VII. Rodzaj deja vu

3K 537 48
                                    

Został sam w przyjemnej ciszy eleganckiego mieszkania, do którego zupełnie nie pasował.
Kilka razy przyjrzał się swojemu oku, kiedy mył zęby w łazience, jednak ostatecznie pogodził się z tym, że będzie musiał zwyczajnie poczekać, aż samo się uspokoi.
Do tego czasu Felix miał wciskać w niego suplementy diety i witaminy, które normalnie nie przeszłyby mu przez gardło.
No trudno.
Ranek nie zdążył się jeszcze porządnie rozbudzić, a on zdążył już zaciągnąć na piętro sztalugę i najpotrzebniejsze rzeczy, które do tej pory kisiły się przy łazience.
Omal się przy tym nie wywalił  na schodach, które jeszcze go przerastały, samą swoją obecnością, ale jakoś się pozbierał.
Ubrał się tak, jakby był ubrany w domu, gdyby było chłodno, lub sytuacja nie sprzyjała pracy nago. Wcisnął się w legginsy zaciągane za pietę, jakąś starą, szarą bluzę i szlafrok, okulary używając na razie jako opaskę.
Miał zamiar namalować wariata, czekając na telefon od olbrzymiego fana sztuki.
Był zmotywowany, miał plan działania, łudził się nawet, że jeśli pokaże Jackowi zaczęty projekt, to naciągnie go jakoś do kupna również jego.
W końcu kto nie chciałby repliki ulubionego obrazu.
Przygotował sobie całą paletę barw, których chciał użyć, nalazł wody do nowego słoiczka, poukładał wszystko i wybrał pędzle.
Ale nie mógł się skupić.
Rozglądał się po żółtych ścianach, bawił się dłońmi i wzdychał nie mogąc zabrać się do pracy.
Zaczął już nawet wymyślać jakie kwiaty powinien kupić na te wszystkie puste parapety i w jaki sposób je poustawiać, jednak nie mógł zabrać się za malowanie.
Miał pod czaszką dokładny projekt, wiedział jak to wszystko poprowadzić, ale jakaś odgórna niemoc związała jego dłonie i poczęła krzyczeć do ucha, nie pozwalając na skupienie.
Westchnął cicho, niezadowolony z odejścia weny twórczej i nerwowo podrapał się po głowie, patrząc na puste płótno stojące mu tuż przed nosem.
Nie mógł wydusić z siebie absolutnie nic, jakby miał to być jego pierwszy obraz.
Bezczelne.
W końcu namalował tylko pożółkłe tło, marudząc pod nosem na to na czym to świat stoi, a następnie obrażony wyszedł z pracowni i poszedł na dół, zupełnie ignorując fakt, że powinien jakoś ogarnąć swoją sypialnię.
Zrobi to potem, na razie było mu wygodnie.

Kiedy tylko jego stopa dotknęła miękkiej wykładziny, telefon w kieszeni zielonkawego szlafroka zawibrował wściekle, wołając malarza o całą atencję.
Sapnął cicho i idąc w stronę kuchni wyciągnął telefon.
Obcy numer.
Zatrzymał się przy blacie, ścisnął kciuk wolnej dłoni i odebrał licząc, że usłyszy głos Bertranda.
- Tak?
- Leon Sure? - usłyszał z drugiej strony męski, znajomy głos.
Westchnął z ulgą.
- Tak - odpowiedział przysiadając na wysokim krzesełku.
- Poznaliśmy się w galerii, miałem zadzwonić, nazywam się Ja-
- Pamiętam - przerwał mu, łapiąc się blatu kiedy zabalansował niebezpiecznie.
- Ach - mężczyzna zaśmiał się cicho, a za nim było słychać cichy szum, jakby wody - Oferta dalej aktualna?
- Jak najbardziej.
- świetnie. Kiedy mogę po niego przyjechać?
Westchnął z ulgą, ciesząc się, że nie będzie musiał tłuc się z obrazem przez miasto.
Miał traumę po poprzednim kliencie.
- Jak na artystę przystało, jestem bezrobotny. Więc możesz przyjechać nawet teraz.
- Ach...naprawdę? - spytał jakby podejrzliwie.
- No tak.
- Wiec...za godzinę ci pasuje? Znaczy czekaj. Podaj no najpierw adres - powiedział szeleszcząc czymś w tle, gubiąc się w słowach.
- Queen Cross, taka bordowa kamienica, najwyższe piętro, nie ma windy - odpowiedział obracając w palcach solniczkę w kształcie króliczka.
- Ach...och...
- Co? Coś nie tak?
- Nie, nie. Po prostu sam mieszkam niedaleko...to będę szybciej. Pasuje ci czterdzieści minut? I tak nie ma mnie teraz w domu i muszę dojechać.
- Ach...no, tak, jasne, zadzwoń jak będziesz na miejscu, wyjdę do ciebie, bo nie ma dzwonka, a pukania pewnie nie będę słyszeć.
- Jasne, to do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Odłożył telefon z cichym sapnięciem, jednocześnie zadowolony i nie.
Mógł poczekać do przyjścia Felixa.
No i nie chciało mu się przebierać, a nie mógł przyjąć nieznajomego ubrany w swój kombinezon do tworzenia sztuki.
Westchnął jeszcze raz, podnosząc się do pionu.
W końcu musiał jeszcze trochę ogarnąć, bo Felix opuścił mieszkanie w pośpiechu, zostawiając w kuchni brudne naczynia, a na ziemi walały się zabawki Laurentego.
Gdyby mieszkanie było jego, to miałby bałagan głęboko w poważaniu, jednak jako, że jego brat miał bardziej poukładane życie, postanowił mu w nim nie mieszać i nie pokazywać go od niekorzystnej strony.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz