Kiedy wyszedł na zewnątrz, Siren spoliczkowało go różem, w płuca wpychając nieprzyjemny spalinowy smród.
Neony zapalały się i gasły, kiedy nad budynkami spacerowało przysypiające już niebo, które z czerwieni i pomarańczy wchodziły powoli w kojącą czerń.
Ruch był jednak taki sam jak za dnia, dojeżdżające do przystanków tramwaje dzwoniły cicho, rowerzyści wymijali stojące w korku samochody.
Surre poprawił przeciwsłoneczne okulary, na czerwieniącym się od chłodu nosie i zapiął płaszcz, który początkowo chciał nosić rozpięty, dla potrzeb czysto estetycznych.
Spojrzał w dól, upewniając się, że sznurowała obcasów są porządnie zawiązane i w końcu ruszył, dłonie wkładając do kieszeni.
Miał spotkać się z Katherine na końcu ulicy, a potem wspólnie ruszyć do baru, który wyśledziła nieznanymi mu metodami.
Pewnie gwiazdy jej powiedziały.
Albo wczepiła biednej Annie jakiś nadajnik.
Chciał jej pomóc całym swoim oziębłym sercem, jednak mimo tego żałował nieco, że musiał się ruszyć z domu.
Wolałby w spokoju siedzieć nad wariatem, bo nawet jeśli musiał wyciskać go z siebie siłą, czuł, że musi to zrobić.
Już nawet nie chodziło o dziwną chęć zaimponowania Bertrandowi, a o przyciąganie.
Może też trochę o ambicje, prawdopodobnie urażone ego maczało w tym paluchy.
Ale niezależnie od powodu, czuł, że zwyczajnie musi skończyć obraz wariata, a potem najlepiej go spieniężyć.
Westchnął cicho mijając grupkę nastolatków i nieco nerwowym ruchem roztrzepał i tak chaotycznie ułożone włosy.
Mógł liczyć tylko na to, że sprawa uroczej dziewczyny rozwiąże się szybko i będzie mógł wrócić do swojej nory.
W sumie to bardziej dziupli.
Na miejsce dotarł dość szybko i zatrzymał się przed siedzącą na ławce kobietą, nie odzywając się ani słowem.
Coco od stóp do głów odziana była w romantyczną czerwień, jedynie światło uciekające z ekranu telefonu pozostawiało na jej ślicznej buzi niebieską poświatę.
Kobieta powoli podniosła wzrok, wolną dłonią wygładzając czerwoną spódnicę kończącą się przed kolanem.
Kilka długich chwil przyglądała się stojącemu w bezruchu malarzowi, w końcu cicho wzdychając.
- Jest wieczór, wyglądasz jak dupek w tych okularach - stwierdziła podnosząc się do pionu, by następnie ponownie wygładzić spódnicę.
- Jestem dupkiem - odparł tak po prostu, nawet poprawiając okulary, nie mając najmniejszego zamiaru ich zdejmować.
Katherine westchnęła cicho i nie siląc się już na wywracanie oczami, zwyczajnie złapała mężczyznę pod ramię i ruszyła w dół ulicy.Powietrze było ciężkie pomimo przyjemnego wiaterku, nasiąknięte spalinami zostawiało nieprzyjemny posmak na języku.
Ludzie śpieszyli się, każdy z osobna w swoją stronę, pośpieszając się klaksonami i nieprzyjemnymi spojrzeniami.
Wszystko krzyczało, wtłaczało się w oczy i uszy błagając o atencję, nie pozwalając jednocześnie na skupienie uwagi na czymkolwiek.
Tylko Katherine dziwnie milczała.
- Wszystko w porządku? - spytał obracając głowę w jej stronę.
- Stresuje się... nie wiem czy dobrze robię, że tam idę - odpowiedziała skubiąc wargę.
- Teraz się denerwujesz? A gwiazdy i reszta?
- Gwiazdy mi nie pomogą, kiedy stanę z nią twarzą w twarz. Nie wiem nawet co powiedzieć, udawać, że to zbieg okoliczności?
- Innej opcji nie widzę.
Kobieta westchnęła ciężko, zatrzymała się i obróciła głowę w stronę mężczyzny.
- Chyba zmieniłam zdanie. Boję się, nie przygotowałam sobie nic - mówiła patrząc na blondyna tak, jakby miał jej magicznie wyczarować przemowę.
Bo Katherine miała dziwaczny zwyczaj zapisywania sobie dłuższych wypowiedzi na karteczkach, ilekroć miała przeprowadzić poważniejszą rozmowę.
Swego czasu próbowali nauczyć Jaspera tej metody, żeby zredukować jego stres, jednak kiedy Katherine zapisywała kilka prostych zdań, którymi mogłaby się pokierować, Jasper zapisywał całe strony rozpatrując przy tym każdy możliwy sposób.
Kiedy zaczął już zapisywać drugi zeszyt postanowili, że lepiej będzie jeśli odpuszczą tę metodę.
- Chcesz zawrócić? - spytał malarz, nie wiedząc co innego mógłby zaproponować. - Moglibyśmy iść do mnie i lepiej to zaplanować.
Kobieta zagryzła wargę.
- Nie miałbyś nic przeciwko?
W odpowiedzi pokręcił głową, uśmiechając się przy tym lekko.
Było mu to w sumie na rękę.
Coco westchnęła cicho jeszcze chwilę patrząc na drogę przed nimi, po czym po prostu zawróciła, a Surre w ślad za nią.
Zaplanują to sobie zgrabniej nad butelką wina, być może okazyjnie zahaczając o temat Bertranda, tak jak kobieta obiecywała.
Liczył, że da mu to natchnienie do wariata.
CZYTASZ
Spiritus Movens | bxb✓
RomanceBył szary w swojej inności, zamknięty w swądzie dymu i farb. Niewidoczny. Tęskniący. Z duszą starą jak świat. ℹ️2 miejsce w kategorii romans, w konkursie Skrzydlate Słowa