Rozdział 16

369 27 52
                                    

4 miesiące później...

Znów nastał grudzień. Tym razem, grupa mogąc cieszyć się zasobami z Howe's nie narzekała na jakiekolwiek zimno. Jane cieszyła się brązowym kożuszkiem z białym, futrzanym kołnierzem, Clementine czerwoną, grubą, skórzaną kurtką, Vince granatowym polarem.

Shel ponownie cieszyła się swoją grubą, czerwoną, a co najważniejsze - od dawna wypraną po porodzie Jane bluzą z kapturem.

Najważniejsze było to, że znalazły się także ubrania dla dzieciaków - AJ nosił szarą, wełnianą czapeczkę, ciemnoniebieski polar, a wokół szyi nadal miał zawiniętą pasiastą apaszkę, czasem będąc dodatkowo okrywany miętowym kocem.

Czteromiesięczna Jaime, której brązowo rudawe falowane włosy stały się znacznie dłuższe, a ciemnobrązowe oczy jeszcze ładniejsze, nosiła jasno różowy polar, blado różową wełnianą czapkę, szarą apaszkę, będąc owijana liliowym kocem.

Zimy w tej okolicy nie były ostre, jednak zimno potrafiło czasem dokuczać. Tego ranka, po śniadaniu, Vince nadal tak jak codziennie od miesięcy sprawował wartę wewnątrz Howe's, tuż przy wejściu. Jane i Clem przeniosły swoje posłania do zbrojowni, gdzie znalazło się także miejsce na posłania dzieci. Shel jak zawsze, opiekowała się szklarnią.

Okolice budynku były bezpieczne. Co jakiś czas, ktoś trafiał na szwendacze, jednak znów nikt od dawna nie widział tajemniczych znaków, ani nie widział pożarów, czy nie słyszał wybuchów. Bardzo to grupę uspokajało, jednak niepokoił ich fakt, że od jakiegoś czasu nie widzieli obcych.

Był to dobry znak, jednak niepokoiło ich to, że dawniej zapuszczało się tu dużo osób, a teraz nikt. Coś na pewno musiało się z tymi ludźmi stać. Może wszystkich dopadła horda z przed roku? Lub przychodzące w te okolice szwendacze? Może niedoszli nieznajomi chcący zajrzeć do Howe's, to dawno wybite szwendacze? A może wszystkich zlikwidowało coś innego? Lub ktoś inny?

Jane i Clem z łopatą w rękach ponownie zebrały wszystkie ciała szwendaczy na taczkę i zaczęły iść ścieżką, zostawiając AJ'a i Jaime pod opieką Shel i Vince'a.

Clementine: Bleh! Myślałam, że już się przyzwyczaiłam do tego zapachu.

Jane: Ta, ja też. Ale za każdym razem chce mi się rzygać, jak to czuję.

Clementine: Kiedykolwiek się przyzwyczaimy?

Jane: To samo pytanie zadawałam sobie rok temu. I 3 lata temu. Ale nie, nie sądzę.

Clementine: Trudno uwierzyć, że jesteśmy tu od roku. Tak wiele się zmieniło.

Jane: Ta. Niebywałe, co?

Clementine: Wcześniej byłyśmy tylko my i głuptas. Potem pojawiła się Shel z Vincem. Teraz jest z nami także Jai.

Jane: Muszę przyznać, że ze wszystkich tych osób, najbardziej cieszę się z obecności Jaime. To dopiero niebywałe. Przynajmniej dla mnie.

Clementine: Dlaczego?

Jane: Wiesz, że nie przepadałam za dziećmi. I wiesz dobrze, co... ech... co próbowałam zrobić. I dlaczego. Ale nadal jestem ci wdzięczna za to, że mnie wtedy uratowałaś. Popełniłabym ogromny błąd, gdy się to udało.

Clementine: Tamten widok był straszny. Nie wracajmy już do tego.

Jane: AJ już coś powiedział?

Clementine: Nie. Dalej milczy.

Jane: Za to chodzenie wydaję się dla niego łatwe.

Clementine: To zasługa moja i Vince'a.

Inna historia Clementine - Część I: The Walking Dead FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz