Rozdział 67

553 30 3
                                    

Dochodziła szósta rano. Dzień z każdym promieniem słońca budził się do życia, wywołując u każdego człowieka różne odczucia. Radość z kolejnego nadchodzącego pięknego dnia; niechęć z powodu pójścia do szkoły czy pracy; podekscytowanie, ciekawość kolejnych godzin dnia; zmęczenie i niewyspanie; zobojętnienie, bierne poddanie się losowi; niewyjaśnioną złość. To wszystko tworzyło każdy dzień innym od poprzedniego. Ludzie go takim tworzyli. 

Magnus Bane o tej godzinie spał jak zabity. Max mówił przez sen nie zrozumiałe słowa. Matki malucha nie było tydzień w domu przez obowiązkowy wyjazd służbowy. Ojciec Lightwoodów zniknął zza drzwiami wyjściowymi, prawdopodobnie wychodząc do pracy. A Alec...

Alec za to był tak zobojętniony, bierny w swoich działaniach, że snuł się pomału po dużej posiadłości rodzica, dotykając każdej możliwej rzeczy, by chociaż czymś się zainteresować, wybudzić z tego dziwnego stanu. Spać nie umiał przez niewygodny, twardy materac, więc to odpadało już z początku. Telewizor również odpadł. Zwyczajnie nie chciało mu się siedzieć na kanapie, szukać ciekawego filmu i wpatrywać się poruszające się tam osoby, próbując zrozumieć fabułę. Nie ta godzina na film. Książka też nie miała sensu, a to przez to, że ich tu w ogóle nie było. Chyba, że w pokoju Max'a, którego właśnie mijał jaskrawym korytarzem. 

Wzdrygnął się.

Aż mu się nie dobrze robiło przez te żywe kolory na ścianach w całym domu. Gdzie nie spojrzał widział czerwony, zielony, a nawet żółty, którego wręcz nie znosił. Czarny. Czarny to był jego kolor. Aż zatęsknił w tamtej chwili za swoim pokojem. 

- Został tylko dzień i koniec tych obrzydliwych kolorów - szepnął z lekkim uśmiechem do siebie, idąc dalej przed siebie, dłonią dotykając ścian. Aż zaśmiał się cicho z siebie. Zachowywał się jak dziecko ciekawe różnych rzeczy. Zaintrygowanie zawsze w nim brało górę w takich samotnych, cichych chwilach. - Ten dom wygląda jakby był zaprojektowany przez tęczusia. - Zaśmiał się, patrząc na dywan, ciągnący się po całym korytarzu. Przez te dwa dni zwiedził już całą posiadłość ojca, a jeszcze mu nie było mało i wciąż chodził w kółko, śmiejąc się z gustu jego krewnego, który mu wczoraj zaimponował. Nigdy by nie przypuszczał, że jego własny ojciec, którego tak dotkliwie pobił, przyjmie go na trzy dni do siebie, dając mu schronienie i jedzenie. Bez żadnych próśb czy przeprosin ze strony starszego syna, wziął z ledwością Max'a na ręce i zaprowadził wszystkich do samochodu, którym przywiózł ich właśnie do tego domu. Zupełnie nie spodziewał się tego po nim. Po ich przeszłości. Zmienił się na lepsze, nie to co On. Chodź Jordan powtarzał mu podczas pobytu u niego, zupełnie coś innego, to sam Alec w to nie za bardzo wierzył. Miał wtedy mętlik w głowie, ale teraz... Teraz był już pewien. Nie zmienił się wcale. Magnus i te głupie zakochanie, nic mu nie pomogło. Był zbyt zepsuty... 

- Groszku, czemu nie śpisz? - Usłyszał szept przy swoim uchu i poczuł lekkie cmoknięcie w szyję, co go bardziej dobiło w tej chwili. Właśnie uzmysłowił sobie, jaki był zły oraz zniszczony, że nie było dla niego ratunku nawet w postaci miłości. Jego miłości jednostronnej. Chyba miłości. Ugh! On nawet nie wiedział, co czuje do tej kolorowej pijawki! - Alexandrze czy ty płaczesz? - Znów ten zmartwiony ton głosu, który aż bolał. Kuł w serce, uświadamiając mu oczywistą prawdę. Alec nie zasługiwał na niego. Magnusa kolory nie pasowały do jego życia. Alec nie pasował do niego. Jego czarny, szary świat nie wpływał za dobrze na słoneczne środowisko Bane'a. Lightwood te słońce tylko niszczył, zasłaniał chmurami. Pozbawiał go blasku swoją ciemnością. A tego strasznie nie chciał. Tylko co on mógł z tym zrobić? Zmienić się nie umiał, a to tylko mu przychodziło do głowy, albo po prostu zerwać kontakt i tyle...

Prawdziwą parą nie byli. Miłości nie było. Pożądanie wydawało się, że wygasa. Zostało tylko przywiązanie. 

Rozwiązanie wydawało się proste...

- Alec, co się z tobą ostatnio dzieje?

... ale, czy wykonalne?

Lightwood czuł, że stał teraz między młotem a kowadłem. Wszystkie te myśli co go teraz nawiedzały mówiły mu, że nic między nimi nie ma i nie było.  Przytulali się, bo tak im pasowało. Całowali, bo to im tylko zostało z ich wcześniejszych pożądań. Słodkie słówka weszły w krew i to przez to ich używali. Przywiązanie to była odpowiedź "młota". A za to "kowadłem" był sam Magnus. Jego ciemne oczy, z których teraz biło ciepło i ta nieznana iskierka, którą Lightwood widział za każdym razem, gdy byli blisko siebie. Chciał ją poznać, ale za nic nie potrafił określić jej znaczenia. Był jej ciekaw. Był ciekaw czemu ona przybierała na sile, gdy dłonie Magnusa plotły się z jego własnymi lub kiedy Alec nabijał się z niego w żartobliwy sposób. Mógł on znaleźć więcej sytuacji, w których iskra się pojawiała, ale był już zbyt zmęczony na dalsze rozgryzanie tego blasku. A Magnus w tej chwili mu z tym nie pomagał. 

Bane zaprowadził go do salonu i posadził na swoich kolanach przodem do siebie, by miał widok na jego zaczerwienioną od płaczu, twarz. Nie powiedział ani jednego słowa. Gładził jedną dłonią jego policzek, a drugą jego okryte spodenkami, smukłe udo. Dawał mu tym znać, że jest przy nim i nie odejdzie póki Lightwood nie upewni go, że jest okey. Alec znał go bardzo dobrze, by wiedzieć o co mu chodziło w tej sytuacji, nawet bez słów. Wiedział, że jak tylko skinie mu głową, że jest okey, to Magnus mu odpuści i po prostu przytuli, dając mu tym odrobinę bezpieczeństwa. I tak stało się teraz. Niebieskooki skinął odrobinę głową i już poczuł otaczające go ramiona wokół. Aż chciał wybuchnąć śmiechem na przewidywalność chłopaka, ale przeszkodziły mu w tym słowa, których się nie spodziewał. 

- Wiem, że nie jest okey - powiedział poważnie Bane, odciągając go delikatnie od siebie. - Mnie nie oszukasz. Coś Cię gryzie i przez to stajesz się taki inny, obcy. Może inni tego nie zauważyli, ale ja tak. Widzę jak chodzisz przygaszony po tym domu, myśląc, że jesteś wtedy sam. Uśmiechasz się mniej niż przed przyjazdem tutaj. Przytulasz się do mnie częściej niż zazwyczaj, co mi nawiasem, bardzo odpowiada, bo uwielbiam czuć Cię blisko. Tylko, że późniejsze drganie twoich dłoni, ciała, daje mi tą obawę, że za chwile mi się rozpłaczesz z niewiadomej przyczyny. Jesteś wtedy taki kruchy, że aż nie wiem czy jak się poruszę to mi się wykruszysz w ramionach, znikniesz. Martwię się Alexandrze o Ciebie. Bardzo. Dlatego proszę Cię powiedz mi w czym rzecz? Czy ja Ci coś zrobiłem? Czy ktoś inny Cię skrzywdził? No, co się stało? 

- TY się stałeś! - Zapłakał głośno Lightwood, nie wytrzymując emocji kotłujących się w nim podczas wywodu Bane'a. Magnus mówił prawdę. Alec od przyjazdu był taki. Ten incydent z ojcem tak go przez te trzy dni nawiedzał, że aż się bał, co on by zrobił, gdyby to Magnus oberwał tak od niego, a nie ojciec. Chłopaka nawiedzały od tamtej chwili myśli i sceny, w których to Magnus jest cały we krwi. Leży, ciężko oddychając pod nim i prosi o wybaczenie. A on go nie słucha, tylko uderza. Bije niemalże do nieprzytomności z morzem łez wylanym przy tym. Nie wiedział, dlaczego zamiast ojca widział Bane'a, ale tak to nim wstrząsało, że przytulając właśnie chłopaka cały drżał. Drżał dlatego, bo nie chciał się na niego rzucić. Nie chciał, by sen był rzeczywistością. Tylko przytulając go mocno, mógł odróżnić jawę od snu. I tak też zrobił.

Nie poczuł Go. 

To był sen. 


Poskromić Złośnika // MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz