#7. Duża walka o mały sukces

142 13 4
                                    

Konwój był coraz bliżej. Po rostawieniu pułapek, schowałam się za beczkami ropy z przygotowaną bronią. Jako pierwsza nadjeżdżała terenówka obronna, następnie ciężarówka z "towarem" a za nią kolejne auto z piratami. Pierwszy samochód tuż po najechaniu na minę poleciał z pasażerami w powietrze. Reszta samochodów zatrzymała się a Rakyaci przestrzelili opony, by nie mogli jak się wycofać. Wybiegliśmy z kryjówek i zaczęliśmy strzelać, zabijając większość wrogów. Pozostała reszta widząc że nie ma szans, poddała się. Podbiegłam pod ciężarówkę i wyłamałam zamek. Znajdujące się tam kobiety zaczęły uciekać w jak najdalszy kąt, piszcząc ze strachu.

- Spokojnie, nie chcemy zrobić wam krzywdy. Jesteście wolne. - Wytłumaczyłam im.

Zaczęły po kolei wychodzić na zewnątrz. Nagle jedna z dziewczyn gdy zobaczyła Jasona, rzuciła mu się na szyję. Była niska, miała bląd włosy upięte w kok i brązowe oczy.

- Jason! - Krzyknęła z ulgą. - Jak dobrze że cię widzę!

- Też się cieszę. - Chłopak mocno ją uściskał.

- Tak się bałam... Co z resztą, wszystko z nimi w porządku? Grandowi nic się nie stało?

Jason zamilkł na chwilę i spuścił wzrok. Blondynka zmartwiła się, widząc jego minę.

- Daisy... On... - Westchnął chłopak.

- Jason... Co z nim?! Powiedz!

- On... Nie żyje.

- Co? - Daisy zaczęły do oczu napływać łzy. - Nie... To nie możliwe... Powiedz że żartujesz...

- Przykro mi.

Daisy załamała się. Zaczęła drżeć i krzyczeć. Chłopak ją przytulił i próbował uspokoić. W tym momencie było mi ich żal. Ona straciła ukochanego, on brata... Muszę im pomóc, to nie miejsce dla nich, nie zasłużyli na to piekło. Podeszłam do nich:

- Wracajmy lepiej do domu. Tak przy okazji, jestem Zelda. - Wyciągnęłam dłoń w stronę dziewczyny.

- Daisy. Dziękuje za ratunek. - Uścisnęła dłoń, uśmiechając przez łzy.

- Nie ma za co. Mam do ciebie parę pytań, ale to nie jest odpowiednie miejsce.

***

- Tu będziesz bezpieczna. - Powiedziałam wchodząc do domu. - Pozostali również będą tu się chronić.

- Zelda, nie chcemy ci się narzucać. Na prawdę nie ma wolnych mieszkań w Amanaki? - Zapytał Jason.

- Nie. Nie znacie naszych zwyczajów. Tu będziecie bezpieczni. - Spojrzałam na dziewczynę. - Daisy, wiesz może gdzie mogli zabrać resztę?

- Coś słyszałam, ale nie jestem pewna. - Westchnęła, siadając na kanapę w salonie. - Lizę przetrzymuje ten cały "szef". Keith i Oliver są w jakichś "bunkrach". Jeden jest w północnym a drugi w południowym o ile pamiętam, a Riley jest wywieziony dla H... H... Horac.. - Spuściła wzrok, próbując przypomnieć sobie imię.

- Hoyta. - Przerwałam. - Jasna cholera...

- Aż tak źle? - Zapytał Jason.

- I to w chuj. - Westchnęłam. - Na wyspie jest sporo bunkrów, dokumenty z informacją w którym dokładnie bunkrze się znajdują mają tylko Vaas i Hoyt. I to przekazywane między nimi tylko do swoich rąk.

- A gdzie jest Hoyt?

- Na południowej części wyspy. - Wskazałam miejsce na mapie. - Wszyscy mieszkańcy na tej części są w niewoli. Najemnicy są lepiej wyszkoleni od piratów oraz mają lepsze uzbrojenie. Musimy najpierw ocalić Lizę, dostać się jakimś sposobem do biura Vaasa, wykraść dokumenty, uratować chłopaków i wtedy atakować bazę Hoyta, by ocalić Rileya następnie jak najszybciej was stąd wydostać.

- A jak uratujemy Lizę?

Zastanawiałam się jakiś czas. Wyciągnęłam z szuflady mapy różnych obozów, by znaleźć ten, w którym rządzi Vaas. Analizowałam ją, a Jason tylko patrzył się zmieszany raz na mnie, raz na Daisy.

- Hmm... - Mruknęłam gdy analizowałam pomysł w głowie. - Mam już wstępny plan, ale potrzebujemy wsparcia. Bierz broń, jedziemy do świątyni.

- Jakiej świątyni?

- Zobaczysz.

- A co ze mną, mogę jakoś pomóc? - Wtrąciła się Daisy.

- To zbyt niebezpieczne, lepiej jak zostaniesz tutaj. - Odpowiedziałam. - Czuj się jak u siebie, wrócimy za jakiś czas.

***

Z.P.W. Jasona:

Pojechaliśmy do świątyni. Była ogromna, zbudowana z kamienia i pokryta mchem, pnączami i innymi roślinami. Musiała być bardzo stara i wyglądała na opuszczoną, dopóki nie weszliśmy do środka. Wzdłuż całego korytarza czuwali wysocy, umięśnieni i wytatuowani żołnierze. Każdy z nich trzymał AK-47 i gdy szliśmy wzdłuż wąskiego przejścia, uważnie się mi przyglądali. Czułem się dziwnie, lecz Zelda wspominała wcześniej by nie zwracać na nich uwagi.

Gdy dotarliśmy do końca, moim oczom ukazał się wielki dziedziniec. Na samym środku rosło potężne drzewo przypominający baobab. W jednym miejscu trenowali młodzi rekruci, w innym już dorośli żołnierze a niektórzy modlili się do tego drzewa. Prawdopodobnie jest ono niezwykle ważne dla ich kultury, nawet można powiedzieć, święte. Na końcu placu były jakieś przejścia do dalszej części świątyni, ale również przy nich stali Rakyaci.

Zelda rozmawiała z jednym z nich w jakimś dziwnym języku. Brzmiał jak trochę jak afrykański pomieszany z hiszpańskim, nigdy takiego nie słyszałem i zupełnie nie mogłem go zrozumieć. Po chwili Rakyat zasalutował jej i pobiegł do jednych z tych przejść, a ja zapytałem:

- Co mu powiedziałaś?

- Że przybłąkało się to oto ciele które zaraz złożymy w ofierze bogom.

- Aha... - Obraziłem się.

- Żartuję. Kazałam im zawołać moją kuzynkę bo muszę poprosić ją by pożyczyła swoje wojsko.

- Czemu taka jesteś w stosunku do mnie? Od kiedy się poznaliśmy jesteś opryskliwa i arogancka wobec mnie. - Zdenerwowałem się.

- Słuchaj, moje narodziny rozpoczęły tą pierdoloną wojnę domową. Ponad osiemnaście lat walczymy z tym popierdoleńcem Vaasem i jego szefem Hoytem. Moi rodzice zginęli gdy miałam siedem lat i od tamtego czasu biorę udział w walkach. Codziennie narażam swoje życie ratując życie zakładników i niszcząc ten jebany handel narkotykami. Nigdy się nie wysypiam bo co chwila dostaję telefon z wezwaniem i muszę być cały czas w gotowości. I tak mam problemów po dziurki w nosie a teraz zjawiasz się ty i muszę ocalić twoich przyjaciół, bo wy nie użyliście mózgu kiedy zobaczyliście tę ofertę za te śmieszne pieniądze, tylko jechaliście na żywioł. A twoje zachowanie też mnie wkurwia. Zachowujesz się gorzej niż dziecko, narzekasz na wszystko, mało wiele w panikę wpadasz, ze wszystkim obchodzisz się delikatnie jak panienka. Tu nie ma miejsca na płacz i współczucie, musisz działać instynktownie. Ja już kurwa mam wszystkiego dość.

Zatkało mnie... Kompletnie mnie zamurowało, nawet nie mogłem wydobyć żadnego słowa. Patrzyłem się zmieszany w jej oczy, widząc w nich ból. Ta dziewczyna ciągle mnie zaskakuje. Mimo że jest jeszcze bardzo młoda, potrafi zadbać nie tylko o siebie. Przysięgła uratować przyjaciół dla kolesia, którego praktycznie nie zna.

Widać że nie boi się śmierci. Kurwa, żebym mógł choć trochę być jak ona. Tak odważnej, sprytnej i zdolnej dziewczyny nigdy nie spotkałem. Nagle w naszą stronę szła ramię w ramię dwójka Rakyatów, która zatrzymała się przed nami. Po paru sekundach odsunęli się od siebie o krok.

Rook Island || Far Cry 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz