XI. Przebudzenie

2.6K 538 72
                                    

Nie było już czasu na rozmowy, zajęcia powinny trwać już od kilku minut, ale kapitan słoneczko czekał na ostatnie zagubione kaczątko - w tym wypadku Laurentego.
Jednak zanim blondyn zdążył odejść, Bertrand poprosił cicho, by został chwilę po zajęciach.
Ten jeden raz postanowił posłuchać nauczyciela.
Surre przysiadł na ławce z resztą rodziców, starając się usiąść gdzieś na uboczu.
Jakoś nie miał ochoty na integrowanie się z grupą tatuśków i mamusiek, którzy wesoło ze sobą rozmawiali, ignorując go zupełnie.
Felix musiał świetnie odnajdywać się w takich klimatach, mógł go sobie wyobrazić ubranego w dresy, pogrążonego w rozmowie o dzieciach.
Donośny gwizdek ranił go w uszy, chlor łaskotał nos, a woda co chwilę wylewała się na błękitne kafelki, na szczęście nie dopełzając do drogich butów spłukanego artysty.
Dzieci unosiły się w wodzie z motylkami na ramionach, niektóre w kółkach, a w tym wszystkim mokry Jack, który jakoś wynagradzał blondynowi pobyt w miejscu pełnym wody.
Rodzice rozmawiali ze sobą cicho, kiedy on opierając się o ścianę, gapił się na napinające się mięśnie olbrzyma.
Ktoś powinien zakazać Bertrandowi noszenia długich rękawów, albo w ogóle ubrań najlepiej.
Westchnął cicho, lekko przechylając głowę, by spojrzeć na niego pod nieco innym kątem.
Oczywiście okiem czysto artystycznym.
Nie czuł się ze sobą za dobrze, wiedział, że nie powinien się tak bezczelnie gapić, niemalże rozbierając mężczyznę wzrokiem, jednak kiedy ten się schylał, niebieskie oczy same wędrowały w stronę tyłka w kształcie brzoskwinki, który chował się za szortami.
Działały jak czerwona płachta na byka i to było silniejsze niż kultura i samokontrola.
Cóż, przynajmniej miał jakąś rozrywkę.

Jednak pomimo ładnego widoku minuty wciąż się dłużyły.
To nie tak, że nie chciał spędzać czasu z bratankiem, po prostu naprawdę nie lubił wody.
Gorzej byłoby tylko gdyby okazało się, że Laurenty uczy się też jazdy konnej.
Bo wody malarz się bał, a z końmi zwyczajnie się nie dogadywał.
Szkoda, że nie mógł zapisać się na jakieś kółko malarskie.
Albo na balet, bo ten malarz akurat bardzo lubił.
Może nawet sam wbiłby się w rajstopy i dołączył do jakiejś starszej grupy.
Tyle, że płaciłby chyba jedynie uśmiechem.
Sapnął cicho, nieco bardziej wyprostował ścierpnięte nogi. Przeklęty snobizm zawsze gryzł go w tyłek obtartymi piętami i ścierpniętymi stopami, taka była cena za noszenie tych wszystkich dziwnych butów.
Zgiął się lekko, masując napiętą łydkę, kątem oka zerkając na swoje lewo, by pobieżnie przyjrzeć się reszcie loży.
Praktycznie nikt się nie wyróżniał, gdyby minął któregokolwiek z tych ludzi na ulicy, nawet chwili by o nim nie pomyślał, co dziwnie nie było, nie każdy był tak kosmicznym bucem jak on.
W oczy rzuciła mu się tylko jedna kobieta.
Ubrana dość elegancko i śmiesznie jak na basen, wiec poczuł z nią pewne pojednanie w tej trudnej chwili.
Włosy miała proste, czarne, kończące się z linią podbródka.
Na pierwszy rzut oka zwyczajna, w ołówkowej spódnicy i garsonce, czerwone usta pasujące do równie czerwonych szpilek. Ot zwyczajna elegancka kobieta.
To co ją wyróżniało, to wygłodniałe spojrzenie, które kierowała na Bertranda.
Nie żeby malarza jakkolwiek to obchodziło.
Poczuł się tylko nieco lepiej sam ze sobą.
Sapnął cicho i przygryzając wewnętrzną stronę policzka ponownie przeniósł wzrok na blondyna, który teraz z jakiegoś powodu był bez koszuli, a krople wody płynęły po jego opalonych plecach, przemykając między mięśniami.
- Kurwa mać... - sapnął miękko malarz, ponownie przylegając plecami do ściany.
Nie mógł skupić się do końca zajęć,wyzywając samego siebie za gapienie się, by i tak się gapić.

Kiedy rodzice i ich pociechy już wychodzili, czarnowłosa zatrzymała się na chwilę i wdała się w krótką rozmowę z Bertrandem.
Surre obserwował to kątem oka, próbując wyjąć zaklinowanego Laurentego z dmuchanego kółka.
To wcale nie tak, że grał na czas.
Przez piski gumy i marudzenie Laurentego nie słyszał o czym rozmawiali, widział jednak, że blondyn nie patrzył na twarz kobiety, a zdawał się wręcz biegać wzrokiem wszędzie wokół.
W końcu stał się cud, malarz zdjął koło z chłopca i podniósł się wyciągając dłoń do naburmuszonego chłopczyka.
Chciał wyjść tak po prostu, nie wiedząc czy powinien w ogóle zagadywać do zielonookiego, skoro był zajęty rozmową, jednak ten sam zaszedł mu drogę uśmiechając się słonecznie.
Szlag.
- Mogłem się domyślić, że Laurenty to twój bratanek - powiedział krzyżując ręce na piersi. - Pierwszy raz tu z nim jesteś?
Surre pokiwał trochę niepewnie, nieco mocniej łapiąc łapkę blondynka, kiedy kobieta wychodziła.
- Tak, Felixowi coś wypadło i musiałem przejąć stery - odpowiedział pocierając kark wolną dłonią.
Jack chwilę milczał, przyglądając mu się uważnie.
- Wydajesz się jakiś spięty - stwierdził w końcu. - Coś nie tak? Nie chcesz rozmawiać...?
- Nie, nie. Po prostu nie lubię wody i rzadko bywam w takich miejscach.
- Ach... więc może wpadniesz kiedyś na zajęcia? To nic strasznego.
- A prowadzisz zajęcia dla seniorów? - zapytał zanim zdążył ugryźć się w język, co spróbował złagodzić niezręcznym, nerwowym śmiechem.
Nie był pewien czy miał to być flirt, ale chyba zadziałało, bo Jack uśmiechnął się szerzej.
- Nie, ale mogę dać ci lekcje prywatne.
Malarz głośniej wciągnął powietrze, przygryzając wargę z półuśmiechem na ustach.
W powietrzu pośród smrodu chloru zawisło jeszcze dziwne napięcie, dziwniejsze jak w pornolach, które oglądał w smutne wieczory.
- Masz chwilę? - kontynuował Jack, kiedy stali tak niezręcznie i gapili się na siebie, pewnie bijąc się z myślami tak bardzo jak ten drugi.
- Nie bardzo... mam dzisiaj dzień dobrego wuja - odpowiedział z autentycznym smutkiem, bo tak jak rano nie miał ochoty na randkowanie, tak teraz zmienił zdanie.
Może chlor działał stymulująco nie tylko na Laurentego.
No i te szorty.
- Ach... no to może wyskoczymy całą trójką na lody? - zaproponował przenosząc wzrok z mniejszego, na większego blondyna.
Oczy Laurentego błysnęły, łapka zacisnęła się na materiale spodni malarza.
- Chyba nie mam wyboru - odpowiedział uśmiechając się lekko.
- Och, przepraszam jeśli ni-
- Chcę - powiedział szybko. - Poczekamy na ciebie na zewnątrz, dobra?
Olbrzym uśmiechnął się, podniósł wzrok z twarzy malarza, wprost na jego oczy.
- Jasne, dzięki Leon.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz