X. Chlor

2.7K 552 102
                                    

Słońce poranka skradało się po panelach, przez uchylone okna miasto śpiewało swoją serenadę klaksonów i szurania podkładów tramwajów o szyny.
Laurenty i Felix jeszcze spali, kiedy malarz odział się w swój kombinezon do tworzenia sztuki i z pustym żołądkiem zasiadł do pracy.
Rano i wieczorem pracowało mu się najlepiej, chociaż teraz i tak mu nie szło.
Postanowili z Katherine, że oboje nie będą się śpieszyć i spróbują podejść do swoich spraw w sposób rozważny i naturalny.
Ona miała spróbować wyciągnąć dziewczynę na kawę, a on miał zadzwonić do Bertranda i uzgodnić miejsce spotkania.
Nie czuł się jednak na siłach, wariat mu nie wychodził, czuł się w środku pusty i nie miał ochoty na randkowanie.
Postanowił sobie, że jak tylko skończy Wariata, to zadzwoni do olbrzyma.
Jednak nie zapowiadało się na to.
Z westchnieniem zdjął ze stelażu kolejną spieprzoną wersję prostego autoportretu.
Pamiętał dokładnie jak ten wyglądał, nie potrafił pojąć dlaczego szło mu tak źle.
Westchnął jeszcze raz, ciężko, czując jak niemoc miesza się z irytacją.
Nienawidził, kiedy dłonie i umysł były mu nieposłuszne, przeklinał wtedy, że był już związany ze sztuką tak mocno.
Po tylu latach szlifowania umiejętności nie było po prostu opcji, aby odpuścić, zająć się czymkolwiek innym.
I chyba właśnie to było tak frustrujące.
Być kiepskim w jedynej rzeczy jaką się potrafi może wyprowadzić z równowagi.
Nabrał już powietrza w płuca, by ponownie westchnąć ciężko nad swoim losem, kiedy na piętro wszedł zaspany Felix.
- Idziesz na śniadanie? - spytał nieco ochrypnięty, pocierając lewą powiekę, by po chwili ziewnąć potężnie, pokazując wszystkie zęby.
- Yhm, zaraz zejdę - odpowiedział malarz z rezygnacją się podnosząc.
- Super, bo musimy pogadać - sapnął jeszcze na odchodnym, idąc już na dół, bez słowa wyjaśnienia.
Parchate serce malarza na chwilę przystanęło.
Nie było chyba słów, które brzmiałyby bardziej niebezpiecznie od "musimy pogadać"
Może Felix w końcu oprzytomniał i każe mu się wynosić?

Na dół zszedł jak na ścięcie, bojąc się niemiłosiernie, że naprawdę będzie musiał się wyprowadzić i zamieszkać z znerwicowanym Jasperem, z którym dzielił go nawyk chodzenia nago.
W salonie jednak nie panowała cisza przed burzą, Laurenty leżał na kanapie półprzytomny i oglądał bajki z kamienną miną, jakby go ktoś do tego zmuszał.
Felix stał w kuchni i przygotowywał śniadanie dla siebie i brata, nucąc sobie coś cicho.
- Co jest...? - spytał niepewnie niebieskooki, idąc do czajnika, który histerycznym wyciem sygnalizował, że już zagotował wodę.
- Muszę dzisiaj iść do pracy i prawdopodobnie wrócę dopiero wieczorem. Przydzielili mi nowego i podobno jest jakaś awaria systemu. Zabrałbyś Laurentego na basen? I ogólnie zajął się nim?
Felix pracował jako informatyk, czy ktoś w tym stylu. Próbował wyjaśnić swoje obowiązki już kilkukrotnie, ale artystyczna głowa malarza nie mogła zabsorbować żadnej z tych informacji.
Więc według Leona jego starszy brat był hakerem, a teraz musi opiekować się młodszym hakerem, wykonując przy tym swoje hakerskie zadania.
Wszystko jasne.
Pokiwał głową, tak jakby doskonale wszystko rozumiał i westchnął przy tym z ulgą.
- Mogłeś tak od razu powiedzieć, a nie rzucać tekstem "musimy porozmawiać" prawie się zesrałem - mruczał z wyrzutem, zalewając dwie kawy i herbatę owocową.
Felix zarechotał szyderczo.
- Musiałem zasiać ziarenko niepewności.
Malarz parsknął cicho, słodząc swoją kawę.
- Chuj - mruknął pod nosem, żeby nie usłyszał tego ani Laurenty, ani Felix.
- Ciota.
Jednak usłyszał.
Odstawił cukierniczkę i obrócił się przodem do brata, strzelając kostkami.
- Chcesz się bić? - spytał unosząc brwi.
Felix obrócił się przez ramię, zakasując rękawy koszulki w kaczuszki.
- A ty? - odbił piłeczkę przywdziewając podobny wyraz twarzy, już unosząc jedną rękę, pewnie przygotowując się do założenia dźwigni, bo zawsze był mocny tylko w mordzie i nie umiał się bić.
Kiedy malarz przypomniał sobie, że podczas takich zabaw zawsze kończył z bolącą szyją i huraganem na głowie, nagle pożałował, że w ogóle się odezwał.
Jednak nie mógł się już wykręcić, Felix szedł w jego stronę uśmiechając się szeroko, rozkładając ramiona jeszcze szerzej.
Uratowało go jednak pukanie do drzwi.
- Dzisiaj ci daruję - zaśmiał się Felix i tak tarmosząc mu włosy, by następnie ruszyć do drzwi.
Mężczyzna westchnął z ulgą, kończąc robienie kawy.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz