Sobota osiemnasty maja, roku 18xx.
Wieczór, w domu było półciemno, głucho, ale przytulnie.
Malarz oczekiwał swojego narzeczonego, z zamyśloną miną kończąc kolejny obraz, z którym miał się wyrobić do następnego poniedziałku.
Czuł dziwny niepokój, kiedy w słabym świetle lampy olejnej kreślił linie na płótnie.
Starał się jednak schować te myśli na samym dnie podświadomości, biorąc głębokie wdechy, by zaciągać się systematycznie swądem farb olejnych.
Kominek trzaskał cicho, puchata kotka leżała pod jego nogami, zbliżała się godzina dziesiąta.
Powinien być w domu godzinę temu.
Zagryzł wargę, a tętent koni za oknem wyprowadził go ze skupienia, a jego dłoń zadrgała, niszcząc idealną linię.
Zaklął cicho, jednak w duszy czuł niewyobrażalny spokój, domyślając się, że to ukochany w końcu wrócił.
Pośpiesznie wstał od sztalugi i idąc do głównego pokoju zsunął materiał zwiewnego szlafroka z ramienia.
Miał zamiar go zrugać, nakrzyczeć, że doprowadził go niemalże do paniki, jednak najpierw postanowił przywitać zmarzniętego marynarza jak należy.
Słyszał już kroki, jego skóra zaczęła mrowić, wytęskniona za dotykiem szorstkich dłoni, jednak zamiast dźwięku otwieranych drzwi, ktoś do nich zapukał.
W sercu ponownie na ułamek sekundy wybuchła histeria, jednak szybko przypomniał sobie, jak jego głuptas często gubi klucze.
Podszedł więc do nich i otworzył je zamaszystym ruchem.
- Pan Laurent? - zapytał ubrany w uniform mężczyzna.
Zdezorientowany poprawił szlafrok, przymknął drzwi czując, że nogi się pod nim uginają.
- Tak - odpowiedział patrząc na starszego mężczyznę o ciemnym wąsie. - O co chodzi?
Mężczyzna wziął głębszy wdech, kątem oka zerknął na młodszego pomocnika, który stał przy powozie.
- Bardzo mi przykro, dzisiaj rano znaleźliśmy zwłoki pana narzeczonego przy dokach.
Trudno jest określić to co poczuł, krew opuściła jego ciało, czuł jak uginają się pod nim nogi, jednak wczepił paznokcie w drzwi, by pozostać w pionie.
- To niemożliwe...- zaczął słabym głosem. - Miał wrócić wieczorem, to musi być jakaś pomyłka.
- Niestety, załoga potwierdziła już jego tożsamość.
- To niemożliwe..
- Proszę przyjąć moje kondolencje.
Mężczyzna mówił, jednak malarz nie potrafił słuchać, czuł jedynie jak gorące łzy płyną po jego wystawionych na chłód policzkach.
To niemożliwe, niewykonalne, abstrakcyjne.
Brunet dalej mówił, wypranym z emocji głosem, ale malarz nie chciał go słuchać, nie mógł.
Zatrzasnął mu drzwi przed nosem, jak zwykłemu kłamcy i pędem pobiegł na górę, kierowany histerią, rozpaczą w najczystszej formie.
Czuł jak jego dusza łka, zwija się w niewyobrażalnej tęsknocie, bo kiedy mózg wciąż nie wierzył, on już wiedział, że został sam, że jego druga połówka poszła dalej bez niego.
Więc nie myśląc wiele, wpadł do sypialni i wyjął ze swojej szafki nocnej rewolwer.
Wiedział, że go spotka, musiał go spotkać.
Nie był pewien, czy w poprzednich życiach miał już okazje czuć zapach jego skóry, ale po spędzonych w tym ciele latach, wiedział, że są sobie pisani.
Nie czekając więc chwili zwłoki odbezpieczył broń i palnął sobie w łeb, malując ścianę na czerwono.
Tworząc drugi autoportret wariata.Sprawa była o wiele prostsza w praktyce, aniżeli w teorii.
Nie rozmawiało się o tym, każdy już przyzwyczajony, a czasami nawet nieświadomy zatrzymywał to dla siebie.
Jednak każdy duch ludzki, nie mózg, nie umysł, a spiritus movens był nieśmiertelny, zdolny do mieszkania w różnych ciałach, po kolejnych narodzinach.
Nie działo się to z dnia na dzień, oczywiście, czasami ponowny powrót zajmował długie dekady, jednak ostatecznie zawsze się wracało.
Strzelając sobie w głowę, nie lękał się śmierci, mroku który go spowije.
Obawiał się jedynie kary i tego jak długo będzie musiał czekać, aż ponownie będzie mógł spotkać ukochanego, powiązanego z nim na wieki.Nie pasował do niebieskich ekranów i głośniej muzyki.
Kupował zabytki na które nie było go stać, kiedy na obrazach zarabiał grosze, a większość pieniędzy wydawał na papierosy i drogie wino.
Sprawiał pozory, obstawiając się zakurzonymi meblami, nosząc eleganckie ciuchy, na zwykłe zakupy, kiedy pod paznokciami zalegała bordowa farba.
Chodził niewyspany, anonimowy, z worami pod oczami i rosnącą wyrwą w sercu tęskniąc za tym, co pamiętał tylko w formie okazyjnego deja vu.
Wytrenował bezczelność potrzebną, do prowadzenia życia, które sobie wybrał.
Był szary w swojej inności, zamknięty na świat w swądzie dymu i farb.
Niewidoczny.
Tęskniący.
A jego dusza stara jak świat.
__________________________________No to zaczynamy moi kochani.
Bardzo się stresuję, mam nadzieję, że nowa historia wam się spodoba i to co sobie wymyśliłam będzie zrozumiałe.
Pierwszy rozdział pojawi się w sobotę, postaram się publikować w miarę systematycznie, ale na razie mam dopiero pięć rozdziałów, więc nic nie obiecuję.
Miejmy nadzieję, że będzie w miarę fajnie :D
Do zobaczenia w sobotę!💛
CZYTASZ
Spiritus Movens | bxb✓
RomanceBył szary w swojej inności, zamknięty w swądzie dymu i farb. Niewidoczny. Tęskniący. Z duszą starą jak świat. ℹ️2 miejsce w kategorii romans, w konkursie Skrzydlate Słowa