VIII. Absolutnie i niezaprzeczalnie

3.1K 510 49
                                    

Słońce wpadało przez wysokie okno, kładło się na panelach, świeżo rozwiniętym dywanie w łatki z plam farby.
Zbliżała się pierwsza, Felix powinien niedługo wrócić z Laurentym, ale na razie wciąż miał mieszkanie dla siebie.
I Katherine.
Leżeli obok siebie na ziemi, topiąc się w dymie tytoniowym, który uciekał z końcówek ich papierosów, zakryci jasnym słońcem, które podgryzały ciemne, kobiece oczy, jakby pragnąc ich atencji.
Surre odgrodził się od tego ciemnymi okularami o okrągłych szkiełkach, bo był bardzo mądry.
Ona w eleganckiej czarnej koszuli, upchniętej do żółtej, przyległej spódnicy kończącej się przed kolanem, on owinięty w zielonkawy szlafrok, jak farsz w naleśnik.
Królowa i jej paź.
- Chyba wymyśliłam o co chodzi z tym olbrzymem - oznajmiła kobieta, marszcząc się i mrużąc powieki, jednak ani śniąc o zmianie pozycji czy osłonięciu oczu chociażby dłonią.
- Zamieniam się w słuch - odparł jej malarz, zginając oba kolana, uda rozchylając jedynie przed powietrzem, bo nikt inny nie chciał pomiędzy nie wpłynąć.
- Myślę, że jesteście sobie pisani - powiedziała Coco, niezwykle beztroskim tonem. - Nie. Ja jestem tego absolutnie i niezaprzeczalnie pewna. Nie ma za co.
Mężczyzna westchnął, niechętnie dźwignął się do siadu i obrócił przez ramie, aby spojrzeć na nią znad szkieł, wzorkiem absolutnie zrezygnowanym.

Zadzwonił do niej jak tylko zdjął z siebie strój oficjalny i na nowo wbił się w kombinezon do tworzenia sztuki.
Spodziewał się, że wpadnie do niego dopiero wieczorem, ale że ta miała wolne, to przyszła od razu.
Łudził się, że przeprowadzą ze sobą logiczną rozmowę, jakoś głębiej się zastanowią, zrobią burzę mózgów nad czerwonym winem.
Ale nie.
Leżeli na dywanie ramię w ramię, a ona karmiła go swoimi stałymi teoriami.
- Musisz zawsze sprowadzać wszystko do jednego? - spytał wgniatając peta w czarną popielniczkę, która stała przy jego biodrze.
- To nie moja wina, nie ja ustawiam zasady tyl - kobieta zamilkła,  lekko zmarszczyła brwi, przebiegła wzrokiem po wszystkich ścianach wyraźnie nad czymś myśląc. - Tak to się mówi?
- Mówi się ustalać, nie ustawiać.
- A. No to nie ja ustalam zasady. Tylko gwiazdy - sapnęła romantycznie rozkładając dłonie, wijąc się na dywanie jak wąż.
Malarz westchnął ciężko, zamykając przy tym oczy.
- Przepisały was sobie,a ty nie możesz się z nimi kłócić, bo tylko debil kłóciłby się z gwiazdami.
- Katherine ja cię błagam.
Kobieta podniosła się do siadu i oparła się o blondyna, obejmując go ramionami, aby jej nie uciekł.
- Kochanie pomyśl nad tym. Poznajesz jego oczy
- Tylko kojarzę - wtrącił patrząc na nią z ukosa.
- Cicho bądź - zarządziła uciszając go ruchem dłoni i powtórzyła. - Poznajesz jego oczy. Przeprowadzasz się cudownym sposobem w okolicę, w której mieszka on sam. On ma pociąg do artysty, którym mogłeś kiedyś być ty, a to czerwone oko tylko to potwierdza, byłeś na tropie, ale wszechświat dał ci w pysk, bo tak nie można - mówiła wyliczając na palcach, jakby to miało go przekonać.
- Katherine proszę.
- To ja cię proszę, zastanów się. Wiesz jak się nazywa zbiór takich sytuacji? - zapytała łapiąc jego buzię w dłoń, lekko wbijając czerwone paznokcie w kształcie migdałów, w jego miękkie policzki. - Wiesz?
- Zbieg okoliczności? - odpowiedział przez ścisk nieco niewyraźnie, unosząc przy tym jedną z brwi.
- Przeznaczenie.
- Boże - szepnął wznosząc oczy do sufitu, a kobieta ścisnęła go mocniej i pociągnęła za jego brodę, zmuszając go do spojrzenia w jej oczy.
Wzrok miała bardzo poważny, a w ciemnej tafli mógł omal dojrzeć własne odbicie.
- Musisz z nim porozmawiać. To miłość twojego życia.
Blondyn w końcu nie wytrzymał i pozwolił sobie na cichy rechot, aż zamykając przy tym oczy, kiedy Katherine wpatrywała się w niego, marszcząc lekko pokryty piegami nosek.
- Skarbie ja cię przepraszam, ale mówisz tak o każdej kobiecie jaką spotkasz na ulicy, było ci pisane już chyba z pięć i mówię tylko o tym miesiącu.
Katherine prychnęła, odepchnęła lekko jego twarz po czym wspierając się o męskie ramię dźwignęła się do pionu.
- To nie moja wina, że wszystkie są takie piękne. Ale teraz mam Annie, jestem pewna, że jesteśmy sobie pisane - mówiła, dramatycznie machając dłonią, w której trzymała tlącego się papierosa.
- Oczywiście - mruknął kładąc się i masując szczękę, kiedy wiedźma stanęła przed oknem i zapatrzyła się na miasto, a jej długi, powabny cień ułożył się na miękkim dywanie, naśladując jej ruchy.

Uwielbiał ją i te jej przekonanie o powiązaniu dusz i całej reszcie pierdół z tym związanych.
Czasami miał wrażenie, że on jako jedyny pozostawał na to wszystko bierny.
Jasper od razu poznał, że Steven jest jego i pomimo wszystkich swoich lęków i małych dziwactw, zmotywował się i samodzielnie zaczął ich znajomość, co było naprawdę godne szacunku.
Katherine widziała swoją dawną kochankę w każdej kobiecie, jednak naprawdę zdawało się, że na Annie uwzięła się najbardziej.
A on?
Żył sobie sam ,od czasu do czasu zaglądając w oczy nieznajomych, nie zauważając w nich jednak nic szczególnego, jedynie cień znajomości.
Natychmiastową więź złapał jedynie z Coco, którą poznał zupełnie przez przypadek w sklepie obuwniczym, gdzie kupował nowe obcasy, bo poprzednie połamał uciekając przez grupą nieprzyjemnych, łysych ludzi.
To ona się do niego dosiadła, zaczęła rozmowę i pomogła wybrać odpowiednie buty.
Z początku nieco się wystraszył, że próbuje go poderwać, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że poznali się w momencie, w którym bezczelnie podziwiał swoje nogi w lustrze, niezręcznie przy tym pozując.
Nie było opcji, by chociażby przeszło jej przez myśl, że próbuje podobać się kobietom.
I nie przeszło, uważała, że są sobie pisani jako przyjaciele.
Nie myliła się.
Ale co do olbrzyma na pewno nie miała racji, to było po prostu zbyt abstrakcyjne, aby mogło być prawdziwe.
A przynajmniej tak sobie powtarzał, patrząc w sufit, jakby miał znaleźć na nim odpowiedź.

- Właśnie - sapnęła nagle Katherine, przyciągając jego uwagę.
- No? - mruknął odchylając głowę tak, aby ją zobaczyć.
Do góry nogami, ale jednak.
Otoczona słońcem, które pomimo okularów raziło go w oczy, wyprostowana, z oczami skierowanymi w stronę okna, elegancka i piękna, niczym mistyczna muza, królowa.
- Znalazłam bar w którym gra Annie. Musimy się tam przejść - kontynuowała ruszając w jego stronę.
- Kiedy?
- Dzisiaj? - zapytała kucając przy nim, aby wgnieść papierosa w popielniczkę.
Westchnął, dmuchając jej włosy, które lekko się poruszyły, tak jak firana faluje nad rozgrzanym kaloryferem.
- Ubierz się ładnie.
- Zawsze się ładnie ubieram - burknął, cały się marszcząc, kiedy kobieta zdjęła mu okulary i usadziła je na własnym nosie, by następnie skrzyżować ręce na piersi, jakby go parodiując.
- Poza tą jedną konkretną chwilą. - powiedziała miękko.
Mężczyzna cicho sapnął, patrząc na nią cały urażony, że ta tak bezczelnie wyzywa jego kombinezon do tworzenia sztuki.
- Żartowałam. Wyrobisz się do wieczora?
- Rozumiem, że nie mam wyboru.
- Dobrze rozumiesz.
- No nich ci będzie - mruknął cicho. - Ogolę nogi.
- Pomyślimy intensywniej przy winie, skoro taki z ciebie niedowiarek, że nie przyjmujesz mojej teorii - mówiła dalej, ignorując drugą część jego wypowiedzi.
Może to i lepiej.
Miał nadzieję, że lampka wina i ukrywanie się gdzieś w kącie jakoś bardziej go natchnie.
Albo przynajmniej pozwoli zrozumieć, że sam wymyśla sobie problem.
Bo przecież tak właśnie było.
Prawda?

__ __

Dzień umknął szybko, kiedy siedział przy wariacie i za wszelką cenę próbował wykrzesać z siebie coś ładnego, artystycznego, albo chociażby już tylko surrealistycznego .
Nie szło mu, głowa go bolała, a w myślach błądziło wspomnienie rozmowy z Katherine, tak jak dym błądzi pod pożółkłym sufitem.
Nie mogła mieć racji.
Przecież to nielogiczne.
Prawda?
Nie mogło być.
Nie zszedł na obiad, tylko przywitał się z Laurentym, kiedy Felix przywiózł go z przedszkola.
Nie jadł kolacji, słońce gdzieś uciekło, zapalił lampę i ponownie usiadł przed półpustym płótnem.
Nic.
Pustka, niemoc, dłonie miał jakby zblokowane, nie wyszła mu ani jedna prosta linia, ani jeden zgrabny kwiat.
Klaps od wszechświata, jakby to powiedziała Katherine.
A kiedy było już ciemno i róż neonów począł wkradać mu się do pracowni, telefon zadzwonił cicho.
I tyle by było z produktywnego dnia.
Tyle by było z jego starań o plagiat.

Obiecał sobie z tyłu głowy, że po tym jak skończy pomagać Katherine, zabierze się porządnie do pracy.
Obiecał sobie, że wniesie wszystko do góry już całkiem, że w końcu wcieli tą metamorfozę w życie i jakoś się ogarnie.
A przede wszystkim poprzysiągł sobie, że umówi się z olbrzymem na kawę i wyciągnie z niego więcej informacji o autorze wariata.
Sam nie był pewien, co mu tak zależało, ale czuł podświadomie, że zwyczajnie musi to zrobić.
A fakt, że musiałby spędzić więcej czasu z Bertrandem jakoś bardzo go nie bolał.
Choć oczywiście dalej twierdził, że teoria Katherine jest bez sensu.
Absolutnie i niezaprzeczalnie.

Prawda?

_______________________
Dziubki moje najdroższe, mam ważny komunikat.
Ogólnie miałam się z nim wstrzymać, bo jeszcze nic nie jest pewne, może się rozmyślę, ale teraz nosi mnie za bardzo i wiem, że się nie powstrzymam.
Ułożyłam sobie, czy też jestem w trakcie układania własnego uniwersum, w którym wyjaśniłabym na końcu dlaczego pojawiło się kilka tekstów, w których przewijały się te same postacie.
Myślę, że jest to całkiem fajne.
Nie spodziewam się, że wszyscy dotrwacie do końca, bo poza spirytusem powinny być jeszcze co najmniej dwa teksty, które tak jak spirytus i PopS będą jednocześnie częścią całości i indywidualnymi "książkami"
Wiem, tworzę i wymyślam jak koń pod górkę, ale już wiem jak to wszystko związać w jedność.
Jeśli ktoś już teraz wie, że da radę i jest ciekawy co wykminiłam w tej mojej popieprzonej główce - niech zwraca uwagę na małe szczegóły c:
Bo tak jak tutaj pojawiają się nawiązania do PopS, tak będą, i już pojawiły się małe podpowiedzi do następnego tekstu, który swoją drogą zacznę pisać już dzisiaj, bo to właśnie on miał pojawić się zamiast spirytu, ale zmieniłam zdanie w ostatniej chwili.
Nie wiem jak to wszystko będzie ostatecznie wyglądać, czy uda mi się wszystko sensownie ułożyć, ale chcę spróbować, bo jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z tak wielgachnym projektem.
Mam nadzieję, że chociaż część z was będzie mi towarzyszyć w tej dziwacznej podróży :D
A na razie... do następnego :D

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz