Movens

3.3K 493 111
                                    

Stał po kostki w wodzie, która swoim chłodem, pieściła jego bladą skórę.
Na twarz padały ciepłe promienie słońca, włosy przeczesywał przyjemny wiatr, zakradający się pod koszulę.
Był nad morzem, które teraz wydawało się, jakby mniej straszne.
Jego płuca wypełniał świeży tlen, serce biło spokojnie.
Słyszał szum, ciche kroki za plecami.
Mieli szczęście, że udało im się wynająć domek, oddzielony od reszty i dostali dla siebie kilkanaście metrów względnej intymności, kiedy akurat nikt nie przechodził brzegiem.
Poczuł nagle silne ramiona, które objęły go w pasie, wąskie wargi odnalazły drogę do jego policzka, wędrując przez szyję, by ucałować go czule.
Malarz westchnął cicho i odchylając się, przyległ plecami do torsu Bertranda, który z łatwością przyjął jego ciężar.

Obaj byli brudni, od błękitnej farby. Z tym, że Jack trochę bardziej, ubarwiony kleksem na policzku. Surre ostał się jedynie z kilkoma paskami na obnażonych udach.
Spasował nieco z malowaniem zwłok, pożeranych przez kwiaty, zamiast martwicy, kreślił pędzlem krajobrazy, które podczas ich małej ucieczki, mógł oglądać wieczorami.
Zachodzące nad wodą słońce, było naprawdę przepiękne, a nocą kaskada gwiazd odbijała się w gładkiej tafli, kojąc nerwy.
Mężczyzna westchnął cicho, oddając się pocałunkom i ciepłym dłoniom, które poczęły wędrować po jego ciele.
Sądził, że nigdy nie należał do osób przesadnie popadających w stres, że do znerwicowania raczej mu daleko.
Jednak dopiero teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, poczuł prawdziwy spokój ducha, wewnętrzną harmonię, dzięki której stale się uśmiechał.
Wypełniała go siła.
Wiele rzeczy dalej pozostawało zagadką, nie mieli pojęcia, skąd Bertrand domyślał się prawdy, dlaczego malarz tak bardzo odstawał od reszty, jakby naprawdę zatrzymał się w czasie.
Może Laurent i anonimowy marynarz, wiedzieli coś więcej na ten temat, ale nie pozostawili żadnych innych wskazówek.
A przynajmniej nie takich, które byłyby widoczne dla pary.

- To jak? - spytał Bertrand, całując blondyna za uchem. - Jest cholernie ciepło, idziemy popływać?
Surre sapnął, marszcząc groźnie nos, w kierunku wody, jakby chciał ją zmusić do wyparowania.
- Obiecałeś.
I swojej obietnicy żałował.
Na wodę patrzyło się przyjemnie, pod warunkiem, że nie podczas przebywania w niej, a z bezpiecznego brzegu, a jeszcze lepiej z werandy.
- No wiem - westchnął. - Ale tego nie przemyślałem. Co jak się utopię?
- Nie bój się, uratuje cię. I zabrałem motylki.
Surre głośno stęknął, wznosząc oczy ku niebieskiemu niebu.
Było naprawdę ciepło, a nad nimi płynął nieokiełznany błękit, pozbawiony jakichkolwiek, chmurzastych plam.
Bertrand milczał, czekając z anielską cierpliwością, kiedy Surre czekał na ratunek, albo chociaż nagły ból głowy.
Nic.
- A zapozujesz mi potem? - spytał targując się.
- Tylko nie nago.
- Tylko nago, ty mój wstydnisiu.
Jack westchnął cicho i puszczając malarza odsunął się lekko, w kierunku domku.
- Dobrze, niech ci będzie. Chodź się ubrać w strój - mruknął wyciągając dłoń w stronę blondyna, a ten złapał ją chętnie i skrzyżował ich palce.
- Chyba, że spróbujemy czegoś innego - kontynuował malarz, idąc obok mężczyzny, po miękkim, grząskim piasku.
- Co takiego?
- Ja się rozbiorę. Ty się rozbierzesz. Wyciśniemy na siebie trochę farby i namalujemy coś na prześcieradle.
Cisza.
Jack nic nie odpowiedział, ale też nie odmówił.
- To jak? Dla sztuki.
- Musisz przestać używać tego, jako argumentu.
Bo Surre ostatnio usprawiedliwiał tak wszystkie swoje pomysły.
- Czyli się zgadzasz? - dopytywał niebieskooki, a mężczyzna milczał. - Hah, degeneracie jeden.
Malarz jednak szybko spuścił z tonu, szczególnie po tym, jak Bertrand nagle złapał stojący na barierce kubek i ruszył na niebieskookiego, z zamiarem oblania go wodą.
Na szczęście Surre dość szybko reagował i biegiem pognał w głąb niedużego domku, uciekając przed olbrzymem.

Pogodzili się z tym, że nie będą wiedzieć wszystkiego, nie grzebiąc więcej w przeszłości, oddając się przyszłości, która teraz malowała się wcieplejszych barwach.
I kojącym błękicie, zdobiącym płótna malarza i okazyjnie, także ich ciała.

_____________________
O rety.
No to chyba pora, na jakąś końcową przemowę, huh?
Chciałabym przeprosić za to opowiadanie, bo szczerze mi się ono nie podoba.
Nie chcę, żebyście mi teraz podwyższali ego, mówiąc, że jest super, żebyście głaskali mnie po głowie, chcę być szczera. Rozmyślałam nad usunięciem tego opowiadania, już w sumie od pierwszych rozdziałów, jednak Spirytus okazał się koniecznym elementem układanki, która nabierze sensu na końcu całej serii.
Stanowi ono pewien fundament, można je uznać za... Prolog do całości?
Nie jestem dumna z tego opowiadania, tak jak byłam z Pops, cieszę się jedynie, że udało mi się je zakończyć, rozsiewając po rozdziałach wszelakie nawiązania i wskazówki, które na końcu powinny scalić się w jedno. Bo wydaje mi się, że przekazałam Wam nimi wszystko, to co chciałam na ten moment.
Mam nadzieję, że chociaż nie macie poczucia zmarnowanego czasu, teraz, kiedy wszystko się skończyło, a jeśli naprawdę Wam się podobało, to po prostu bardzo się cieszę, bo przecież po to, to publikowałam c:
Chciałabym też podziękować, bo jesteście wszyscy naprawdę cudowni, to jak interesujecie się historią, szukacie nawiązań i wspieracie mnie, chociażby na Instagramie, dało mi kopa w dupę, by dobrnąć ze Spirytusem do końca. Do tego całkiem możliwe, że za jakiś czas pojawi się jakiś dodatek, jak w przypadku Pan także, panie Bertrand.
Po prostu dziękuję, że jesteście, szczególnie tym osobom, które towarzyszą mi już od czasów PopS, jesteście cudowni💛
A co z następnym opowiadaniem?











 Po prostu dziękuję, że jesteście, szczególnie tym osobom, które towarzyszą mi już od czasów PopS, jesteście cudowni💛A co z następnym opowiadaniem?

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Soon.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz