XVI. Obrazy

2.7K 504 34
                                    

Następnie dnie, niczym kontrast do pierwszej połowy tygodnia upłynęły zaskakująco szybko.
Surre dostał nagłego natchnienia i pewnej nocy, dokładnie z środy na czwartek, po prostu zasiadł przed płótnem i począł uprawiać sztukę.
Niestety nie przelewał na płótno wariata, a wodę.
W życiu nie wykorzystał tyle odcieni błękitu, jak tej jednej nocy.
Malował fale, statki, zasnute chmurami niebo, górujące nad tym wszystkim w parze ze słońcem.
I uśmiechał się do siebie rozbawiony tym, jak bardzo musiał być podekscytowany randką, skoro malował statki jeszcze przed wycieczką do muzeum.
Mimo to był jednak zrelaksowany, od czasu do czasu uciekał myślami do olbrzyma, przy wymienianiu wiadomości, jednak nie odczuwał stresu, czy rozsadzającego podekscytowania.
Wszystko zmieniło się, około godziny osiemnastej w piątek.
Wtedy jego spokój spakował się i wyjechał, zostawiając na warcie niepewność i jej brata niezdecydowanie.

Malarz przeglądał dokładnie swoje rzeczy, niepewny co powinien założyć.
To w końcu oficjalna randka.
Rozum podpowiadał, by ubrał się raczej swobodnie, że zwykłe jeansy, golf i płaszcz wystarczą, kiedy te cholerne, stare i snobistyczne serce dostawało palpitacji przy samej wizji chodzenia wśród ludzi bez marynarki, koszuli i niewygodnych obcasów.
Tak więc malarz kucał nad swoimi rzeczami, trzymając się za głowę, jakby przed jego oczami działa się najgorsza tragedia, a Felix siedział za jego plecami i rechotał jak stara wiedźma.
- To niedorzeczne, żebym się tak denerwował przed głupią randką - sapnął odbierając od Laurentego koszulkę, którą chłopiec podawał mu już chyba z dziesięć razy.
Może i by ją założył, gdyby nie była cała umazana farbą.
- Może to znaczy, że jesteście sobie pisani?
- Chociaż ty mnie nie denerwuj - westchnął dramatycznie i siadając nienaturalnie wolno przyłożył wierzch dłoni do czoła. - Potrzebuję lokaja, Felix.
- Potrzebujesz się uspokoić, królu dramatu.
Mężczyzna jedynie westchnął i odgarniając włosy do tyłu, ponownie podniósł się do kucków.
- Pójdę w klasykę - stwierdził cicho i podniósł z ziemi czarny golf i proste, czarne jeansy.
- No, to nie szalej tam, a jakby co to się zabezpiecz - powiedział Felix, kiedy malarz szedł za drzwi, by się przebrać.
- Przestań, ja cię proszę przestań, bo zaraz nie wytrzymam.
Felix zaśmiał się cicho i wyciągnął ręce do synka, sadzając go sobie na kolanach.
- O której planujesz powrót?
- Nie wiem, raczej nie późno - odpowiedział wbijając się w spodnie, lekko przy tym podskakując.
- Yhmm... ale napisz od czasu do czasu. Niby uczy dzieci i jako tako go znam, ale lepiej dmuchać na zimne.
- Ta, jasne - mruknął zakładając golf, a następnie wrócił do pokoju i stanął przed łustem, które jeszcze przed przeprowadzą odkleiło się od skrzydła szafy, więc od tej pory stało po prostu pod ścianą.
Wyglądał całkiem dobrze, jak na swoje standardy. Spodnie przylegały do jego nóg, bardziej w strategicznych miejscach, kiedy golf pozostawał dość luźny, przez co nie wyglądał jak kompletny pajac, w ciasnych ciuchach.
Przez ciągłe, nerwowe przeczesywanie włosy wyglądały jak zamierzony, artystyczny chaos, a dzięki nieco zmienionemu trybowi życia, skóra była blada, a nie sina, kiedy oczy były zdecydowanie mniej wymęczone niż zwykle.
- Mam dobre przeczucia... - powiedział cicho strzepując kurz z rękawów.
- To rzadkość - mruknął Felix, poprawiając włosy syna. - Może-
- Cicho.

Kilka kwadransów później usłyszał pukanie do drzwi, poprzedzone sms-em od Bertranda.
Blondyn zatrzymał się jeszcze przed lustrem i po raz ostatni poprawił włosy, patrząc na całokształt.
Nie było źle.
- Idę - powiedział nieco głośniej i jeszcze przed otworzeniem drzwi założył czarny płaszcz i buty.
- Grzecznie tam - mruknął jeszcze siedzący na kanapie Felix, na co malarz jedynie wywrócił oczami i otworzył drzwi, stając przed olbrzymem.
Jack uśmiechnął się promiennie, rażąc po oczach puchatym żółtym swetrem, który obejmował jego szeroką pierś.
- Cześć - powiedział, nerwowym ruchem poprawiając jeansową kurtkę, tą samą, którą miał w galerii. - Dobrze wyglądasz.
Malarz uśmiechnął się lekko i wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi, by Felix nie mógł dłużej się gapić.
- Dziękuję, ty też - odpowiedział miękko, nadstawiając policzek, kiedy mężczyzna niepewnie się pochylił.
Usta Bertranda na jego skórze były jak najprawdziwsze pocałunki słońca i trudno było mu się do nich przyzwyczaić.
Co nie znaczy, że nie były przyjemne, wręcz przeciwnie, a przy tym rozkosznie niezręczne.
- Idziemy? - spytał z lekkim uśmiechem, kiedy mężczyzna już się wyprostował, zwiększając nieco dystans między nimi.
- Jasne.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz