XII. Na ratunek

2.5K 502 24
                                    

Reszta dnia upłynęła spokojniej, szybciej niż pierwsze pół, spędzone na oczekiwaniu, na lekcje.
Malarz siedział na dole i obgryzając paznokcie patrzył na bajki z uśmiechem na ustach, kiedy Laurenty budował koślawe wieże z klocków.
Nie zdążył nikomu powiedzieć do czego doszło po lekcji pływania.
Jasper wszystkim by rozgadał, a Katherine nie dałaby mu spokoju, powtarzając, że miała racje i Jack jest mu pisany, a tego by nie zniósł, bo mimo, że kochał ją całym sercem, to nie lubił przyznawać jej racji w takich przypadkach.
Tak jak on, zbyt bardzo się tym ekscytowała i ciągle o tym gadała.
Ponadto nie był jeszcze pewien, czy faktycznie wiedźma dobrze to wszystko odczytała, ale wiedział, że chce rozwijać znajomość z olbrzymem.
Bo niby dlaczego nie?
Był całkowicie w jego typie, miał poczucie humoru i przyjemny dla oka uśmiech, a w dodatku nie wyglądał na dupka, z którymi zazwyczaj malarz miał do czynienia.
Przekonał Laurentego naleśnikami na obiad, by nie mówił nic Felixowi, na razie chcąc zachować wszystko w tajemnicy, szczególnie przed bratem, który na pewno nie byłby wniebowzięty, że jego synek był targany po niezręcznych, gejowskich randkach.
Sam potrafił dotrzymać tajemnicy, więc jego los tkwił w osmarkanych rączkach czterolatka.

Niebo wpadało już w atrament, kiedy Felix wrócił do domu, targając ze sobą siatki z fast foodem.
- Jestem! - wydarł się z progu, a Laurenty uciekł malarzowi z wanny i na golasa pobiegł w stronę głosu, nic sobie nie robiąc z biegnącego za nim blondyna.
- Tata! - krzyknął rozkładając mokre łapki.
Felix na początku lekko zdrętwiał, jednak szybko podniósł synka na ręce, czochrając jego mokre włoski.
- Twój syn to diabeł - sapnął malarz, jedną dłonią opierając się o ścianę, by drugą podać bratu ręcznik.
- Jak mama próbowała cie wykąpać, to też prawie zawsze biegałeś potem z parówką na wierzchu - odparł Felix, biorąc ręcznik, by owinąć nim synka. - Z tym, że tobie to zostało, mam nadzieję, że Lau z tego wyrośnie, bo mogę nie wytrzymać emocjonalnie.
Leon tylko prychnął, rozpinając kołnierzyk wilgotnej koszuli.
Laurenty był mały i drobny, ale potrafił wzbudzić naprawdę imponujące fale.
- Jak było w pracy? - spytał niebieskooki, kiedy Felix postawił syna na blacie kuchennym, by porządnie go wytrzeć.
- W porządku, chociaż trochę ciężko. A jak u was? Żyjesz, wiec chyba jakoś sobie poradziłeś.
- Wszystko gra i buczy. Było nawet trochę nudno - odparł opierając się o ścianę, jak rasowy model.
- Tak? A co robiliście po basenie?
- Nic takiego.
Szło idealnie, dopóki Laurenty nie otworzył ust.
- I byliśmy na landce!
Felix zamarł w bezruchu, powietrze zgęstniało, malarz zapomniał jak się oddycha.
- Na randce? Z kim takim?
- Nie nazwałbym tego randką - zaczął malarz, ruszając skamieniałe ciało z miejsca, unosząc dłonie w geście obronnym, jednak głos Laurentego był ważniejszy i pewniejszy.
- Z panem Jackiem.
- Ach? Z twoim nauczycielem? - pytał dalej Felix, jednak patrzył prosto na brata, który znowu zaczął obgryzać paznokcie.
A już miał takie ładne dłonie, szlag by to trafił.
- Mhm. Byliśmy na lodach.
- Jak miło... - uśmiech i spojrzenie Felixa również było miłe, jednak obniżony nieco głos już nie.
Felix złapał synka pod pachy i powoli postawił go na ziemi, uśmiechając się do niego.
- Pójdziesz się ubrać? Chciałbym porozmawiać z wujkiem.
- Yhm.
I poszedł, tak po prostu, nawet się nie oglądając, tak jak w filmach twardziele odchodzą w długą, nie patrząc na eksplozje za ich plecami.
Mały kabel.

W pokoju panowała niezręczna cisza, dopóki Laurenty nie wszedł do pokoju i nie zamknął za sobą drzwi, jakby wszyscy już nie widzieli jego gołego zadka.
Widać miał większe poczucie wstydu niż wujek.
Chociaż malarz wolał już chodzić z gołym dupskiem, niż kablować na rodzinę.
- Ciągasz go na lody? - zaczął Felix zwracając się do brata. - Przecież to dziecko.
- Nie wiem co sobie wyobrażasz Felix, ale to było zwykłe, przyjacielskie spotkanie i nic więcej. Wcześniej kupił ode mnie obraz i już w sumie wtedy stwierdziliśmy, że musimy się jeszcze spotkać i no jakoś tak wyszło.
- Więc to na pewno była randka.
Malarz cicho sapnął, odgarnął do tyłu wilgotne włosy, szukając odpowiednich słów, kiedy Felix przyglądał mu się zmęczonym, ale i rozbawionym wzrokiem.
Brwi co prawda miał zmarszczone, ale na ustach błąkał się delikatny uśmiech.
- Fajny jest chociaż? - kontynuował starszy, kiedy Leon na zmianę otwierał to zamykał usta.
- Wiesz... nie umawiałbym się z dupkiem.
- Polemizowałbym, pamiętam kilku, po których ryczałeś.
Malarz uniósł dłoń uciszając brata.
- Nie przypominaj mi proszę, wszystkie te sytuacje były żenujące.
Felix zaśmiał się cicho i podchodząc do brata podał mu wilgotny ręcznik.
- Wiesz co robisz? - zapytał patrząc na młodszego ze szczerą troską.
- Improwizuje, ale nie dam się znowu doprowadzić do załamania nerwowego.
- Właśnie to chciałem usłyszeć. A jakby co, to ja się nim zajmę - powiedział unosząc w górę pięści, przyjmując bokserską pozę, lekko uderzając malarza w ramię, raz za razem.
- Jest co najmniej dwa razy taki jak ty - mruknął malarz lekko, się marszcząc i cofając.
- Braterska miłość pokona wszystko.
Zrobiło się zbyt miło, niebieskooki parsknął cicho.
- Frajer.
I już w następnej chwili jego kark tkwił uwięziony w dźwigni, a braterska pięść bez krzty miłości wierciła mu dziurę w głowie.
- Felix! Felix!
Krzyki i rzucanie się absolutnie nic nie dawały, blondyn trzymał za mocno i miał zdecydowanie zbyt dobrą równowagę.
Agonię malarza przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu, dopiero wtedy Felix go puścił, śmiejąc się przy tym sadystycznie.
A następnie uciekł szybko do łazienki, jakby obawiając się odwetu.
I jego szczęście, bo młodszy nie zamierzał się hamować.
Zamiast za nim gonić sięgnął do kieszeni wyjmując telefon.

Spodziewał się Katherine, lub Jacka, jednak ku jego zaskoczeniu, na ekranie wyświetlał się numer Jaspera.
Od kiedy znalazł sobie chłopaka rzadko dzwonił o takiej godzinie. Rzadko też zdarzało się, by dzwonił z nagłą propozycją spotkania, bo sam wolał wiedzieć chociażby kilka godzin na przód.
Odebrał więc z duszą na ramieniu.
- No? - mruknął do słuchawki idąc w stronę kanapy.
Cisza.
- Jasper? - zatrzymał się zaniepokojony wsłuchując się w odgłosy w tle.
Ciche, drżące westchnięcie.
- Możesz po mnie przyjechać? - spytał Jasper drżącym głosem, pociągając nosem, jakby płakał. - Jestem na uczelni i jestem w tak chujowym stanie, że nie dam rady sam wyjść na miasto.
- Na uczelni? W sobotę po siódmej? - mruknął skołowany blondyn, zawracając już do drzwi.
- Miałem zaliczenie. Nie zdałem - odpowiedział łamiącym się głosem. - Błagam cię przyjdź po mnie, bo ja sam ze sobą nie wyrabiam, a Steven jest u rodziców. Obiecałem mu, że sobie poradzę, a widzisz co odpierdalam już pierwszego dnia.
- Zaraz będę - powiedział malarz bez zbędnego uspokajania chłopaka. Wiedział, że to i tak nic nie da i więcej zdziała i dowie się już na miejscu.
- Dzięki...
- Wyślij mi tylko adres i całą resztę. Wpuszczą mnie w ogóle?
- Tak, na luzie. Zaraz ci napisze.
- Dobra, będę tak szybko jak się da.
Jasper jeszcze raz cicho pociągnął nosem, podziękował cicho i rozłączył się.
Chwilę potem przyszedł sms z adresem.
- Felix wychodzę! - krzyknął blondyn, zakładając płaszcz i buty. - Nie wiem o której wrócę!
- Mhm, tylko pamiętaj o zabezpieczeniu!
Malarz wywrócił oczami wzdychając ciężko, po czym wyszedł z mieszkania, ignorując wilgotne ubrania.

To nie był pierwszy raz, wiedział, że przez telefon nie ma sensu pytać o powód, nie ma sensu uspokajać, czy drążyć temat, na to przychodził moment dopiero przy dotarciu na miejsce.
Nie zaciągał się smrodem miasta, nie przyglądał się wieczornemu Siren, nie patrzył w niebo, a tylko na ulicę, kiedy przebiegał truchtem na drugą stronę, by następnie wpakować się do tramwaju, który jechał w stronę uczelni zielonowłosego.
Białe światło jarzeniówek wbijało mu się w oczy, kiedy desperacko złapał się żółtych rurek, chroniąc się przed upadkiem, kiedy tramwaj ruszył nagle, drżąc na torach.
Początkowo chciał pojechać nielegalnie, bez biletu,jednak po zauważeniu siedzącej na końcu wagonu dwójki, podejrzanie wyglądających mężczyzn, postanowił jednak kupić bilet w biletomacie i zaoszczędzić przy tym kilka stówek.
W końcu nie miał czym szastać.
Stojąc przy oknie patrzył na mijane budynki i ludzi, nerwowo skubiąc wargę.
Siren dopiero się budziło, neony już się nagrzewały, nastolatki i inni młodzi wychodzili z ciemnych kamienic, by wesoło spędzić noc w wesołym klubie pełnym świateł.
Jasper dość często miewał stany lękowe, bywały takie dni, kiedy siedział sam w swoim kącie i niemal w ogóle się nie odzywał, czasami odsuwał się na bok i to wszystko było dla niego normalne i nie powodowało większego lęku.
Zdarzało się, że przez stres stawał się opryskliwy, że nie odbierał telefonów i nie odpisywał na wiadomości, chcąc siedząc sam na sam ze sobą i swoimi myślami.
I to było normalne.
Jednak kiedy już płakał do słuchawki, było wiadome, że gówno trafiło w wentylator i zafajdało go całego.
Malarz miał tylko nadzieję, ze jakoś sobie z tym poradzą i problem chłopaka nie przerośnie również jego, bo był naprawdę chujowy w pocieszeniu zdołowanych ludzi.
Na szczęście w razie czego mieli jeszcze Stevena, który w przeciągu kilku miesięcy stał się mistrzem w uspokajaniu nerwów Nightingale'a.
Nie spodziewał się, że po tak miłym i spokojnym dniu, będzie musiał jechać komukolwiek na ratunek, ale trzymał kciuki w kieszeniach płaszcza, licząc, że nie stało się nic aż tak poważnego i że da radę pomóc samodzielnie. 

Spiritus Movens | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz