III. Nowe życie

3.9K 551 29
                                    

Srebrna poświata księżyca wpadała przez okno, kiedy niebieskie światło telefonu odbijało się od okrągłych okularów blondyna.
Wszystko było już załatwione, transporter miał przyjechać po pierwszej, prawie skończył się też pakować, bo do pomocy miał Jaspera i Felixa.
Ziewnął cicho, przecierając powiekę, wsuwając palec wskazujący za szkło.
Miał już odłożyć telefon i wrócić do obrazu, kiedy na pasku pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości.
Godzina dwudziesta druga trzydzieści osiem, a ktoś mu będzie psia mać dupę zawracał.
Westchnął ciężko, z zerowymi chęciami spuścił pasek na dół, już bojąc się kto i co od niego chce.
Katherine.
Z nią może zawsze rozmawiać.
Ledwo zdążył odczytać wiadomość, że kobieta zaraz do niego zadzwoni, a ekran rozmazał się i zmienił na zdjęcie rudowłosej piękności, informując o przychodzącym połączeniu.
Sapnął cicho, przysiadł na wysokim taborecie, który ustawił sobie przy staludze i przesuwając palcem w bok, przyłożył telefon do ucha.
- No co tam piękności ty moje?
- Idę do ciebie - odpowiedziała bez zbędnych ceregieli.
- Katherine...wiesz, że cię kocham, ale naprawdę doceniłbym, gdybyś dawała mi znać nieco wcześniej, właśnie się rozebrałem i mam artystyczne uniesienia.
- To nagła sytuacja, alarm czerwony.
Malarz lekko zmarszczył brwi, sięgając pamięcią w tył, nie kojarząc co oznaczał alarm czerwony.
- Możesz trochę jaśniej? - mruknął, ale kobieta rozłączyła się w połowie wymawianego przez niego zdania.
A w następnej chwili zapukała do drzwi.

Westchnął, wznosząc oczy do sufitu.
Cóż, dla niej wszystko.
Odrzucił telefon na łóżko i podszedł do krzesła, z którego wziął swój krótki szlafroczek w dziwaczne wzorki.
Zawiązał go w pasie, ciesząc się, że ten sięga do połowy ud i otworzył drzwi, wpuszczając kobietę do środka.
Musiało padać, bo jej kasztanowe włosy lśniąc wilgocią niczym świeża krew płynęły po jej plecach aż do pełnych bioder, a skromny makijaż lśnił, skroplony wodą.
- Boże, cała drżę - sapnęła zdejmując z siebie czarny płaszcz i czerwone szpilki, które ustawiła obok obcasów blondyna.
- Ale co się w ogóle stało?
Kobieta wygładziła czerwoną spódnicę i zapięła guzik czarnej, zwiewnej koszuli, który rozpiął się jej na biuście.
- Leon - zaczęła podnosząc na mężczyznę dramatyczne spojrzenie. - Dzisiaj w moim sklepie, była bogini. Bogini, rozumiesz? Pieprzony anioł.
Surre zaciągnięty już czterema kieliszkami wina, nie rozumiał.
Katherine prowadziła sklep z winylami, stojący nieopodal przyszłego mieszkania malarza, dokładnie przy parku królowej. Zawsze miała dobre ucho do muzyki, tylko palce do jej grania były nie te, zostawało jej tylko prowadzenie sklepu i okazyjne pozowanie do jego obrazów.

Coco przeszła przez nieduży pokój, wyciągając koszulę ze spódnicy, by wsunąć dłonie pod materiał i rozpiąć stanik, który odrzuciła na łóżko blondyna.
Następnie biorąc w dłoń do połowy pusty kieliszek wina spojrzała przez niego pod światło.
- Zakochałam się - westchnęła siadając na taborecie, kiedy malarz, jak sierota stał przy kiblu. - Ona była taka śliczna i miła.
- No dobrze, ale czy pani śliczna i miła ma jakieś imię? - spytał, w końcu ruszając się z miejsca.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, przygryzła pełną wargę.
- Annie - mruknęła upijając łyk. - Gra na pianinie i szukała płyt z taką muzyką, żeby się uczyć, czy coś. Strasznie to hipsterskie, ale mogę jej to wybaczyć, bo była śliczna.
Surre z westchnieniem usiadł w fotelu i zakładając nogę na nogę przytulił butelkę wina.
- Miała takie króciutkie, srebrne włosy do ramion, wyglądała jak urocza owieczka - kontynuowała kobieta. - Do tego prawie szare oczy i one wydawały się takie znajome Leon...a oczy to przecież zwierciadła duszy są, nie? - spytała pochylając się w jego stronę. - A jeśli to moja kochana?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, patrząc na nią z rozczuleniem i rozbawieniem jednocześnie.
- Katherine - zaczął miękko, prawdopodobnie przez wino. - Nie chcę ci skrzydeł podcinać, ale mówiłaś podobnie o dwóch poprzednich.
- Do trzech razy sztuka - odbiła pałeczkę, unosząc palec wskazujący, a Surre odruchowo spojrzał w górę, zapominając na moment, że tak się robi.
Nie mógł się z tym kłócić, więc po prostu przyległ wargami do szyjki butelki i upił więcej słodkiego otumanienia, kiedy kobieta rozglądała się po jego mieszkaniu.
- Widzę, że już prawie spakowany.
- Mmm.
- A rozmawiałeś w ogóle z właścicielem?
- Niech się pałuje, wyewakuuje się bez świecenia oczami, bo i tak chuj by z tego wyszedł.
Kobieta zaśmiała się perliście i usiadła wygodniej, opierając palce stop o ziemię.
- Ale wracając do tej Annie - mruknął odchylając głowę. - Wiesz coś więcej?
- Studiuje coś związanego z muzyką, ale nie zagłębiała się w jakieś większe szczegóły. Wiem, że czasami przygrywa w jakiś barach al'a vintage, czaisz.
Blondyn pokiwał w milczeniu, przełykając alkohol.
Już wiedział, że w najbliższej przyszłości czekają go wycieczki do takich barów.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz