Z. P. W. Jasona:
Zawiozłem Lizę do domu. Daisy widząc dziewczynę uściskała ją mocno i zalała gradem pytań na temat czy dobrze się czuje i czy ten bydlak niczego jej nie zrobił. Uspokoiła ją mówiąc że wszystko w porządku a Daisy zauważyła brak jednej osoby...
-Gdzie jest Zelda? Co się z nią stało?! - Zapytała zszokowana Daisy.
- Ona... - Słowa ledwie przechodziły mi przez usta. - Oddała się Vaasowi w zamian za wypuszczenie nas.
- Słucham?! Co my teraz zrobimy?!
- Muszę powiadomić o tym żołnierzy. Niedługo wrócę.
- Jason, gdzie ty znowu się wybierasz?! - Zatrzymała mnie Liza łapiąc za nadgarstek.
- Niedaleko. Nie martw się, za godzinę wrócę.
- Jason wie co robi. Chodź do środka, musisz się uspokoić i przy okazji wszystko wytłumaczę. - Przerwała Daisy.
Liza wtuliła się do mojego torsu ze łzami w oczach. Była wystraszona, a ja nie wiedziałem co robić, jak mam pomóc. Oderwałem się po chwili od dziewczyny, po czym pożegnałem się z obiema i pojechałem do świątyni.
***
Prędkim krokiem ruszyłem do środka, musiałem jak najszybciej znaleźć Dennisa. Biłem się ze swoimi myślami oraz zalewając siebie gradem pytań. Czy ona żyje? Czy próbowała uciec? Czy nic jej złego nie robią? W tym momencie zacząłem o nią się martwić.
- Jason! Co tu robisz? - Zapytał Dennis pojawiając się nagle przede mną.
- Szukałem ciebie. - Odparłem. Mam bardzo złe wieści.
- Jak bardzo?
- Vaas zabrał Zeldę.
- CO?! - Zamarł. - Jak to do cholery się stało?!
Wyjaśniłem mu wszystko od początku, zaczynając od listu a kończąc na sytuacji w bunkrze. Dennis z przerażeniem wsłuchiwał się w każde moje słowo. Nie mógł wydusić żadnego słowa.
- Pierdolony sukinsyn! - Krzyknął Dennis. - Niech no go tylko dorwę, nie daruję!
- Ej, ej, chłopie. - Próbowałem opanować furię Dennisa. - Sam nic nie zdziałasz, a wiesz do czego zdolny jest ten pojeb.
- Masz kurwa rację. - Starał się opanować złość, co dobrze mu szło. - Ona żyje, to jest pewne. Całe życie była na to przygotowywana, poradzi sobie. Lecz nie znaczy że mamy ją zostawić samą sobie. Na ten moment musisz przejąć jej obowiązki.
- Ja?
- Tak ty, a kto inny?
- No dobrze, postaram się, ale nie oczekuj cudów. Więc co muszę zrobić?
- Na południowy zachód od Słoniowej kości znajdują się ruiny piramid w którym piraci magazynują broń i amunicję importowaną z innych krajów. Musisz je przetransportować do Amanaki ale uważaj, są tam beczki z paliwem do miotaczy ognia, C4 oraz miny i granaty. Wiesz raczej co się stanie jeśli strzelisz w taką beczkę... Więc biegnij i uważaj podczas transportu!
***
Dotarłem na miejsce. Tak jak mówił Dennis, są beczki z paliwem. Jeden strzał i wszystko wypieprza w powietrze. Piratów również mało nie jest. Zakradłem się ostrożnie za ogromny kamień i strzeliłem jednemu w głowę 1911 z tłumikiem. Padł jak długi a ja ukryłem jego ciało... To nieżywe, ale wciąż ciepłe i zakrwawione ciało. Był już trupem, lecz wciąż miał otwarte oczy. Przerażało mnie to i ociągnąłem dłonią powieki, by je zamknąć. Musiałem odwrócić głowę by zaczerpnąć powietrza. To było obrzydliwe. Nie wiem jak Zelda musi to robić codziennie. Muszę się chyba przyzwyczaić do tego widoku.
Ruszyłem dalej i zabiłem kolejnego, wbijając maczetę w plecy i przebijając na wylot. Nagle zza rogu magazynu przede mną pojawił się inny pirat. Nim zdołał cokolwiek zrobić, wyciągnąłem nóż z kieszeni nieżywego pirata którego ciągle trzymałem i rzuciłem w jego stronę, wbijając ostrze w szyję z której trysnęła krew, brudząc wszystko dookoła. Wow... Jak to zrobiłem? To wszystko stało się tak szybko... Dobra, nie czas na myślenie. Pobiegłem do największej chaty która okazała się magazynem. Otworzyłem ostrożnie drzwi i zacząłem przenosić wszystko do ciężarówki. Nagle zostałem zauważony i rozpoczął się ostrzał.
Natychmiast wsiadłem do auta i ruszyłem, rozjeżdżając po drodze kilku wrogów. Było to nawet zabawne... Zaraz, co? Nie, to jest złe... Ja zabijam. Zabijanie jest złe. Nie powinienem był się w ogóle z tego śmiać. Wyjechałem na drogę i kierowałem się do Amanaki, ale niestety cholerni piraci deptali mi po piętach. Kierując, próbowałem przestrzelić opony dla samochodu z tyłu. Po chwili mi się to udało,a terenówka uderzyła w drugą i przekoziołkowały kilka razy ostatecznie wybuchając. To był ZAJEBISTY widok. Dotarłem do celu i wysiadłem. Rakyaci zaczęli wyładowywać rzeczy a ja zadzwoniłem do Dennisa:
- Misja wykonana.
- Na prawdę?! Jason,dzięki tobie zdobyliśmy przewagę nad wrogiem. I jesteśmy o krok bliżej uratowania Zeldy.
- Nie ma sprawy. Polecam się na przyszłość.
***
Wróciłem do domu. Była już noc więc dziewczyny na pewno już spały. Jasne, "spały"... Gdy tylko położyłem się w swoim pokoju, ktoś zapukał:
- Mogę pogadać? - Zapytała Liza przez uchylone lekko drzwi.
- Jasne, wchodź.
Dosiadła się obok mnie i zaczęła:
- Jason, kim była tamta dziewczyna? Co to za tatuaż na twojej ręce, skąd te rany, dla kogo pracujesz, gdzie..
- Chwila,nie wszystko na raz. - Przerwałem.
- Kim była tamta dziewczyna która nas uratowała?
- Eh... Ma na imię Zelda.Ona pomaga mi ocalić Olivera, Keitha i Rileya. Teraz muszę ją ocalić by uratować resztę.
- Gdzie ją porwali? A jeśli nie żyje...
- Żyje. Jest doświadczona,od urodzenia się tu wychowuje i wie jak sobie poradzić. Jest w obozie tego "szefa", Vaasa.
- Rozumiem. A gdzie byłeś cały dzień?
- Musiałem przetransportować broń i amunicję dla żołnierzy Rakyat.
- Komu? Kim oni są?
Wyjaśniłem jej wszystko, powiedziałem kim są Rakyat, o sytuacji tu panującej i to, skąd mam Tatau. Była przerażona tym że zabijam ludzi. Wytłumaczyłem że to jedyne wyjście.
- Jason, martwię się o ciebie... Co jeśli zginiesz? - Powiedziała zapłakana dziewczyna.
- Przysięgam ci że nie zginę. Będę uważał na siebie, bo robię to dla nas wszystkich. - Uspokajałem, przytulając Lizę do siebie.
Czułem jak cała drży. Jest taka delikatna, bezbronna, niewinna... Cicho szlochała w moich ramionach a ja uspakajałem ją, głaszcząc dłonią wzdłuż pleców i głowy. Gdy przestała płakać, okazało się że zasnęła. Położyłem ją na poduszce a ja leżałem, głaszcząc chwilę jej policzek. Wyszedłem z pokoju i poszedłem spać na dole w salonie.
Chciałem zasnąć lecz... Nie mogłem. Przed oczami miałem twarze tych zabitych piratów. Najgorsze z tego wszystkiego były oczy tamtego trupa. Śmierć nie wygląda jak w tych wszystkich filmach Hollywood. Jest o wiele gorsza nie tylko dla zabitego, ale i dla zabijającego lub samego obserwatora. Sam widok przyprawia o dreszcze. Ciężko mi będzie o tym zapomnieć, poczucie winy będzie ciągnęło za mną latami. A to dopiero początek...
Moje myśli skierowały na Zeldę. Byłem pod wrażeniem jej odwagi, poświęciła siebie za mnie. W ogóle się nie bała, stawiła czoło dla tego szaleńca. Bardzo mi zaimponowała. Ciekawe co z nią teraz się dzieje. Przyznam, z każdą chwilą coraz bardziej się o nią martwię, bo to nie po nią przyszedł Vaas, tylko po mnie. Nie wiem jak jej się mam odwdzięczyć, bo za to co robi chyba nie ma odpowiednich słów wdzięczności. Nie wiem też, co bym musiał zrobić żeby to pokazać. Jest wspaniała, po prostu.
CZYTASZ
Rook Island || Far Cry 3
FanfictionWojna domowa na Rook Island pomiędzy plemieniem Rakyat a najemnikami Hoyta i współpracującymi z nim oddziałami piratów Vaasa, trwa już 18 lat. Rozpoczęła się, gdy na świat przyszła Zelda - córka Amidali i Shaya. W wieku 7 lat dziewczynka straciła ob...