ROZDZIAŁ 38

170 26 75
                                    

CASIE


Jestem jurorem jakiegoś bzdurnego programu telewizyjnego.

Nie wiem, jak się nazywa, ale czarno-czerwone logo widzę przed oczami i znam jego każdy szczegół. Początek odcinka jest trochę absurdalny, ale w sumie to dobrze się bawię: Mam wybierać, który karaluch włoży śmieszny kapelusz. Drugi z owadów dostaje lizaka w formie nagrody pocieszenia. Następne z kolei są rowery. Tym razem moja decyzja dotyczy tego, który z nich trafi do dziecka. Ostatecznie wybieram żółty w czerwone kropki, który umie latać. Potem dwa chomiki noszące czapki pilotów czekają na to, które kółka do biegania im wybiorę.

Cała masa dziwacznych decyzji.

W pewnym momencie ktoś przynosi mi wymyślne ciasto czekoladowe, smakuje truskawkami. Program trwa wśród radosnych okrzyków publiczności.

Niespodziewanie na scenie pojawiają się Shane i Błysk. Siadają odwróceni do siebie na takich krzesełkach, jakie mamy w szkole i niewzruszeni czekają.

Okazuje się, że mam wybrać pomiędzy nimi.

Mam wybrać, któremu z nich życie się powiedzie, a który z nich spadnie na samo dno lub najzwyczajniej zniknie z rzeczywistości. Siedzę na wygodnym, ozdobnym fotelu, a ten zaczyna mnie uwierać. Czuję, jak po moim czole spływa zimny pot, jak drżą ręce, jak tracę kontrolę nad zmysłami...

A ludzie czekają. W ciszy czekają. Najzwyczajniej w świecie czekają. Nikt nie zamierza protestować, nawet Shane i Błysk.

Ostatecznie wypalam, że nie zamierzam tego wyboru podejmować. Nie jestem do tego odpowiednią osobą. Przecież żaden z nich na to nie zasługuje. Schodzę z fotela, szukając wyjścia, a wtedy...

A wtedy okazuje się, że skazuję na nieszczęście ich obu.

— Casie? Wstałaś już? — Kiedy słyszę cichy, znajomy głos, momentalnie otwieram oczy. Przede mną stoi moja mama, która trzyma tacę w dłoni.

"To tylko sen" — mamroczę do siebie parokrotnie, aby wreszcie się do tego przekonać. Do mojego nosa dochodzi słodki aromat naleśników. Gdy przyglądam się dokładniej temu, co mama przyniosła ze sobą, już zżeram wszystko wzrokiem.

— Dziękuję — mówię z uśmiechem, gdy podstawia mi tacę pod nos. Od razu zaczynam zajadać się naleśnikami.

— To nic takiego... W końcu dzisiaj jest twój dzień. — Uśmiecha się do mnie. — Pamiętaj, że Elena ma po ciebie przyjść lada chwila. W odpowiedzi jedynie kiwam głową, ponieważ moje usta są pełne pysznego dania z owocami.

— Reszta niespodzianek czeka cię potem.

**

— Mówię ci! To były chomiki w czapkach pilotów! — Rozemocjonowana streszczam sen Elenie, pomijając nieprzyjemny finał. W końcu dość ciężko byłoby mi jej teraz wyjaśnić, dlaczego Błysk jest dla mnie ważny.

— Powinnaś sobie gdzieś zapisywać te sny, byłby z nich świetny zbiór opowiadań — odpowiada. — Do tej pory pamiętam, jak śniło ci się, że żongluję kotami strzelającymi laserami z oczu...

— A Shane zaproponował mi wstąpienie do cyrku, jakże można o tym zapomnieć. — Przewracam oczami z uśmiechem. Jakby się tak and tym zastanowić, to w sumie aktualnie należę do swojego rodzaju "cyrku"... Cyrku z dziwacznymi przeszkodami i zegarkami manipulującymi czasem.

— "A jak inaczej spłaciłbym tę zupę grzybową?" — Elena przedrzeźnia cień z mojego snu, co wprowadza mnie w rozbawienie. — Dobra, nie ma to tamto, idziemy na lo...

To kwestia czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz