I. Ego moje

7.8K 724 106
                                    

(bardzo polecam przesłuchać piosenkę w mediach)

Środa, osiemnasty maja, roku 20xx

Ciszę poranka zburzył podskakujący na szafce nocnej telefon.
W powietrzu unosił się zapach farby i kurz, skrzący się w promieniach słońca, którym udało się przecisnąć przez szczeliny między gazetami, którymi pozaklejane były okna.
Mężczyzna z westchnięciem podniósł się na łokcie, uchylił powieki, by rozejrzeć się po swoim mini muzeum ledwo przytomnym wzrokiem bławatkowych oczu.
A telefon cały czas dzwonił.
Z wytchnieniem podpełzł bliżej krawędzi i nie patrząc kto dzwoni, przytknął komórkę do ucha.
- Surre, kto mówi? - mruknął trąc powiekę.
- Wiem jak się nazywasz, pacanie jeden - warknął męski głos po drugiej stronie. - Gdzie ty jesteś?
- Jasper? - Blondyn podniósł się lekko i usiadł na stopach. - U siebie, a co?
- Leon, kurwa kupiec. Dzisiaj. Pamiętasz?
Malarz jak poparzony wyskoczył z łóżka, szybko lecąc do szafy, by narzucić coś na nagie ciało.
- Czemu dzwonisz dopiero teraz?! - wydarł się do słuchawki, wyjmując z szafy garnitur, który na całe szczęście wisiał na wieszaku i nie wymagał prasowania.
- Bo myślałem, że pamiętasz o czymś takim!
Surre tylko warknął, włączył telefon na głośno mówiący i odrzucił go na odziane w biel łóżko, ubierając się w pośpiechu.
Pamiętał, oczywiście, że pamiętał.
Po prostu teraz wyleciało mu to z głowy, tak zaraz nad ranem.
- Czekam na ciebie pod blokiem, cukiereczku ty mój głupi. Ubierz się ładnie - głos Jaspera dobiegający z telefonu był nieco niewyraźny, jednak łatwo można było zrozumieć słowa.
- Zawsze ładnie się ubieram.
Jasper już nic nie odpowiedział, jedynie parsknął cicho i rozłączył się, przywracając niedużemu pomieszczeniu wiekowy klimat.

Mieszkanie było skryte w półmroku, pod ścianami stały stare szafy, kryjące swój blask pod kurzem, pod stopami wytarte panele, drogi bordowy dywan, zabrudzony farbą.
A po środku sztaluga, z właśnie skończonym obrazem, a poza nim dziesiątki innych, wiszących na ścianach o niewiadomym kolorze, czy opartych o meble.
Malarz ubrał się w pośpiechu, poprawił na sobie dopasowany garnitur i szybko zgarnął czarną torbę, w którą miał zamiar włożyć zabezpieczony już obraz.
Ułożenie włosów mogło poczekać.
Uważając, aby nie nadepnąć na żadną tubkę z farbą, pośpieszne podszedł do obrazu i łapiąc go delikatnie wsunął go do torby i zapiął ją szczelnie.
Usta przepłukał stojącą na szafce szklanką wody i biorąc telefon szybko przeszedł do drzwi.
I kolejny przystanek.
Zatrzymał się, narzucił na siebie płaszcz, który zakładał tylko na specjalne okazje i wcisnął stopy w buty na lekkim obcasie.
Co nie dopowie, to do powygląda.
Stanął przed lustrem i wplótł blade palce w złote włosy, przeczesując je w ten sposób dobre dziesięć razy,aż nie uzyskały tej harmonii artystycznego nieładu.
Jego cienie pod oczami nie były tak tragiczne jak kilka dni temu, skóra była blada i gładka, a nie sina, usta zaróżowione, z chuj jeden wie jakiego powodu, może wychodziła mu febra, ważne że teraz wyglądały dobrze.
Zamaszystym ruchem narzucił torbę na ramię i wyszedł z mieszkania, zakluczajac drzwi na odchodnym.
Zbiegając po schodach robił hałas obcasami, ale na szczęście klatka była pusta, więc nie miał go kto zwyzywać od najgorszych.
Tylko jego głowa zaczęła pulsować boleśnie, do rytmu stukotu.

Kiedy wyszedł na zewnątrz uderzył w niego smród spalin, szarość miasta i obrzydliwość neonów.
Siren za dnia było szare i mdłe, dopiero wieczorem zyskiwało nieco uroku.
Choć także niewiele, bo z natury było paskudne.
Kilka metrów dalej stał wysoki brunet w eleganckim garniturze, stukając palcami o telefon wpatrywał się z wyjście z bloku, lewą dłonią co chwile przeczesując zaczesane do tyłu włosy.
Malarz minął mężczyznę, nie obdarowywając go dłuższym spojrzeniem, bo nie był w jego typie.
Zamiast do niego, podszedł do kucającego pod ścianą chłopaka, który wypuszczał spod kaptura obłoki dymu.
Oczywiście w uszach miał słuchawki, a blade palce wbijał w ramiona, całym sobą pokazując, że nie jest zadowolony z tego gdzie jest.
- Jasper - mruknął blondyn zatrzymując się przed nim, a chłopak podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.
Jasper Nightingale podniósł się z kucków i otrzepawszy czarne spodnie, zdjął kaptur z głowy, rażąc po oczach zielonymi włosami.
Z ust wyciągnął papierosa, drugą dłoń wbił w kieszeń zielonkawej bomberki i przestąpił nerwowo z nogi na nogę, mierząc mężczyznę uważnym wzrokiem.
- Kocham cię, piękny zgredzie - sapnął, kiedy blondyn zabierał mu papierosa.
- Wiem.
Ruszyli praktycznie w tym samym momencie, Surre ubrany jakby zatrzymał się w wieku romantyzmu, co jakby nie patrzeć było prawdą, Nightingale zupełnie normalnie.
- Powinieneś sobie zapisywać takie rzeczy gdzieś - sapnął Jasper idąc z rękami w kieszeniach, ramiona mając napięte.
- Miałem zapisane.
- To czemu nie pamiętałeś?
Surre westchnął ciężko, wypuszczając potężną chmurę dymu.
- Bo zapisałem sobie na karteczce wiszącej na sztaludze.
Nightingale zarechotał cicho zasłaniając usta dłonią.
- Ty się nie śmiej i lepiej siedź cicho przy Katherine.
- Och nic jej nie powiem - zapewnił chłopak unosząc dłonie, kiedy mijali wejście do metra.
- Szczególnie jak ten gałgan nie kupi obrazu.
- Kupi kupi, co ma nie kupić - zielonowłosy wywrócił oczami. - Malujesz dobrze w chuj, jeszcze ci obcałuje te twoje żylaste łapy i obciągnie.
- Wystarczy, że mi zapłaci, inaczej ja będę musiał obciągać, bo zalegam z czynszem.
- W razie wu, to ja cię mogę przyjąć. Mam sposobność.
- Niby jak, skoro mieszkasz z rodzicami? - mruknął Surre, kiedy skręcali w Erie street, na której była najlepsza lodziarnia w mieście.
- No właśnie już nie - chłopak zaśmiał się nerwowo, uciekając wzrokiem w bok, patrząc na graffiti zdobiące szary blok.
- O czymś nie wiem?
- No bo...- Jasper westchnął ciężko. - Wiesz, że mój stary to straszny chuj, nie? No to nie mówiłem mu, że spotykam się ze Stevenem. Wiesz, niby miałem świadomość, że on wie o tym całym połączeniu dusz i całej reszcie, więc nie będzie mnie gnoić, ale i tak postanowiłem się wstrzymać. - mówił rozglądając się po okolicy, kiedy Surre patrzył na niego uważnie. - No ale przedwczoraj było wielkie spotkanie rodzinne i okazało się, że mój kuzyn poszedł na studia medyczne. No to w domu on zaraz na mnie, że kurwa jestem na malarstwie, a nie na medycynie, i ciśnie mi, nie pozwala dojść do słowa no i...wiesz, że Steven jest też na medycynie, nie? - blondyn pokiwał twierdząco. - No to zapytałem go, czy wystarczy jak liżę się z przyszłym lekarzem, no bo wiesz, może część jego wiedzy spływa na mnie w trakcie.
Surre zaśmiał się cicho rzucając peta na ziemię, by następnie wdepnąć go obcasem.
- I wyprowadziłeś się? - spytał, bardziej zgadując.
- Gdzie tam, wywalił mnie z chaty. No to mieszkam u mojego rudzika. Jak ciebie też wywalą, to cię jakoś przemycę do środka.
- To kochane z twojej strony.
- Wiem. Ale w końcu jesteś moim autorytetem, w zamian mógłbyś mnie nauczyć lepiej malować, co?
- Sam robisz to wystarczająco dobrze - stwierdził blondyn poprawiając torbę zsuwającą się z ramienia.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Mówię serio. Na tablecie nie będziesz malować tak jak na płótnie.
- I to mnie boli - westchnął drapiąc się po głowie.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz