XV. Szepty

2.8K 488 22
                                    

Minęło kilka dłużących się w nieskończoność dni.
Steven wrócił do domu, Jasperowi udało się poprawić kilka rzeczy, wydawało się, że wszystko szło ku poprawie i chłopak czuł się już nieco lepiej, a przynajmniej tak mówił.
Nawet Katherine zrobiła mały postęp w swoim problemie miłosnym, o czym mówiła prawie cały czas.
Tylko malarzowi jakoś nie szło w tym wszystkim.

Ciepłe słońce wlewało się do sypialni malarza, rażąc go w oczy, całując bladą skórę i otulając sobą wciąż nie do końca urządzone wnętrze.
Nie chciało mu się szarpać z meblami i całą resztą, było mu dobrze w jego gnieździe.
Mężczyzna siedział na materacu, ubrany jedynie w nie zawiązany szlafrok i opierając się o ścianę przy oknie, wpatrywał się w budynek, w którym mieszkał olbrzym, od czasu do czasu przebiegając wzrokiem, po lśniących od deszczu ulicach, po których w pośpiechu przechodzili mali ludzie.
On i Jack też częściej ze sobą pisali, byli umówieni na piątek, na jakąś wystawę w okolicznym muzeum.
Blondyn szczerze nie mógł się doczekać, olbrzym miał w sobie o wiele więcej uroku niż mu się na początku wydawało i to była naprawdę miła niespodzianka.
Byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie uporczywy ból głowy, po wczorajszym piciu przez pół nocy.
Wariat dalej nie chciał mu wyjść, niezależnie od obranej taktyki, więc ten dzień postanowił spędzić w łóżku, rysując akty w szkicowniku, jakby miało mu to dać natchnienie.
Choć bardziej chodziło o upewnienie się, że nadal ma jakikolwiek dryg do sztuki, bo jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji, by jakiś obraz nie wychodził mu tak bardzo, jak Wariat.
I wydawało się, że talent go nie opuścił, że godziny praktyk pozostały w dłoniach.
Z łatwością kreślił kształty ludzkich ciał, splątane ze sobą w ekstazie.
Rozproszyło go jednak ciche wibrowanie telefonu.
Westchnął, przylegając czołem do chłodnej szyby. Jego mózg pulsował nieznośnie, prawdopodobnie też na zmianę pogody, bo ta ze słonecznej zmieniała się w deszczową i wylewała z siebie wszystkie smutki od ostatnich dwóch dni, w akompaniamencie słońca, które po prostu nie potrafiło odpuścić.
Jedynym plusem były tęcze, nie mógł wyobrazić sobie lepszych okoliczności na randkę, więc pomimo złego samopoczucia, miał nadzieję, że tęcze utrzymają się do piątku.
Sapiąc cicho mężczyzna sięgnął po telefon, który tak jak słońce, nie odpuszczał.
Nie miał zbytniej ochoty rozmawiać, ale nie chciał też ignorować telefonów.
Katherine.
Westchnął cicho, przetarł twarz dłonią i położył się na plecach domyślając się, że szykuje się długa rozmowa.
- No? - mruknął do słuchawki, drapiąc się po odsłoniętym udzie.
- Nie uwierzysz co się stało. Mogę do ciebie wpaść? Właśnie wracam z pracy i to nie jest rozmowa na telefon - powiedziała szybko, już na starcie.
- Ale nie ubieram się - odpowiedział jej z ciężkim westchnieniem. - I to Felix cię wpuści, nie mam energii życiowej.
- Dobra, mam kupić coś słodkiego?
- Tak, ciasto czekoladowe.
Kobieta zaśmiała się cicho, w tle było słychać oddech Siren w godzinach szczytu i dzwonienie tramwajów.
- Masz okres czy co? - zapytała trochę niewyraźnie, prawdopodobnie robiąc coś rękami.
- Bez takich teksów, bo cię nie wpuszczę do pokoju.
- No dobra dobra. Będę za pół godziny, pasuje ci?
- Ta.
Po tym Coco rozłączyła się, ponownie zostawiając malarza w błogim spokoju i ciszy.

Szkoda tylko, że nie na długo.

__ __

Katherine rozsiadła się pewnie w jego łóżku, pomiędzy nimi stawiając tackę z czekoladowym ciastem, które kupiła po drodze.
- Dobrze, że założyłam dzisiaj luźną spódnicę - mruknęła wygładzając materiał w róże, który podwinął jej się lekko przy siadaniu, pokazując kolana i część ud.
Malarz z kolei owinął się kocem i oparł o ścianę, już wyciągając bladą łapę po jeden z ukrojonych kawałków.
Ciasto dotarło na górę tylko w siedemdziesięciu procentach, wcześniej zaatakowane przez Felixa i tego małego kabla o niebieskich oczach.
- To opowiadaj co się stało - mruknął blondyn już z pełnymi ustami.
Wybrała dobre ciasto, z kremem i jakimiś chrupiącymi kawałkami, które sprawiały, że malarz niemalże topił się przez ekstazę kubków smakowych.
- Umówiłam się z Annie. Nie na randkę, ale już gdzieś razem wychodzimy, to duży plus - powiedziała kobieta z entuzjazmem wymalowanym na twarzy.
Mężczyzna przełknął patrząc na nią tak, jakby czekał na ciąg dalszy.
Nie doczekał się.
- I to tyle? Tego nie mogłaś powiedzieć przez telefon?
- Znaczy no... była u mnie w sklepie nie? - kontynuowała Coco, również sięgając po kawałek ciasta. - Ostatnio w sumie coraz częściej przychodzi. I pogadałyśmy trochę. Jest tutaj na studiach, ogólnie przyjechała z Tem. I ma brata. Mówiła, że dalej nie za bardzo ogarnia miasto, więc zaraz zaproponowałam jej wycieczkę. Potem spróbuję ją wyciągnąć na coś do jedzenia, wiesz, małymi kroczkami. Co myślisz? - skończyła wgryzając się w ciasto.
Blondyn zaklaskał cicho, jednocześnie otrzepując dłonie wprost na pościel, jak zwykły cham i prostak.
- Jestem z ciebie dumny, tylko czekać, aż będę wybierał garnitur na wasz ślub.
Katherine tylko wywróciła oczami uśmiechając się lekko.
- A co z kapitanem słoneczko?
- No co, co... wychodzimy w piątek na jakąś wystawę ze starociami.
- Będziesz się czuł jak w domu - zaśmiała się, ścierając śmietanę z białej koszuli. - Cholera..
- To się nazywa karma, mendo.
- Ale ogólnie... jaki jest? Mówiłeś, że ze sobą piszecie.
- Jaki jest... - powtórzył zastanawiając się po cichu.
Nie był jeszcze pewien, wiedział jedynie, że Jack ma w sobie niesamowitą ilość uroku, i że coś, jakaś niezdrowa siła ciągnie go do niego, pomimo wszystkich przeciwności.
Nawet kiedy postanowił sobie, że na razie go sobie odpuści i skupi się na układaniu sobie życia, ten okazał się nauczycielem jego bratanka.
Zupełnie jakby wszechświat pokazywał mu palcem, że to facet na niego.
Trzeba było wszechświatowi przyznać, że morda mu się ostatnio nie zamykała.
- No? - mruknęła Katherine, kiedy malarz zagapił się w nicość.
- Jeszcze nie wiem... - odpowiedział w końcu. - Dowiem się bardziej w piątek.
- Ale myślisz, że mogłam mieć rację?
W odpowiedzi ponownie wgryzł się w ciasto, a kobieta uśmiechnęła się szeroko, jedną ręką masując stopę uwięzioną w rajstopie.
Był pewien, że wzięła jego milczenie za odpowiedź twierdzącą.
Lepsze to niż przyznanie się na głos.

- A co u twojej mamy? - zapytała nagle Katherine, już wiedząc, że kobieta ich niedawno odwiedziła.
- Bardziej pytała jak mówiła. Pewnie ojciec ją wkurzał więc przyjechała na przesłuchanie.
Coco zaśmiała się cicho, odgarnęła nieznośny lok za ucho i wyprostowała jedną nogę wyglądając za okno.
Spoważniała nagle, zagryzając wargę.
- Co jest Kath?
- Nic... po prostu myślę o Jasperze... myślisz, że da radę? Z tego co wiem zaraz koniec semestru. - powiedziała cicho. - Martwię się trochę o niego, wiesz, że trudno mu przemówić do rozsądku.
- Wiem. Ale Steven już wrócił, więc na pewno go przypilnuje. No i podobno coś tam poprawił. Myślę, że da radę, a jak nie, to po prostu mu pomożemy. Bylebyśmy za bardzo nie naciskali z pytaniami, wiesz jaki on jest.
Coco pokiwała, skubiąc wargę.
- Myślisz, że... zareagował tak przez swojego ojca?
Blondyn westchnął cicho, wynurzając się częściowo ze swojego kokonu.
- Możliwe.
Malarz od początku podejrzewał, że bardziej jak o pieniądze, chodzi o udowodnienie czegoś ojcu, ale nie chciał mówić tego na głos przy chłopaku i po prostu trzymał się jego wersji zdarzeń.
Teraz mógł tylko trzymać za niego kciuki i po cichu mu dopingować, a w razie niepowodzenia dotrzymać obietnicy i wesprzeć go pieniężnie i emocjonalnie.
- Jakbym mogła, to walnęłabym go w ryj - sapnęła kobieta, nerwowo przeczesując włosy palcami. - W życiu nie poznałam większego palanta jak ojciec Jaspa.
- Ta... Jefferson zawsze był skurysynem.
Kobieta tylko westchnęła obejmując swoje nogi.
- Nie chcesz się gdzieś przejść? - mruknęła w końcu, zmieniając temat po kilku chwilach uporczywego milczenia. - Na jakieś zakupy? Złapałam doła.
- Mówiłem, że nie zakładam spodni.
- Proszę? Kupimy sobie coś ładnego na randki. I może coś Jasperowi, żeby poprawić mu humor.
Mężczyzna westchnął podnosząc na nią zmęczone spojrzenie, a ta w odpowiedzi wydęła jedną wargę.
- No niech ci będzie, manipulatorko.

Świeciło słońce i kropił deszcz, kiedy szli powoli przez zabiegane miasto.
Surre niósł w dłoni parasol, który osłaniał ich przed wodą, kiedy Katherine trzymała go pod ramię, asekurując ich przed ewentualną wywrotką, bo malarz nie mógł się powstrzymać i tak jak ona, założył buty na obcasie.
Jak mieli się wywalić, to tylko razem.
Mijali witryny sklepowe, zatrzymując się od czasu do czasu, by spojrzeć, co sklep ma do zaoferowania.
Jednak nic nie wpadało im w oko, a jak wpadało, to cena skutecznie ich odstraszała.
- Zaraz wyjdzie na to, że niepotrzebnie się ubierałem - westchnął blondyn, przechodząc nad jedną z kałuż powstałych na nierównym chodniku.
- Nie marudź, zaraz coś znajdziemy. A jakby co, to możemy kupić ci pończochy, skończy się twoje narzekanie, że nie masz.
Mężczyzna parsknął cicho, ale też nie zaprzeczył.
Gdyby nie strach przed agresorami poza obcasami nosiłby też kabaretki i może nawet nieco bardziej kolorowe ciuchy, ale z dwojga złego wolał już czarną marynarkę, niż fioletowe oko.
Zbyt dobrze znał ten ból.
Byli niedaleko muzeum, do którego miał udać się w piątek z Jackiem, kiedy Katherine nagle skręciła i weszła sklepu spożywczego, mówiąc, że zaraz wróci.
Surre sapnął cicho, odgarnął do tyłu włosy, które na szczęście nie skręciły się, pomimo wilgoci w powietrzu i przeszedł nieco bliżej budynku, ciekawy na jaką wystawę właściwie chciał wyciągnąć go olbrzym.
Kartka z informacją była zamoknięta, przez co nie czytelna w stu procentach, jednak między wierszami wyczytał coś o żeglarstwie.
Zagryzł wargę, omal nie parskając pod nosem.
Trudno mu było uwierzyć, że jeśli olbrzym naprawdę nie doczytał nazwy wystawy, to całość była zbiegiem okoliczności.
Wszechświat naprawdę stał się cholernie wygadany.
I może Katherine miała rację, i była to odpowiednia chwila na zaopatrzenie się w pończochy.

Dopóki wszechświat szeptał mu do ucha dobre sytuacje.

_________________________________________
Chciałam poczekać do soboty, ale co się będę pierdolić  w tańcu, skoro już napisałam rozdział.
Dziękuję wam skarby, za odpowiedź, spodziewałam się raczej, że jeśli będziecie chcieli cokolwiek, to będzie to Tumblr, ale skoro wolicie Instagram, to niechaj tak będzie, możecie mnie znaleźć jako blakiszcze, wiem, szokujące.
Zobaczymy jak to będzie, mam nadzieję, że cały pomysł nie okaże się zupełnie bezsensowny i jednak będą jakieś plusy xd

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz