Jane wpatrzona w śpiącą w jej ramionach Jaime, dalej siedziała na dachu. Zaczynało się robić coraz ciemniej, jednak nadal można było cieszyć oczy widokiem z dachu Howe's.
Kobieta z uśmiechem na twarzy patrzyła na widok, jaki miała przed sobą: parking, dalej łąka, kilka drzew, jeszcze dalej kilka pojedynczych budynków, ale i tak większość krajobrazu stanowiły drzewa.
Spokój zakłócił głośny huk, a po nim kolejny i kolejny. Jane szybko podniosła się z krzesła, wtulając Jaime w swój ciepły kożuszek.
Dziewczynka nie obudziła się, zaś Jane była przerażona hukami. Gdy dało się usłyszeć kolejny, jeszcze głośniejszy huk, przy Jane szybko znalazł się Vince, który dopiero co wybiegł ze szklarni.
Vince: Jane! Wszystko dobrze?!
Jane nie mogąc powstrzymać nerwowych oddechów, jedyne co była w stanie zrobić to przytaknąć.
Jane: Masz jakąś myśl, skąd to może dobiegać?
Vince: Nie mam pojęcia, ale na pewno jest gdzieś blisko. Widzisz tam coś?
Jane: Niewiele widać. Jest coraz ciemniej.
Po chwili, na dach wbiegła Shel, razem z Clem, która trzymała w ramionach AJ'a. Chłopiec płakał, zaś Clem próbowała go uspokoić.
Clementine: Ciii... ciii... jestem obok, głuptasku.
Shel: Słyszeliście to?!
Jane: Ta. Cokolwiek to było, ma kopnięcie.
Shel: Brzmiało, jakby było tuż obok nas! Vince, podaj mi swoją lornetkę.
Vince wrócił się do szklarni, a gdy z niej wyszedł, podał Shel lornetkę. Kobieta podeszła bliżej krańca dachu, przykładając lornetkę do oczu.
Clementine: Widzisz cokolwiek?
Shel: Nie bardzo. Nic szczególnego. Wygląda, jakby wszystko było w porządku.
Jane: Nie możemy tego ignorować, Shel. Jeśli ktokolwiek zbliży się do tego miejsca, spróbuje je przejąć, lub okraść. Nie możemy sobie na to pozwolić.
Shel: Przecież mówię, że nic nie widzę.
Clementine: Shel? Shel, skieruj głowę bardziej na wschód.
Shel zrobiła tak, jak powiedziała jej Clem. Gdy skierowała wzrok w tamtą stronę, zaniemówiła. Odsunęła na chwilę od siebie lornetkę, pocierając jedną dłonią oczy, po czym znów zaczęła oglądać.
Shel: Widzę coś. Tam są światła, mnóstwo świateł.
Jane: Vince, weź na chwilę Jaime.
Vince: Jasne. Niech jednoręki trzyma niemowlę.
Jane: Nie gadaj. Nadal masz przedramię i łokieć. Proszę, weź ją.
Vince niechętnie zabrał od Jane jej córkę. Zdrową ręką ją podtrzymywał, a kikutem przytrzymywał, by nie spadła. Jane wzięła od Shel lornetkę, by także spojrzeć.
Jane: O kurwa... to nie są światła. To ogień. Mnóstwo ognia!
Clementine: Widać go aż stąd. Rozprzestrzenia się.
Vince: Skąd na takim zadupiu tyle ognia?! Dawniej prawie nikt się tu nie zapuszczał, skąd nagle ten ogień?! Wiemy jedno - ktoś musiał wywołać ten pożar!
Clementine: Ktokolwiek to jest, na pewno ma towarzystwo.
Jane: Lub jest to psychopata, chcący popełnić w taki sposób samobójstwo.
CZYTASZ
Inna historia Clementine - Część I: The Walking Dead Fanfiction
FanfictionPierwsza część pierwszej dylogii, opowiadająca o młodej dziewczynie, Clementine, która po wybuchu epidemii wirusa zamieniającego ludzi w nieumarłe potwory walczy, żeby przetrwać. Razem ze swoją przyjaciółką, Jane i nowo narodzoną sierotą, chłopcem A...