Rozdział 1

1.1K 54 68
                                    

Clementine była ładną, 11-letnią dziewczyną. Miała ciemną skórę, krótkie, ciemne włosy spięte fioletowymi gumkami w dwie, krótkie kitki. Ogrzewała ją niebieska, puchowa kurtka, na której przodzie wyszyta była tęcza i słońce. Na głowie od dawna nosiła fioletowo białą czapkę z wielką, fioletową literą D na przodzie.

Jej towarzyszka, Jane ubrana była w jeansy, czarną bluzkę na którą założona była skórzana, beżowa kurtka, zaś na stopach nosiła ciemno brązowe, skórzane kozaki. Kobieta, w przeciwieństwie do Clementine, nie miała spiętych włosów. Ciemne blond włosy Jane ostrzyżone były bardzo krótko.  

Rankiem, Jane i Clementine wyszły poza teren Howe's Hardware. Jane pchała rdzewiejącą taczkę, zaś Clementine trzymała w ramionach maleńkie dziecko otulone miętowym kocem.

Chłopczyk miał ciemną skórę, brązowe włosy i oczy tego samego koloru.

Clementine była zniesmaczona zapachem, jaki dało się czuć od trupów, leżących jedno na drugim w taczce popychaną przez Jane. Dziewczynka nie miała pojęcia jak to możliwe, że ani ona, ani Jane jeszcze nie zwymiotowały. 

Clementine: Cuchnie. 

Jane: Dosłownie i w przenośni. Na szczęście, to już ostatnie. Gdy się tego pobędziemy, będziemy mieć Howe's tylko dla siebie. Brzmi świetnie, co? Będziemy musiały poszukać płynów dezynfekujących. Chciałabym całkowicie pozbyć się tego smrodu.

Clementine: Brzmi super. Tylko ty, ja i głuptas.

Jane zatrzymała się, stojąc na stromym pagórku. Gwałtownie, przechyliła taczkę w stronę zbocza.

Jane: Geronimo!

Ciała zarówno ludzi jak i trupów, wylądowały w dole obok pozostałych, które dziewczyny wcześniej wywiozły z budynku.

Uwagę obu dziewcząt zwróciło ciało, które nie miało twarzy.

Jane Urgh... to ta masakra za którą Kenny był odpowiedzialny. Carver zasłużył sobie na to co go spotkało, to jasne, ale... to po prostu... brutalne. Nie wiem jak w ogóle mogłaś na to patrzeć. To musiało być okropne. Jeszcze dźwięki czegoś takiego... Urgh... to strasznie pojebane.

Clementine: Musiałam mieć pewność, że to już koniec. Że odszedł na dobre. On zrobił tyle złych rzeczy tylu ludziom. Chciałam widzieć jak cierpi. To uczyniło mnie silniejszą, bo tak teraz naprawdę wygląda świat. Z czasem wszyscy będziemy musieli się do tego przyzwyczaić.

Jane: Chodźmy stąd. Nie chcę już nigdy widzieć tych chorych ciał. A ty odsapnij chwilę, ja popilnuję tego małego głuptasa.

Clem podała dziecko Jane, która jak zwykle niechętnie i z niepokojem wzięła je na ręce. 

Jane: Mam nadzieje, że ostatnio nie jadł zbyt dużo.

Clementine: Nie jadł.

Jane: I dobrze. Ostatnie czego mi trzeba, to żebym znowu była w rzygach. Nie rzygaj na mnie, mały. Jasne?

Dziewczyny odwróciły się, planując iść dalej, ale parę metrów dalej, w ich stronę zaczęły sunąć trupy.

Clem wyjęła swój nóż, po czym zacisnęła go w dłoni, wychodząc zbliżającym się trupom naprzeciw. 

Jane: Pamiętaj czego cię uczyłam – najpierw kopiesz w kolano, potem dźgasz w głowę. 

Dziewczyna zrobiła tak, jak ją nauczono. Trupa idącego z przodu kopnęła w kolano, a następnie dźgnęła nożem w głowę.

Gdy zamierzyła się, by to samo zrobić z drugim truposzem, ten już był tuż obok niej. Clem próbowała go odepchnąć, a potem dźgnąć, ale nieboszczyk był i za blisko, a do tego był zbyt wysoki, przez to też za ciężki.

Clem robiąc parę kroków w tył, potknęła się, a upadając, zaczęła staczać się po stromym pagórku, razem z truposzem.

Gdy nieco się uniosła, nie mogła znaleźć swojego noża, a trup, który spadł tu razem z nią, zaczął czołgać się w jej stronę, wydobywając z siebie charakterystyczny ryk.

Jane: Cholera! Clem, już idę!

Clementine próbowała znaleźć nóż, który zauważyła dopiero po chwili. Czołgając się do niego, cały czas słyszała za sobą ryk, który stawał się coraz bardziej wyraźny.

Gdy złapała nóż w ostatniej chwili, zaraz po odwróceniu się, trafiła ostrzem w głowę trupa, znajdującego się od niej o parę centymetrów.

Dziewczyna próbowała nieco uspokoić nerwowy oddech. Po chwili, przybiegła do niej przerażona Jane, nadal trzymająca Alvina na rękach. 

Jane: Mało brakowało! 

Jane jedną ręką trzymała AJ'a, zaś drugą podała Clementine, by pomóc jej wstać.

Gdy Clem podniosła się, wzięła z jej rąk AJ'a by móc go przytulić. Dookoła nie było już słychać żadnych ryków ani ludzkich głosów.

Dało się słyszeć jedynie szum wody z pobliskiego strumienia.

Jane: Chodź. Tędy wejdziemy na górę.

Kobieta poprowadziła dziewczynkę na górę, a gdy już weszły na pagórek, udały się drogą powrotną do Howe's. 

Jane: Naprawdę bardzo się o ciebie bałam, gdy tam spadłaś. Ale cóż, widzę, że niepotrzebnie się martwiłam.

Clementine: Nie chciałam cię zmartwić.

Jane: Hej, jesteś bezpieczna. To najważniejsze.

Clementine: Dzięki.

Jane: Zawsze do usług. Dbasz o mnie, ja dbam o ciebie. Ochraniamy siebie nawzajem.

Clementine: Uczyłam się od najlepszych.

Jane: Cieszę się, że nic ci się nie stało. Gdyby tylko Rebecca mogła was teraz zobaczyć. Nawet mnie nie potrzebujecie. Lepiej byś sobie radziła sama. Udowodniłaś to tam na dole.

Clementine: Kto wie. Sama mi to powiedziałaś:Możesz poradzić sobie sama. Nie pozwól, by inni pociągnęli cię, ze sobą na dno."

Jane: Widzę, że dobrze cię nauczyłam.

Clementine: To prawda. A my jesteśmy rodziną. Wszyscy jesteśmy. Rebecca na pewno myślałaby tak samo. 

Jane: Dziękuję.

Clem usłyszała niespokojne piszczenie małego Alvina.

Clementine: No dalej, weź go. On chcę do swojej drugiej mamy.

Jane, tym razem po raz pierwszy z większym przekonaniem i chęcią, wzięła niemowlę na ręce, uśmiechając się do chłopca tak miło, jak prawie nigdy. Jednak tym razem, był to szczery uśmiech. 

Jane: Dzięki, Clem. 

Clementine: Zawsze mamy siebie nawzajem. Tak długo jak mamy siebie, będzie dobrze.

Inna historia Clementine - Część I: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz