,,Kamień z serca,,

23 5 0
                                    

Udałam się do kościoła. Czy to z zdesperowania, czy z bezsilności? Nie raz słyszałam jak ktoś mówił, że Bóg nas zawsze wysłucha. Nie jednokrotnie słyszałam jak nasza sąsiadka chodziła do kościoła dzień w dzień. Zawsze mnie to dziwiło. A dziś? Dziś sama idę tam szukać pomocy. Kościół, a raczej kaplica oddalona była od głównej drogi o jakieś parę naście metrów. Wzdłóż alejki rozciągał się piękny sad. Kaplica sama w sobie mnie przerażała. A może dziś mi pomoże. Może jak zrzuce to z siebie to będzie mi lżej?

Bez zastanowienia przekroczyłam próg. Była bardzo ładna od środka. Na ołtarzu były kwiaty, które jak mi wiadomo dawała nasza szkoła. Uklękłam. Całe to uczucie strachu minęło wraz z przekroczeniem progu. Czułam przez chwilę jakby zdjęto ze mnie ogromny kamień, który na mnie ciążył.
-Czego tutaj szukasz drogie dziecie? - zapytał czyjś głos co zerwało mnie na równe nogi.
-Ja...m... właściwie to już wychodzę - powiedziałam speszona.
-Spokojnie nikt Cię stąd nie wygania. Musiałaś mieć jakiś problem skoro Bóg Cię tutaj przyciągnął - powiedział z troską.
-Sama nie wiem czemu się tutaj udałam... Ale czuję jakby zdjęto ze mnie ciężar, z którym tutaj przyszłam - rzekłam po chwili milczenia.

Rzadko kiedy otwierałam się przed nowymi i obcymi ludźmi, ale przed księdzem Boże jak to brzmi, ale taka jest właśnie prawda. To właśnie przed nim miałam chęć wygadać się.
-Możesz mi zaufać. Może będę Ci w stanie jakoś pomóc? - zapytał siadając na pobliskiej ławce.
-Boję się chyba wyjawienia tego co jest we mnie... nikomu do tej pory nic nie mówiłam - odpowiedziałam zajmując miejsce koło niego.
-Ludzie często boją się otwierać. Uwierz mi, że wiem jak to ciężko. Pamiętaj, że zrzucając to z siebie oddajesz cios przeciwnikowi - powiedział ze spokojem.
-Zanim się tutaj przeprowadziłam doznawałam wielu cierpień od kolegów z klasy jak i szkoły... byłam chodzącym pośmiewiskiem. Nie potrafiłam odpowiedzieć na cios który mi zadawali. Niezwyklej w świecie bałam się, że nie dam rady... - zaczęłam z trudem powstrzymując łzy. Na samo wspomnienie miałam ochotę wybuchnąć niekontrolowanym płaczem.
-Próbowałaś kiedy kolwiek? - zapytał.
-Nie... wolałam... wolałam... kaleczyć się niż im niezwykłej w świecie odpowiedzieć... - odparłam łamiącym głosem.
-Dziecko przecież tak nie można! Właśnie tym dawałaś im jeszcze większej motywacji do działania  - powiedział.
-Wiem... szkoda tylko, że musiałam tyle przeżyć żeby to zrozumieć - odpowiedziałam patrząc się w obłędnie czerwone róże.
-Dziś już tego nie robisz? - zapytał ostrożnie.
-Nie! Oczywiście, że nie - odparłam na co westchnął z ulgą.- Ale ojcze kiedyś... Kiedy wracałam do domu gonił mnie jakiś chłopak. On... - zaczęłam nie kończąc bo zaczęłam znów wylewać litry łez.
-Spokojnie nie musisz kończyć -odparł przytulając mnie.

Zrobiło mi się lżej. Moje serce odetchnęło mimo tych łez teraz w duszy cieszyło się, że porzuciło ten ciężar.
-Najgorsze jest to, że czuję do siebie obrzydzenie... czuję się zhańbiona - powiedziałam po chwili.
-Nie czuj się temu winna. To nie ty skezywdziłaś tylko byłaś skrzywdzoną! - odpowiedział z troską.
-Od tamtego momentu dręczyły mnie koszmary... śniło mi się to. Potem przestało, ale wczoraj w nocy znów wróciły - powiedziałam z trudem łapiąc oddech.
-To dlatego tutaj przyszłaś? - zapytał na co ja pokiwałam twierdząco głową.-Czy wiesz kto to był? - zapytał na co od razu zesztywniałam.
-Ilekroć mi się to śni nie widzę jego twarzy. Budzę się w momencie, kiedy mam zobaczyć jego twarz - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Dziecko zostałaś brutalnie skrzywdzona. Ale wiedz, że to nie ty powinnaś czuć się zhańbiona tylko ten chlopak, który to zrobił - rzekł chwytając moją dłoń.
-Wiem... dziękuję, że poświęcił mi ojciec chwilę... Zrobiło mi się lżej - powiedziałam wstając i ocierając łzy.
-Nie dziękuj! Przchodz do mnie kiedy tylko zechcesz. Zawsze postaram się ciebie wysłuchać i pomóc. Od tego tutaj jestem - powiedział z uśmiechem na co odparłam mu tym samym.

Wróciłam do domu i wiele spokojniejsza. Była czternasta. Trochę zleciało. Jutro szkoła. Jednym słowem koszmar każdego ucznia - poniedziałek. Otwarłam bezszelestnie drzwi. Chciałam ominąć rozmowę z moim bratem szerokim łukiem. Rozglądnęłam się, nikogo nie było ani w kuchni ani w salonie. Udałam się do kuchni żeby nalać sobie soku i wziąść coś do zjedzenia.
-Co się tak skradasz? - zapytał jakiś chłopak, co w odpowiedzi mnie wystraszyło. To nie był głos mojego brata ani Leo. Więc kogo. Stałam tak bez ruchu.
-Nie przywitasz się ze mną? - padło pytanie tuż koło mojego ucha co wzbudziło we mnie ciary. Powoli i ostrożne odwróciłam się. Kiedy zobaczyłam Collinsa ulżyło mi. Ale nie na długo, bo prawie styknęłam się z jego klatą. Całe szczęście jestem od niego niższa.
-Przestraszyłeś mnie - powiedziałam nieśmiało. Dawno z nim nie gadałam. Dziś nawet nie poznałam jego głosu.
-Wiem - odpowiedział z bananem wymalowanym na twarzy.
-Co ty tu robisz? - zapytałam robiąc unik w prawą stronę co dało mi wolność.
-Przyszedłem w odwiedziny i przy okazji poznałem twojego brata Mika - rzekł opierając się o blat.- A ty gdzie chodziłaś? Twój brat Cię szukał, był jakiś zdenerwowany - dodał po chwili.
To pytanie zbiło mnie z tropu. Co miałam mu powiedzieć, że byłam w kościele. A może opowiedzieć koszmar?
-Byłam pobiegać - odparłam bezzastanowienia.
-W spodenkach jeansowych? - zaśmiał się co kompletnie mnie rozbiło.
-Ym... Tak - brnęłam w to dalej.
-Wygodnie to nie było... chociaż nie wiem nie próbowałem - znów się zaśmiał, co mnie lekko rozdrażniło nie byłam dziś w humorze. Musiał to zauważyć, bo zaczął przenikliwie na mnie patrzeć.- Coś się stało? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia.
Co teraz Ros? Zaczęłam szybko nalewać sobie soku i w rezultacie go rozlałam.
-Ros? - ponowił pytanie, na które dalej nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Nie nic - odpowiedziałam wyjmując wafelki oblane czekolaďą. Miałam do nich cholerną słabość.
-Na pewno? - zapytał nie zdając siebie sprawy jak ciężkie jest to pytanie.
-Na pewno - odrzekłam odwracając się do niego.
- Wiesz jak chcesz pogadać to zawsze możesz... - Nie dane było mu skończyć bo do kuchni wkroczył mój brat. Dziękowałam mu za to i jednocześnie bałam się na to co mi powie.
-Matko Ros! Gdzie ty byłaś? Martwiłem się - powiedział oburzony.
-Byłam pobiegać - odpowiedziałam bez namysłu przypominając siebie wersję jaką powiedziałam Brayanowi.
-Biegać... - zaczął, ale ja szybciutko ulotniłam się jak powietrze z baloniku z kuchni.

Zamknęłam pokój. Ogarnął mnie spokój. Stwierdziłam, że przesiedzę tutaj cały dzień. Jedyne co to zamówię sobie coś na obiad. Nie mogę przecież umrzeć z nudów. Wzięłam moja ukochaną książkę ,,Wybrani". Ubóstwiam ją. Chociaż nienawidzę autorki, że nie wydała więcej takich romansów. Przyznam, że coraz bardziej mnie denerwuje. Moim zdaniem Alyson powinna być z Sylvianem no, ale musiała wtrącić Cartera. Serio poleciła ją już nawet dziewczyną. Czytam ten tkm już drugi raz i za każdym razem przeżywam to na nowo. Tak o to skończyłam czytać całą książkę w ciągu dwóch godzin. Wzięłam telefon i zadzwoniłam po danie kebabowe. Niegdyś znudziło mi się, ale po przerwie znów je ubóstwiam. Zeszłam po cichu na dół. W salonie siedział Mike, Leo, Brayan i jakoś jeszcze dwóch chłopaków. Oglądali mecz. W końcu liga. Wszyscy mieli piwo tylko nie widziałam żeby Brayan miał. Zresztą co mnie to obchodzi. Kochałam architekta za to, że zrobił takie schody. Można było dostrzec wszystko Cię się dzieje nadole równocześnie nie być zauwarzonym. Byli tak wyciągnięci, że nie zauważyli nawet, że odebrałam swoje jedzonko. Pognałam na górę znów zaszywając się w swojej klitce.

Po zjedzeniu tego pysznego dania położyłam się na chwilkę. Potem odrobiłam lekcje. Zeszło mnie tak do dwudziestej. Na polu ciemniło się już.

Coraz lepiej mi się pisze 😊. Poprawiam pierwsze rozdziały już około pięciu w miarę poprawiłam. Mam nadzieję, że to docenicie tymczasem zmykam😇💖

Walcz O Nas ( W Trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz