XIV. Zaproszenie

2.6K 481 42
                                    

Obudziły go poranne promienie słońca skradające się po szczęce, ustach, w kierunku oczu.
W mieszkaniu grała cicha muzyka, przeciskająca się między jasnymi ścianami, docierająca szeptem do jego uszu.
Czuł jak z otartego balkonu delikatny wiatr wpada do mieszkania, ślizgając się po jego odsłoniętych stopach.
Westchnął.
Uchylił powieki poddając się mocy poranka i stękając cicho podniósł się na kolana.
Siedział w łóżku, w sypialni pary, bo wieczorem Jasper stwierdził, że jak będzie spać na kanapie, to rano będzie cały dziki i obolały.
Nie musiał mu tego dwa razy powtarzać.
Podniósł się powoli i sapiąc w końcu wyszedł z łóżka, od razu tego żałując.
W nocy wypili trochę za dużo różowego wina i teraz kręciło mu się w głowie i żołądku, bał się wręcz wykonywać gwałtowniejsze ruchy, w obawie przed odruchem zwrotnym.
Westchnął cicho, odgarnął włosy do tyłu i wpychając koszulkę do spodni ruszył do głównego pokoju.
Na samą myśl, że będzie musiał wrócić do domu w takim stanie, zbierało mu się na łzy i omdlenia.
Chyba nigdy nie będzie mu dane nauczyć się, że daleko od domu się nie pije.
Idąc powoli do salonu, był niemalże pewien, że zastanie Jaspera w podobnym stanie, jednak ku jego zaskoczeniu chłopak wydawał się wręcz żywszy niż dzień wcześniej.
Glon stał przy kuchence, w samych bokserkach. Kołysał się lekko w rytm melodii, a nawet nucił sobie cicho, kiedy Surre ledwo stał na nogach.
- Dobrze, że humor ci się poprawił - mruknął zamiast zwykłego "cześć" i z sapnięciem opadł na kanapę, co było złym pomysłem, bo zemdliło go tak, jakby mózg mu podskoczył pod skołowaną czaszką.
Jasper obrócił się trzymając w dłoni drewnianą łyżkę, którą mieszał smażącą się powoli jajecznicę.
- A..cześć, już oprzytomniałeś. Tak chrapałeś, że myślałem, że do południa nie wstaniesz.
Malarz tylko wywrócił oczami i podkulił nogi przyglądając się chłopakowi.
Doskonale widział stare, wyblakłe już blizny na bladych udach i nadgarstkach.
Domyślał się, że Jasper zadzwonił po niego głównie dlatego, że bał się utracenia kontroli nad odruchami. Od zdzierania skórek przy paznokciach i z warg już niedaleko do nacinania skóry, a przynajmniej tak było w przypadku Jaspera.
- Jeszcze raz przepraszam, że cię wczoraj ściągnąłem... - mruknął zielonowłosy, stając tyłem do pokoju, by zamieszać jajka. - Jak tak na to dzisiaj patrzę, to to było w chuj bezsensowne i żenujące, tylko niepotrzebnie zawróciłem ci dupę.
- Przestań - westchnął malarz, masując skronie. - Już ci mówiłem, dobrze, że zadzwoniłeś i pogadaliśmy.
- Mmm... i właściwie tak myślałem... masz rację, że będzie dobrze. Jak wróci Steven, to wszystko mu powiem i najwyżej będzie mnie batem zaganiać do książek.
- To już jakiś plan. Do tego czasu mogę robić to ja.
- Tobie sprawiałoby to za dużo przyjemności.
Blondyn tylko cicho się zaśmiał przeczesując czule swoje włosy, którym przydałoby się mycie.
Jak wróci do domu, od razu właduje się do wanny, a potem opowie wszystko Katherine i poprosi ją, by czasami zajrzała do chłopaka, kiedy on nie będzie mógł.

__ __

Zanim wyszedł upewnił się jeszcze, że z Jasperem wszystko w porządku i już go nie potrzebuje.
Był taki moment, kiedy zastanawiał się nad zaproszeniem go do siebie na te kilka dni, ale ostatecznie stwierdził, że chłopak mógłby jedynie wziąć to za brak zaufania i traktowanie go jak dziecko, a malarz nie chciał przypadkiem dodatkowo zdołować go psychicznie.
Wchodząc do mieszkania marzył tylko o wannie i swoim materacu, którego nadal nie położył na ramę.
Chciał wziąć długą kąpiel i wyspać się, licząc na to, że Laurenty i Felix nie będą nic od niego chcieć, albo przynajmniej wstrzymają się do godzin wieczornych.
No ale niestety zapowiadało się coś zupełnie innego.
Kiedy z najszczerszym trudem zdejmował z siebie płaszcz i buty, w których po drodze omal się nie zabił, do jego przytkanych uszu dotarł głos, który znał aż zbyt dobrze.
Głos kobiety, która wydała go na ten okrutny świat pełen skurwiałych neonów, heteroseksualnych mężczyzn i bąblów na piętach.
Czuł głęboko w kościach, że nie jest gotowy psychicznie na rozmowę z Adą Surre, więc czym prędzej ponownie nałożył buty i począł wycofywać się do drzwi, których na rzęście nie zdążył zamknąć, zdradzając swoją obecność.
Mógł w końcu iść do Katherine, był pewien, że ta przygarnie go na kilka godzin i pozwoli skorzystać ze swojej wanny.
Był już jedną nogą na korytarzu, z płaszczem przewieszonym przez ramię, kiedy na korytarz wybiegł Laurenty, wciąż ubrany w piżamę w dinozaury.
Malarz wstrzymał oddech, kiedy błękitne oczka zatrzymały się na jego przyczajonej osobie.
Nie ufał mu po tym co zrobił wczoraj.
Przyłożył palec do ust pokazując chłopcu, aby był cicho, powoli bardziej wychodząc na korytarz.
- Co się dzieje kochanie? - spytał Felix gdzieś z oddali.
- Wujek wlócił.
Nosz do cholery najcięższej, za co on go tak nienawidził?
Wycofał się jeszcze o krok, słysząc obcasy uderzające o dywan, już prawie zamknął drzwi, jednak do Laurentego dołączyła wysoka szczupła blondynka, ubrana tak jakby szła na jakieś spotkanie biznesowe, a nie na kawę do syna.
Kobieta westchnęła, oparła dłonie na biodrach i wbiła niezadowolone spojrzenie w niedoszłego uciekiniera.
- Widzisz mnie? - zapytał nie zmieniając pozycji, wciąż gotowy by zerwać się do biegu.
- Niestety. Chodź tu, a nie będziesz uciekał przed matką, cholero jedna.
Westchnął i niechętnie wrócił do mieszkania zamykając drzwi.

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz