十四

137 22 0
                                    

-Wróciłam Lawliet.- Weszłam do salonu i rzuciłam się od razu na miękką kanapę.- Wybacz ten poślizg, ale tak jakoś wyszło.

-Nie było cię tydzień.

-No tak czasami się zdarza.- Przewróciłam oczami i przytuliłam się do dużej, szarej poduszki.- Najpierw odwiedziłam Ryūk'a i razem z Light'em jedliśmy jabłka. Potem poszłam do Gekido i chwilę porozmawialiśmy, ale on na koniec lekko się upił więc odstawiłam go do domu. Dowiedziałam się od niego kilka istotnych faktów, dlatego musiałam odwiedzić bibliotekę na górze, po drodze spotkałam Jasutina. Rozmawialiśmy przez chwilę o sensie istnienia biżuterii i dał mi to.- Podniosłam lewy nadgarstek do góry i pokazałam mężczyźnie srebrną bransoletkę, która boleśnie wbijała mi się w skórę.- To też należało do Jerasu. Mam dwie jego bransolety.

-Ale Doku...- Lawliet odszedł od mojego starego laptopa i podszedł do mnie. Chwycił mnie za nadgarstki i zaczął dokładnie im się przyglądać.- Twój najmniejszy ruch nadgarstkami powoduje ból, a próba ich zgięcia skończy się kompletnym połamaniem kości. Widziałem jak wtedy wpisywałaś Mello do notatnika. Pisałaś lewą ręką, bo na niej nie miałaś kawałku metalu. Teraz masz go na obu rękach. Nie jesteś w stanie samodzielnie ich sobie ściągnąć, a tym bardziej korzystać z dłoni. Dlaczego to zrobiłaś Kodoku?

-Chcę mieć blisko siebie Jerasu. Czy to coś złego?

-Tak Doku. Ranisz samą siebie. Czy to jest dobre?

-Nie, ale...- Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam.- Nie chcę zabijać ludzi.

-Jesteś Bogiem Śmierci, jesteś do tego stworzona. Zostając nim powinnaś wiedzieć jakie niesie to za sobą konsekwencje.

-Jak widać nie przemyślałam ich.

Podnosiłam się z kanapy i podeszłam do mężczyzny. Usiadłam na fotelu obok niego i wtuliłam się w jego ramię. Następnie zamknęłam ciągle opadające powieki i wciągnęłam zapach chłopaka. Duża ilość cukru i chemii sprawiły, że zgłodniałam i zatęskniłam za czasami, kiedy mogłam jeść kilogramy żelków i innych słodkości.

-Ty nie chciałaś zostać Bogiem Śmierci, prawda Doku?- Lawliet zamknął laptopa, a jego ramię niepewnie i w jakby wyuczony sposób oplotło moje chude ciało.- Zrobiłaś to, bo bałaś się śmierci. Bałaś się, że po tym co zrobiłaś, nie ma dla ciebie zbawienia, że musisz odpowiedzieć za wszystkie śmierci jakich dokonałaś. Zostanie Bogiem Śmierci było najlepszym rozwiązaniem. Nie musiałaś się martwić o to, że jak umrzesz coś może pójść nie po twojej myśli. Nigdy nie chciałaś do końca zabijać ludzi. Prawda?

Pomimo, iż Lawliet zwrócił się do mnie z pytaniem, ja milczałam. Nie chciałam przerwać ciszy, która wokół nas panowała, jednak czułam potrzebę wypowiedzenia kilku słów. Nie do końca tego pragnęłam, ale chciałam nadal wsłuchiwać się w ciszę, która poprzedzała jedynie burzę.

-Masz rację Lawliet, ale w jednej kwestii się mylisz.- Na chwilę zamilkłam, żeby cicho parsknąć śmiechem.- Zostałam nim z tego powodu, że pragnęłam na zawsze zostać przy Ryūk'u. Ty mogłeś o tym nie pomyśleć, ale on na zawsze będzie obok mnie, ja bez niego jestem tylko martwą powłoką.

-To jest prosty przykład syndromu Sztokholmskiego. On jest twoim oprawcą i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Rozumiesz to Kodoku? Za jego namową podjęłaś wszystkie skrajne decyzje. A teraz cię więzi, pomimo iż pozornie masz dużo wolności. Jesteś dla niego jak zabawka, którą będzie się bawił i trzymał w ryzach, bo nikt inny nie jest mu tak bliski. Jedynym zagrożeniem był Tatsuo, ale tak się składa, że on teraz cię nienawidzi, bo za właśnie namową Ryūk'a go zabiłaś.

-Możesz kurwa skończyć?- Odsunęłam się od mężczyzny i stanęłam obok fotela, chcą jak najszybciej opuścić to pomieszczenie.- Odpierdolcie się wszyscy od Ryūk'a, bo to przeradza się w chorą obsesję. On jako jedyny był w stanie mi pomóc, kiedy wszyscy się ode mnie odwrócili. To on pokazała mi co znaczy przyjaźń. A wy? Co wy zrobiliście?- Głośno prychnęłam i ukucnęłam przed Lawliet'em aby być na wysokości jego szarych tęczówek.- Otóż to. Wy nie zrobiliście nic. Ty gniłeś w grobie, Mello chciał mnie zabić, a Tatsuo podle wykorzystał. Ryūk był zawsze obok mnie bez korzyści. On po prostu chciał być, a wy oczekiwaliście czegoś w zamian.

Podnosiłam się z kolan i dość szybkim krokiem weszłam na schody. Już otwierałam drzwi do pokoju, kiedy za sobą usłyszałam po raz pierwszy śmiech. Cichy acz drżący śmiech Lawliet'a. Po moim ciele przeszły dreszcze, a ja sama na chwilę skamieniałam; on się śmiał. Light kiedyś mówił, że uśmiech na jego twarzy widział zaledwie kilka razy w życiu, a razem spędzili kilka lat. Lawliet był w sobie zamknięty i nie potrafił otworzyć się przed ludźmi. Uśmiech był u niego swego rodzaju zachowaniem tak nadnaturalnym, że można by to zapisać w jakiejś księdze dla upamiętnienia. A teraz się nawet śmiał. Z mojego powodu. Z powodu istoty, która może go zabić jednym ruchem ręki.

-Jak na Boga Śmierci, jesteś strasznie mało inteligentna Kodoku. Dasz sobie wmówić wszystko, co sprawi że poczujesz się chociaż odrobinę lepiej. To cię zgubi.

-Już to zrobiło...- Wyszeptałam te słowa praktycznie niesłyszalne, a następnie nacisnęłam na klamkę i weszłam do swojego pokoju.

Z szafki pod łóżkiem wyciągnęłam stary album ze zdjęciami. Opadłam na zimną podłogę, album położyłam na swoich kolanach, a sama oparłam się o biurko. Wtuliłam się w miękki koc, który narzuciłam sobie na ramiona i otworzyłam album. W oczy od razu rzuciło mi się zdjęcie moich rodziców, którzy trzymali mnie na rękach. Uśmiech mojej matki był taki radosny, nie znałam jej od tej strony, a raczej nie pamiętałam. Mój ojciec natomiast był taki jak zawsze. Od kiedy pamiętam zastanawiałam się nad tym, jak dwójka kompletnie obcych sobie ludzi dała radę się w sobie zakochać.

I właśnie wtedy poczułam ukłucie w sercu. Niemiłe wspomnienie jednej z rozmów z Królem mocno we mnie uderzyła. Od razu przerzuciłam stronę w albumie, a potem kilka następnych i zatrzymałam się dopiero na zdjęciu, kiedy moja mama wprowadzała Atsuko po raz pierwszy do naszego nowego domu. Uśmiech na jej twarzy był taki sam, jak na pierwszym zdjęciu. Jednak on utrzymywał się na każdej następnej fotografii, gdzie u mnie kończyły się w wieku pięciu lat. Zamknęłam album i rzuciłam nim o zamknięte drzwi. Mocno się skuliłam i oplotłam rękoma nogi.

-Nienawidzę cię. Nienawidzę cię.- Wbiłam paznokcie w dłonie, a moje nadgarstki cicho strzyknęły. Poczułam jak moja kość jest miażdżona, aż niemiły chrupot dotarł do moich uszów.- Nienawidzę cię...

-Kogo tak nienawidzisz?

Lekko podskoczyłam do góry, kiedy obok siebie usłyszałam zachrypnięty głos Jasutina. Bóg usiadł obok drzwi i bez słowa zaczął przeglądać mój album. Zatrzymał się po chwili na jednym ze zdjęć i wskazał palcem na moją matkę. Było widać, że intensywnie jej się przygląda i analizuje każdą część jej ubioru, zatrzymując się na diamentowych kolczykach, które dostała od ojca po urodzeniu mnie. Po tym jak zaczęła zajmować się Atsuko otrzymała do kompletu naszyjnik. Ojciec wynagradzał jej to, że robi to co było jej obowiązkiem...

-To jej tak nienawidzisz?

-Nie.- Mój głos był strasznie słaby i cichy, a ja sama próbowałam się nie rozpłakać, albo rozwrzeszczeć z bólu na cały dom.- Tego dziecka obok.

-Kto to? Uchylisz mi rąbka tajemnicy?

-Ja.

Homo Dei ludicrumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz