Rozdział 10

338 27 12
                                    

Zakapturzona postać stanęła na pierwszym schodku. Clementine i Jane były przekonane, że usłyszała płacz Alvina. Gdy nieznajomy  wszedł na kolejny schodek, Clementine szybkim krokiem zakradła się do obcego, zaciskając w dłoni pistolet. 

Gdy nieznajomy był już tylko na wyciągnięcie ręki, Clementine uderzyła go z całej siły lufą pistoletu. Postać jęknęła i złapała się za głowę. Clementine chwyciła ją za rękę i strąciła ze schodów.

Gdy nieznajomy upadł na podłogę, upuścił karabin, do którego starał się doczołgać, jednak Clem kopnęła karabin, a ten znalazł się dalej, niż nieznajomy mógł sięgnąć.
Clementine mierzyła go obcego.

Clementine: Nie ruszaj się. Podnieś ręce i nie rób niczego głupiego, bo cię zastrzelę. Nie zawaham się. Rób to, co każę, a może przeżyjesz.

Postać jedną rękę uniosła do góry, jednak drugą szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni bluzy, z której wyciągnęła mniejszy pistolet. 

Już miała palec na spuście, gdy pomieszczenie wypełnił dźwięk wystrzału, a nieznajomy krzyknął i złapał się za lewe ramię. Przyłożywszy dłoń do rany, nieznajomy zauważył, że jest ona cała we krwi.

Postać upuściła pistolet, a Clem kopnęła go, zauważając za plecami nieznajomego mierzącą do jej pleców Jane.

Jane: Nie ruszaj się. Jeden ruch i cię zastrzelę, rozumiesz?! Zadałam ci pytanie! Odpowiadaj!

- Zrozumiano.

Po głosie można było zorientować się, że zakapturzona postać to kobieta.

Clementine: Wstań i podnieś ręce. Powoli.

Kobieta posłusznie podniosła się i uniosła ręce. Clementine zaczęła ją przeszukiwać, zaś Jane złączyła nadgarstki nieznajomej za jej plecami, wiążąc je sznurem, który leżał na półce obok.

- Czy to naprawdę konieczne, dziewczynko?

Clementine: Nie znamy cię i ci nie ufamy. Nie zamierzamy ryzykować. 

- Wiem jak to wygląda, ale przysięgam, że nie zamierzałam cię skrzywdzić.

Clementine: Ta, tylko przypadkowo chciałaś we mnie strzelić.

- Chciałam cię nastraszyć, to wszystko. Nie strzeliłabym do dziecka. Tamtego też bym nie skrzywdziła. Usłyszałam płacz i chciałam wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Naprawdę, sznur nie jest konieczny.

Clementine: Inaczej mogłabyś wziąć broń i wycelować nią we mnie. Będzie bezpieczniej dla nas wszystkich, jeśli pozostaniesz związana. Teraz przynajmniej wiem, z czym mam do czynienia.

Jane: Co z nią zrobimy?

Clementine: A jaki mamy wybór?

Jane: Nie wypuścimy jej. Albo ją gdzieś usadzimy, albo zabijemy. Nie możemy ryzykować, że sprowadzi kogoś do nas.

- Słuchajcie, rozumiem, że się boicie i nikomu nie ufacie, ale przysięgam. Nie chciałam was skrzywdzić, nic bym wam nie zrobiła.

Jane: Więc po co tu przyszłaś?!

- Odnaleźć przyjaciół. Minęło parę miesięcy, odkąd tu byłam, ale liczę, że nadal są gdzieś w pobliżu. Pamiętam jak to miejsce funkcjonowało i miałam nadzieję, że ktoś z nich nadal jest gdzieś tutaj.

Jane: Więc jest gdzieś w pobliżu twoja grupa?! Clem, nie możemy ryzykować, że kogoś tu przyprowadzi. Zajmę się nią teraz.

Jane przystawiła kobiecie pistolet do głowy. Ta wzdrygnęła się, jednak zachowała spokój.

- Od paru miesięcy jestem sama. Moi przyjaciele... wszyscy albo umarli, gdy ta pieprzona horda tu dotarła, albo zaginęli. Od miesięcy, albo uciekałam od szwendaczy, albo tu wracałam, by kogoś znaleźć.

Clementine: Mieszkałaś tu wcześniej? Pamiętasz hordę?

- I ciało Billa, które jeden z waszych ludzi zmasakrował. Wiem, że to musiał być ktoś z was. Jak mogłabym zapomnieć? Tamtej nocy nigdy nie wymaże z pamięci. To była noc, gdy straciłam siostrę! Dlatego teraz wszystko czego chce, to odnalezienia przyjaciół.

Clementine: Jesteśmy tu od pół roku. Już wtedy hordy nie było.

- Naprawdę?! Był tu ktoś, gdy przyszłyście? Może ktoś wrócił?

Clementine pokręciła głową.

Clementine: Nie. Nikogo tu nie było poza szwendaczami. Przykro mi.

Jane: Nie ufaj jej, Clem.

Clementine: Skoro była na zewnątrz tyle czasu, może wie skąd biorą się szwendacze z wypalonymi znakami.

- Pierwsze słyszę. Odkąd to miejsce upadło, odkąd szwendacze zabiły mi siostrę... chowam się gdzie tylko mogę. Nigdy nie widziałam wypalonych znaków na szwendaczach. Bleh, to chore! Od miesięcy nie widziałam innych ludzi. Od pół roku, wy jesteście pierwsi. Prawie nikt tu nie został przez hordę. Liczyłam, że ci co przeżyją, wrócą tu.

Nastąpiła chwila ciszy. Jane dalej mierzyła do zakapturzonej kobiety.

- I się nie myliłam. Wy wróciłyście. Wiedziałam, że jesteś uparta, Jane, ale, że aż tak?

Jane wzdrygnęła się wytrzeszczając oczy. Clementine zrobiła to samo.

Jane: Skąd wiesz jak się nazywam?! Kim jesteś?!

- Pamiętam cię. Pamiętam was obie. Jak już wiecie, mieszkałam tu. Tamten karabin to wszystko, co ze sobą zabrałam, nim uciekłam. 

Clementine: Ja cię nie pamiętam. Ale na pewno gdzieś musiałam na ciebie wpaść, gdy tu trafiłam.

- Ciebie też pamiętam. Jako dziewczynkę w niebieskiej kurtce. Tavia często cię prowadziła i nawet zdobyłaś sympatię Bonnie.

Jane jednym ruchem ręki, zdjęła kobiecie kaptur. Clementine przyglądała się niezbyt ładnej kobiecie około trzydziestki, o krótkich, nieco dłuższych niż Jane ciemno brązowych włosach i oczach tego samego koloru. Wyglądała, jakby miała azjatyckie korzenie, ponieważ jej oczy nie były za duże, a do tego lekko skośne.

Clem nie zareagowała zbytnio na to, jak wygląda kobieta, zaś Jane odsunęła się kiwając głową z niedowierzaniem.

Jane: S - Shel?!

Inna historia Clementine - Część I: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz