XXII. Ku poprawie

2.5K 445 38
                                    

W ciągu kolejnych dni, myśli o Alenie opuściły jego obolałą głowę, ich miejsce natomiast przejął lęk. Dużo czasu spędził na rozmyślaniu nad sposobem zapoznania olbrzyma ze swoimi wiedźmami, pomysłów miał kilka, żaden nie przemyślany do końca.
Wyprzedził go jednak Jasper.
Dwa dni po powrocie z krótkiego wyjazdu nad wodę, zadzwonił do malarza krzycząc i płacząc, że wszystko zdał i świat może mu teraz obciągnąć, bo jest najzwyczajniejszym geniuszem i zasługuje na wszystko co najlepsze.
Malarz oczywiście cieszył się razem z nim, własnym podekscytowaniem omal nie obudził Laurentego, a Felix ostatecznie wywalił go za drzwi, by tam skończył rozmowę.
Zmartwiło go jedynie drugie ogłoszenie Jaspera, którym było przyjęcie w mieszkaniu Stevena.
Naturalnie Jack również otrzymał zaproszenie i to właśnie to przerażało malarza.
Z jednej strony chciał jakoś się wykpić, by Jack poznał jego znajomych w nieco innych okolicznościach.
Doskonale wiedział jacy byli po kilku drinkach.
Jednak z drugiej strony sam został wrzucony na głęboką wodę - niemalże dosłownie - z byłą Bertranda na pokładzie.
Wewnętrzny dziad pragnął zemsty i Surre powoli mu ulegał.
Na razie jednak skupiał się na obrazach, czasami z bólem głowy mszcząc się na wariacie.
Zgłosiło się do niego kilku klientów, którzy zdawali się bardziej zdecydowani, niż obwisły wór, który uraził jego ego zdawało się, że wieki temu.
Z pomocą Felixa dodał kilka nowych zdjęć skończonych prac i stale sprawdzał telefon, bynajmniej nie z powodu potencjalnych klientów.
Z Jackiem kontaktował się niemalże cały czas, gdyby nie praca i treningi olbrzyma, na pewno wychodzili by razem o wiele częściej, jednak kontakt telefoniczny i urokliwe randki również malarzowi nie przeszkadzały.
Ten dzień miał jednak spędzić z Jasperem, który wymarzył sobie spacer do sklepu plastycznego, jednak Steven miał zajęcia, a pomimo ogłoszenia samego siebie królem, nie był jeszcze gotowy na samotne zakupy.

Tramwajem kołysało na boki, a powietrze pachniało mieszaniną perfum i potu, która gryzła malarza w nos i gardło.
Automat niewyraźnie, przez szum i szepty pasażerów zapowiadał kolejne przystanki, w które wsłuchiwała się młoda dziewczyna, siedząca na przeciwko malarza.
W jednym uchu miała słuchawkę, a palcami co chwilę przeczesywała kasztanowe włosy opadające na drobne ramiona.
Zerkała od czasu do czasu na telefon, jedną nogę dość bezczelnie trzymając między stopami blondyna, pomimo tego, że miała naprawdę dużo miejsca.
On jednak masował jedynie skroń, wyglądając przez okno, na mijane budynki i ludzi.
Niepotrzebnie zakładał czarną marynarkę, na zewnątrz było zdecydowanie zbyt ciepło i parno, miał wrażenie, że powoli zaczyna mu się kręcić w głowie od tej gorączki, a szczelny wagon nie pomagał w złapaniu oddechu.
Na szczęście kilka minut później był już na zewnątrz, połykając łakomie głębokie wdechy nieco chłodniejszego powietrza.
Ta przejażdżka na dobre przekonała go, że jednak potrzebuje prawa jazdy i własnego samochodu, w którym mógłby zostawiać śmieci i puszczać głośną muzykę.
Rozejrzał się, ogarniając wzrokiem zapluty przystanek, by w końcu zauważyć opartego o słup Jaspera, który wyciągając słuchawki z uszu, ruszył w jego stronę.
- Już się bałem, że mnie wydymałeś - powiedział zamiast zwykłego cześć i uśmiechając się szeroko zdjął kaptur z głowy, rażąc po oczach intensywną zielenią włosów.
Malarz tylko parsknął, witając się z chłopakiem ściśnięciem dłoni.
- Po co właściwie idziemy? - spytał kiedy już ruszyli, a Jasper wetknął dłonie w kieszenie musztardowej bluzy.
- Potrzebuje kilka pisaczków. Wypisały mi się gnoje prawie wszystkie i nawet jak chce rysować na papierze, to chuj z tego wychodzi.
- Jasne - Surre pokiwał głową, odgarniając włosy do tyłu, kiedy wymijał jakiegoś gościa, który wlókł się jak ślimak.
- Mam nadzieję, że nie zawracam ci bardzo dupy?
- Nie, weź. Też potrzebuję kilka rzeczy.
Jasper westchnął z ulga, nerwowo poprawiając szelki plecaka, który wisiał mu prawie na tyłku.
- Całe szczęście, trochę się denerwowałem jak do ciebie pisałem.
Surre tylko westchnął obracając głowę w jego stronę, na co Nightingale zareagował kolejnym uśmiechem.
- No co? Wiesz, że nerwowa ze mnie istota.
- Bardzo nerwowa - mruknął Surre, zatrzymując się na przejściu dla pieszych.
Byli w tej brzydszej - jego zdaniem - części Siren, gdzie budynki były wyższe, lampy pozbawione otulających je rzeźb, a powietrze śmierdziało spalinami jakby bardziej.
Ludzi było zdecydowanie więcej, kłębili się po obu stronach ulicy i w samochodach, Jaspera wprawiło to w na tyle duże zakłopotanie, że splótł ramię z ramieniem Surre, uśmiechając się przy tym nerwowo.
- To przyjdziesz do mnie ze swoim boyem? - spytał kiedy już ruszyli na znak zielonego światła.
Surre skrzywił się wewnętrznie, słowa używane przez Jaspera nigdy nie kończyły go zaskakiwać.
- Jeszcze nie wiem. To jednak skok na głęboką wodę - odpowiedział zgodnie z prawdą, kiedy zwalniali tempa, by nie iść równo z największą grupą.
- On cię zabrał na wycieczkę ze swoją byłą, to ty możesz zabrać go na imprezę ze sowim byłym. Tej, jak chcesz to zrobię nawet taką scenę zazdrości jak ona - mówił glon, szczerząc się od ucha do ucha, a Surre nie mógł powstrzymać cichego śmiechu.
Faktycznie mieli za sobą krótki romans, jeszcze za czasu liceum, kiedy częściej razem pili, a Jasper spędzał u niego po kilka nocy w tygodniu, co sprzyjało rozwijającej się chemii i buzującym hormonom.
Nie byli ze sobą zbyt długo, kilka razy wylądowali w łóżku, częściej całowali się na przerwach przy papierosie.
Rozstali się w zgodzie, kiedy Jasper zaczął kręcić się wokół Stevena.
Z resztą nigdy nie umawiali się na poważny związek, obaj wiedzieli, że to tylko tymczasowa przyjemność, z której chcieli brać tyle ile mogli.
Bo obaj czuli, że są powiązani w inny sposób.
Co wcale nie oznaczało, że Jasper nie lubił z tego żartować
- Nawet nie próbuj tego robić - powiedział Surre, macając się po kieszeniach, by sprawdzić czy na pewno ma portfel i telefon.
- Wiem wiem - uspokoił glon, unosząc jedną dłoń. - Tylko żartuje, nie będę nic odwalać. Ale serio weź go zaproś, będzie jeszcze tylko Katherine, lepszej okazji nie będzie.
Surre westchnął cicho, kiwając głową.
Doskonale wiedział, że to prawda, ale dalej nieco się obawiał.
Musiał to poważnie przemyśleć.

__ __

Sklep pachniał farbami i papierem, przyjemnym dla zmysłów pomieszaniem.
Między regałami płynęła równie przyjemna dla ucha melodia, wpadające przez okna promienie słońca, niczym reflektory naświetlały tańczące drobinki kurzu.
To miejsce należało do grupy tych, które malarz z rozkoszą odwiedzałby częściej, gdyby tylko miał więcej pieniędzy.
Siedząca za ladą pracownica kiwała lekko głową do rytmu melodii, więcej uwagi skupiając na zapisywaniu czegoś w zeszycie niż na sklepie.
Odpowiedziała jedynie na dzień dobry, posłała sympatyczny uśmiech i odgarniając do tyłu krótkie, brązowe włosy wróciła do poprzedniego zajęcia.
Jasper natychmiast powędrował do regału z posegregowanymi kolorystycznie flamastrami, które wizualnie robiły oczom dobrze.
Malarz dołączył do niego z ociąganiem, rozglądając się, zerkając na inne regały pełne rozmaitych pędzli i innych przyrządów do malowanie, które obiecał sobie odwiedzić później.
- Nie lubię tutaj przychodzić, czuję się gorzej jak w Sephorze - mruknął glon oglądając kolejne flamastry. - Ceny wyjebane nie wiem skąd. To gówno kosztuje dwie dychy, rozumiesz to? - spytał podtykając pod nos malarza flamaster o delikatnym różowym kolorze.
Surre zmarszczył lekko brwi i spojrzał na chłopaka skołowany.
- Co? - spytał tamten - Myślisz, że naturalnie mam taką gładką buźkę? Rozświetlacz ratuję mi dupę, musiałbyś mnie widzieć jak wstaje o piątej rano. Wyglądam jak jebany trup.
- Ja nic nie mówię - odpowiedział unosząc dłonie w geście obronnym. - Zdziwiłem się, bo nic nie widać.
- Dziękuję kolego, oglądam dużo filmików - skwitował Jasper i ruszył w stronę innego regału, na którym wyłożone były nieco tańsze flamastry.
Surre pokręcił lekko głową uśmiechając się do siebie i wrócił do pędzli.
Jego, choć pełne uroku, były już stanowczo zużyte, to samo tyczyło się palety, która na początku trochę zaniedbał i teraz kolorystycznie przypominała soczystą sraczkę, na której odechciewało się miksować kolory.
Na swoją obronę mógłby mieć to, że używał ich od kilku lat, ale do tego dochodził jeszcze fakt, że za czasów kiedy mieszkał sam, to częściej pił, a po alkoholu zawsze stawał się fleją, więc często pozostawiał przybory bez dokładnego czyszczenia.
Chociaż to bardzo słaba linia obrony.

Przechadzając się między regałami, zbierając bardziej i mniej potrzebne rzeczy, zastanawiał się nad propozycją Jaspera.
Doskonale wiedział, że lepszej opcji już nie będzie, a wbrew pozorom impreza u znerwicowanego glona będzie najspokojniejszym miejscem do do zapoznania ich wszystkich.
I choć z jednej strony chciał odwlec to w czasie, tak z drugiej pragnął mieć to już za sobą.
Dlatego zgodził się wewnętrznie na przyprowadzenie olbrzyma na zlot czarownic.
Najwyżej jakoś szybko z nim ucieknie.
- Potrzebujesz coś jeszcze? - spytał wychodzący zza zakrętu Jasper.
W dłoniach trzymał kilka kolorowych flamastrów i zestaw ołówków, które od liceum notorycznie gubił.
- Nie - mruknął cicho Surre, jeszcze raz sprawdzając rozmiar wybranych pędzli i czy paleta na pewno mu odpowiada. - Mam wszystko - dodał biorąc jeszcze żółtą farbę, której przyglądał się od dłuższej chwili.
Jasper podszedł do kasy jako pierwszy, układając na ladzie wszystkie przedmioty, kiedy Surre zerkał na pozostawiony przez dziewczynę zeszyt.
Całość była do góry nogami, a dodatkowo jej pismo nie należało do najbardziej estetycznych, jednak wywnioskował, że nie była to zwykła lista zakupów, czy spis obowiązków.
Brunetka pisała dłuższy tekst.
Świadomość, że w śmierdzącym spalinami Siren żyli jeszcze inni artyści, była pocieszająca.

Z Jasperem rozstał się na przystanku, glon tłumaczył, że chciałby jeszcze porządnie posprzątać mieszkanie, aby nie męczyć Stevena wspólną pracą.
Droga powrotna była o wiele przyjemniejsza, tym razem jechał nowszy tramwaj, którego okna było można otworzyć, malarzowi nie przeszkadzał nawet fakt, że musiał stać, a siatka obijała mu się o kolano.
Wysiadając zastanawiał się jeszcze nad wstąpieniem do kwiaciarni, widząc na wystawie dość potężne kwiaty doniczkowe.
Jego uwagę odwróciła jednak burza ognistych włosów, która mignęła mu gdzieś po drugiej stronie skrzyżowania, przy jednym z białych kawiarnianych stolików.
Zatrzymując się na pasach dokładniej przyjżał się ognistej fryzurze, w której faktycznie rozpoznał siedzącą bokiem do niego Katherine.
Nie była jednak sama, na przeciwko niej siedziała drobna dziewczyna o krótkich włosach wyglądających jak pomieszanie śniegu z popiołem.
Więcej nie mógł dostrzec, będąc zbyt daleko, jednak domyślił się, że musiała to być Annie, do której Coco tak wzdychała.
Ruszył wraz z pojawieniem się zielonego światła, uśmiechając się sam do siebie.
Wszystko naprawdę zdawało się iść ku poprawie.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz