174 26 0
                                    

Wiosenny księżyc świecił jasno nad trzema Bogami Śmierci, którzy ze wcześniej przygotowanymi szpadlami, przechodzili między wąskimi uliczkami jednego z wielu cmentarzy. Nie raz zdarzyło im się spotkać grób osoby, którą kiedyś wpisali do notatnika. Wtedy zazwyczaj jeden, albo drugi rzucił zgryźliwą uwagę na temat tej osoby i jak gdyby zabijanie było nadzwyczaj normalną czynnością, szli dalej przed siebie. Za jednym z nich unosił się srebrny pyłek, a raczej popiół, który opadał z jego zwęglonego ciała. Shinigami obok niego natomiast gubił czarne, krucze pióra z swoich olbrzymich skrzydeł. Tylko ja szłam za nimi i w ciszy przyglądałam się nagrobkom, próbując sobie przypomnieć, dlaczego postanowiłam się w to bawić. Ile razy łapałam powietrze w płycie, tyle razy zadawałam sobie pytanie, co podkusiło mnie do tego, aby zostać jedną z nich. Czy to chora ambicja? Albo może chęć zwrócenia uwagi na siebie? Jedno było pewne, a tego bałam się wypowiedzieć na głos, aby Ryūk nie wrzasnął mi do ucha, że ma rację. Chorobliwie bałam się samotności, jak i samej siebie. Tylko ten śmierdzący siarką i zgniłym mięsem bóg, był w stanie zapewnić mi jej brak. Jednak bałam się ciągle, że i on mnie opuści. Być może dlatego zgodziłam się na zostanie jedną z nich? Mogło to też być spowodowane ciągle nieustającą groźbą schwytania i śmierci.

Poszukiwań Doku zaprzestano dopiero po dobrych dwóch, trzech latach od momentu mojego odejścia. Każda śmierć, nawet rak czy zawał był moją winą. A kiedy ludzie tak popadali w panikę, ja sączyłam drinka na Majorce, rozmawiając z Ryūk'iem o odmianach jabłek. Wtedy zgodnie stwierdziliśmy, że renety są najgorsze i powinno się je spalić, albo zrobić jakiś dobry alkohol, tylko przy okazji dodać sporą ilość cukru. Następnie zwiedziłam Rosję i tam  Ryūk po raz pierwszy znalazł się w raju. W jednej z wiosek odnaleźliśmy starą ziemiankę, która po brzegi wypełniona była jabłkami. Chyba nigdy nie widziałam tak szczęśliwego boga. Mogę przyrzec, że w kąciku jego oka pojawiła się łza. Następnie przez dwa dni nie wychodził z tamtego pomieszczenia, a ja przez ten czas siedziałam w karczmie obok. Z jednej strony cieszyło mnie, że bóg znalazł sobie jakąś atrakcje, ale z drugiej właśnie skazałam całą wioskę na brak jabłek.

-To tutaj Doku.

Prawie wpadłam w skrzydła Ryūk'a, kiedy ten nagle się zatrzymał i położył szpadel na ziemi. Wyminęłam go i stanęłam przy czarnym jak noc nagrobku. Na jego tafli znajdowały się znane mi znaki: Tatsuo Riggs.

Prosząc o pomoc Gekido odsunęliśmy pokrywę, a przed nami pojawiła się trumna. W głębi duszy modliłam się tylko o to, żeby jego ciało nie było spalone. To fakt, że spotkanie z pociągiem go praktycznie poćwiartowało, ale skoro jest trumna, to nie mógł zostać zamieniony w kupię prochu.

-Podasz mi jego akta?- Skierowałam dłoń w stronę Gekido, a ten podał mi papiery. Tak jak poprzednim razem polałam je alkoholem i podpaliłam.- Jak Suo się wybudzi, zabierz go w jakieś dobre miejsce i powiedz, że nie ma się czego bać.

Podnosiłam się z trumny i złapałam Ryūk'a za nadgarstek, ciągnąc go do wyjścia z cmentarza. Ten bez słowa za mną podążał. Na plechach jednak cały czas czułam spojrzenie Gekido. Był przerażony tym, że został sam.

-Kodoku!- Niechętnie odwróciłam się do wołającego mnie boga i spojrzałam na niego ze znudzeniem.-Dlaczego mam zostać sam?

-Poranek zbliża się nieubłaganie, a do Light'a i Lawlieta droga daleka. Dasz sobie radę.

Wskoczyłam na plecy Ryūk'a, a ten zaczął lecieć przed siebie. Wtuliłam się w jego piórka na ramionach i zamknęła oczy. Chciałam aby cały świat wokół mnie zniknął, a ja mogła po prostu pójść spać.

-Dlaczego nie zostałaś przy tym jak w magiczny sposób otwiera oczy i rzuca się tobie na szyje, bynajmniej nie z radości. Następnie oplata na niej swoje palce, tak jak ty na tej Japonce... Piękny widok Doku.

-Skończ Ryūk.

-Co mam skończyć Doku?- Bóg głośno zarechotał, a następnie zatrzepał skrzydłami, przez co musiałam mocniej wtulić się w jego plecy.- Ja dopiero zaczynam. Minęło ponad dziesięć lat od jego śmierci, a ty nadal to przeżywasz. Nie twoja pierwsza ofiara i nie ostatnia. Jakoś nie miałaś problemu spojrzeć w oczy Michaela.

-Ja nie zabiłam Mello... Nie skrzywdziłam go.

-Ale pozwoliłaś na to, żeby inni go zabili. On cię zdradził i chciał wykorzystać. Nie czujesz przez to nienawiści do niego? Czy dla ciebie to obojętne?

-A co mogę z tym zrobić?- Prychnęłam i cicho się zaśmiałam.- Nie mogę kryć urazy i stanąć z nim twarzą w twarz. Teraz jestem od niego potężniejsza pod każdym względem, nic mi nie grozi i to on powinien bać się mnie.

-Ale nadal cała drżysz, kiedy o tym mówisz.- Bóg po raz kolejny tego dnia prześmiewczo zarechotał.- Co mu mówiłaś zaraz po jego wskrzeszeniu?

-Słucham?

-Teraz zgrywasz głupią? Każdy widział, że z nim rozmawiałaś. Co to takiego?

-Kilka nieistotnych faktów, takich jak to, że Bogowie Śmierci lubią jabłka, a on nie został wybrany dlatego, że jest nadzwyczaj genialny. Jakieś bzdury i cytaciki.

Nagle poczułam jak Bóg opuszcza moje nogi, a ja mimowolnie zaczynam spadać. Cicho jęknęłam i pstryknęłam boga w plecy. Ten kompletnie to zignorował i podał mi łopatę. Niechętnie ją chwyciłam i zaczęłam kopać. L. i Light leżeli na cmentarzu międzynarodowym, co było nie do końca zrozumiałe. Light był Japończykiem, a Mello Amerykaninem, a mimo to leżeli na kompletnie nieodpowiednich cmentarzach. Próbując nie za bardzo wgłębiać się w to dziwne zjawisko, skupiłam się na odkopywaniu trumny, w którą o dziwo już po chwili uderzyła moja łopata. Wzięłam kilka głębszych oddechów i wymazałam po raz drugi jego nazwisko. Czekałam na bezdechu, na jakikolwiek dźwięk. Kiedy po kilku minutach, nadal nic do mnie nie dotarło, w pośpiechu otworzyłam wieko trumny, a przede mną zabłysła czerwień, której miejsce ustąpił ciemny, czekoladowy kolor.

-Miło cię widzieć po raz drugi Doku.- Light gestem ręki kazał mi zejść z trumny i sam z niej wyszedł. Stanął obok niej i otrzepał kurz z swojego ciała.- Nie mam tylko pojęcia, jak ja, zwykły śmiertelnik, jest w stanie pomóc istocie nieśmiertelnej, jaką jest Bóg Śmierci. Może ty mnie oświecisz?

-Mi i Ryūk'owi się nudzi, dlatego postanowiliśmy zorganizować pierwsze w historii boskie igrzyska.- Uśmiechnęłam się szeroko do mężczyzny i wskazałam na Ryūk'a, który w ciszy mierzył czerwonymi oczami mężczyznę.- Chciałam wylosować ciebie, ale los lubi z nami igrać. Wybrał ciebie nasz zaprzyjaźniony jabłkożerca, Ryūk. Współpracujcie i zabijajcie razem, ale trzymajcie się zasad.

-A jakie są zasady?- Light popatrzył na mnie tym swoim uwodzicielskim wzrokiem, a jego dźwięczny głos sprawił, że kolana pode mną się ugięły.

-Nie ma żadnych zasad Raito. Musisz tylko przeżyć.

-Z jednej strony to głupie, ale z drugiej czemu nie.- Mężczyzna rozprostował ręce i szeroko się uśmiechnął.- Tęskniłem za życiem, a raczej Death Notem. Lubię te dreszcze podniecenia, które przechodzą po mnie w momencie, kiedy wpisuję kogoś do środka.

-Po zbyt długim używaniu one znikają.- Przytuliłam Lighta, a ten oddał mój gest. Był niewyobrażalnie zimny jak na dopiero co ożywionego człowieka.- Dlatego specjalnie zabijamy cię i ożywiamy, żebyś mógł je czuć cały czas na nowo.

-Dziękuję, ale następnym razem pochowajcie mnie w jakimś wygodnym mauzoleum. Trumna jest niewygodna i zimna.

-Zimny to jesteś ty w środku.

-To przez duszę i serce. Ten kamień emanuje nieskończone pokłady zimna.

Mimowolnie zaczęłam się śmiać, dzięki czemu na twarzy mężczyzny pojawił się uroczy uśmiech. Chwycił on notatnik od Ryūk'a i cicho mruknął. W jego oczach pojawił się znajomy mi czerwony błysk. Był to jeden z piękniejszych momentów w moim życiu. Nikt tak jak on nie potrafił docenić piękna i wagi notatnika.

Homo Dei ludicrumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz