmieciojadami.

Po środku zamieszania, były dwie osoby. Dumbledore i Voldemort.

- Witaj Albusie. - odezwał się Tom. Gdy powiedział te swa słowa, walka ustała. Wszyscy skupili się na dwójce czarodziei.

- Witaj Tom. - odparł dyrektor. - Po co przybyłeś?

Podbiegłem bliżej by widzieć lepiej sytuację.

- Nie udawaj głupca. - warknął Riddle. - Gdzie jest Mrok?

- To jakaś z twoich zagadek? Podejrzewam, że mrok można zauważyć na przykład w ciemnym lesie.

- Zła odpowiedź.

Zaczęła się walka, która trwała z trzy minuty? No, może cztery.

Przerwał ją głuchy trzask łamiącego się drewna. To różdżka Voldemorta się złamała.

- Tom dołącz do nas. - powiedział Dumbledore.

On jest taki głupi?! 

Pobiegłem jak najszybciej na pole walki. Zaklęcia leciały we mnie. Odbijałem je po kolei. 

Dobiegłem do dyrektora i strzeliłem w Voldemorta zaklęciem.

- Avada Kedavra!

- Rick! - krzyknął dyrektor. - To pułapka!

Miał rację. Fakt Voldemort nie przeżył zaklęcia, lecz za nim stał ktoś, kto czekał na tą okazję.

Gdy martwy Tom Marvolo Riddle aka Voldzio aka Voldemort aka Czarny Pan upadł, z miejsca gdzie stał poleciało zaklęcie uśmiercające, leciało we mnie.

Nie miałbym jak go uniknąć. Zamknąłem oczy i w umyśle pożegnałem przyjaciół.

Nie poczułem nic. Usłyszałem upadające ciało na ziemię.

Otworzyłem oczy. U moich stóp, leżał martwy Albus Dumbledore.

Kawałek dalej, gdzie leżał Marvolo, stał morderca dyrektora. 

Russel Chaos Moon, śmiał mi się prosto w oczy.



.....................................................

I jak? 

Pogromca Huncwotów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz