XX. Niepotrzebnie

2.4K 439 30
                                    

Pierwszy raz posłuchał samego siebie i nie myślał.
Całkiem wyłączył natrętne podszepty i skupił się na pracy, kończąc dawno temu rozpoczęte obrazy.
Dnie były dzięki temu o wiele milsze, przyjemniej było skupiać się na zapachu farby, słuchaniu podekscytowanej spotkaniami Katherine i dręczeniu Felixa, w nieskończoność wypytując o Ronana, z którym starszy blondyn coraz częściej się spotykał.
Ponadto wiadomości od Jaspera o zaliczonych egzaminach poprawiały malarzowi humor.
Zdawało się, że wszystko szło ku poprawie i jedyne czego się obawiał, był wyjazd z olbrzymem i jego przyjaciółmi, który zbliżał się wielkimi krokami.
Aż w końcu nadszedł.
Do starej torby spakował szkicownik, kilka markerów olejnych i zestaw do szkicowania, do ubrania biorąc jedynie opcjonalny komplet na zmianę.
Mieli wrócić następnego ranka, ale wolał się ubezpieczyć, w razie gdyby ktoś miał głupi pomysł wepchnięcia go do wody, choć miał nadzieję, że nikt się na to nie pokusi, bo nie dość, że bał się wody, to jeszcze nie potrafił pływać.
W takiej sytuacji nawet wizja bycia uratowanym przez Jacka, jakoś specjalnie go nie przekonywała.
Miał nadzieję, że będzie mógł w spokoju siedzieć gdzieś z boku na kocu i szkicować, potajemnie obserwując olbrzyma i jego mięśnie.
Zszedł na dół, targając ze sobą pojedynczą torbę, wzrok nieustannie wbijając w ekran telefonu, czekając aż blondyn da mu znać, że powinien wyjść przed kamienicę
- Ależ się odstrzelił - skomentował Felix, który jak zwykle siedział na swojej bezpiecznej kanapie, przeżuwając batonika i plecąc Laurentemu małe warkocze.
Malarz zatrzymał się zmieszany, spojrzał w dół, patrząc na swoje podziurawione spodnie i prostą, czarną koszulkę, a następnie ponownie podniósł wzrok na brata.
- Przecież nie pojadę w garniturze - mruknął.
- Ty? Nie w garniaku? On ma na ciebie zły wpływ - sapnął dramatycznie.
- Wal się.
- Powiedziałbym to samo, ale mam nadzieję, że się wstrzymasz.
Malarz milczał kilka chwil, po czym w końcu parsknął rozbawiony i wywracając oczami ruszył do
kuchni.
- Mama dzwoniła - dodał starszy, obracając się za nim. - Mówiła, że chce poznać twojego chłopca.
- Potem, sam go dopiero poznaje.
- Ale szybko ci idzie.
Blondyn tylko westchnął, wkładając do torby butelkę z wodą.
- Nic jej nie mów, przedstawię go jak będziemy gotowi. Dopiero co przestało być między nami niezręcznie - powiedział cicho, jeszcze raz sprawdzając czy wszystko ma.
Czuł na plecach spojrzenie brata, ale za wszelką cenę próbował je ignorować.
- Jasne- odpowiedział Felix, po dłuższej pauzie. - Pilnuj się tam i spróbuj się nie utopić.
- Taki jest plan.

Zrezygnował z płaszcza i ukochanych butów, zamiast nich założył jeansową kurtkę i zwykłe, czarne tenisówki i tak ubrany stał na chodniku, rozglądając się jak turysta.
Jack kazał mu zejść na dół, pisząc, że zaraz pod niego podjedzie, więc Surre zszedł i czekał nie do końca cierpliwie.
Był weekend, więc Siren zdawało się bardziej zatłoczone niż zwykle, mijali go ludzie obładowani siatkami, rozmawiający przez telefony, śpieszący się na spotkania, choć była dopiero dziesiąta rano.
Surre rozglądał się leniwie, co jakiś czas poprawiając zsuwające się z nosa okulary, aż nie zatrzymał się przed nim żółty garbus,z przymocowaną do dachu deską z czymś na kształt żagla. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał jak to się dokładnie nazywa, ale w tej chwili za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć.
Schylił się, zsuwając okulary z nosa, by spojrzeć na siedzącego za kierownicą Jacka, który uśmiechał się do niego szeroko, jakby naprawdę był szczęśliwy, że go widzi.
- Niezłe auto - mruknął i wsiadł na miejsce pasażera, zanim Jack zdążył się wygramolić, by mu otworzyć.
- Dzięki - odpowiedział Bertrand, pełzając po nim wzrokiem. - Świetnie wyglądasz.
- Dziękuję. Jedziemy sami?
- Tak, spotkamy się z Georgim i Aleną na miejscu.
- Yhm.... powinienem coś wiedzieć? - spytał, kiedy Jack ponownie wyjechał na ulicę.
- Ach... no... Alena może być trochę uszczypliwa. Kiedyś prawie zaczęliśmy się spotykać - przyznał patrząc na drogę. - Ale nie było to nic poważnego, sam nie rozumiem, czemu jeszcze zachowuje się tak, jakby jej zależało. Jakby coś mówiła, możesz przyjść do mnie.
- Jasne. Ale raczej sobie poradzę. Jej syn też będzie?
Bertrand pokręcił głową.
- To adoptowany syn Georgiego, opiekowała się nim wtedy na basenie. To rodzeństwo.
- Ach, no dobrze, okay - pokiwał, kiedy Jack sięgał do radia, aby je włączyć.
Auto wypełniła przyjemna melodia, pływająca swobodnie między blondynami.
Surre zaczerpnął głębszy wdech po czym zamknął oczy, wsłuchując się w słowa, pozwalając słońcu całować odsłoniętą skórę.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz