ROZDZIAŁ 34

146 27 49
                                    

SHANE


— A ty dzisiaj bez Eleny? — zwraca się do mnie mama Casie, patrząc na mnie zdziwionym, oliwkowym spojrzeniem.

— Pewnie się spóźni — odpowiadam zgodnie z prawdą. Czy to ten niezwykły dzień w historii ludzkości, kiedy to Elena Akrely jest spóźniona, a Shane Reed jest na czas?

— W porządku, Casie jest u siebie na górze. — Posyła mi ciepły uśmiech, wskazując głową na jasne schody.

Kiwam głową, już się udaję w stronę celu, gdy jeszcze słyszę za sobą jej głos:

— A tak swoją drogą, fajny T-shirt z delfinem. — Puszcza do mnie strzałkę.

— Dziękuję pani. — Odwzajemniam ten gest z uśmiechem. Potem energicznym krokiem wspinam się na sam szczyt schodów. Drzwi do pełnego ciepłych barw pokoju Casie są uchylone. Cicho otwieram je nieco szerzej, by dostrzec jak przyjaciółka o promiennym uśmiechu porusza się w rytm muzyki, która jest odtwarzana na jej słuchawkach. Beztrosko nuci melodię pod nosem, nie zważając na rzeczywistość. Niech sobie nie przeszkadza. Opieram się o framugę, mimowolnie unosząc kąciki ust. Ta nadal tańczy po własnym świecie, ale zmieni się to za trzy... dwa...

— Shane! — woła zaaferowana, a jej policzki nieco czerwienieją. Po chwili jedna z poduszek uderza o moją twarz. Całkiem niezła trajektoria lotu. Podnoszę pocisk i trzymając go jak szpadę, wołam:

— Chwyć broń, bezbronna niewiasto! — Po tych słowach Casie przez chwilę na mnie spogląda, przekrzywiając głowę. Zdaje się, że prędko odrzuciła od siebie wszelkie zastanowienie, bo niedługo później bierze do rąk poduszkę i rozpoczyna się "bitwa". Oczywiście niemota Shane musiał się o coś potknąć i teraz ja i Cassandra jesteśmy sprowadzeni do parteru.

Znaczy, może tak nie do końca, bo Casie znajduje się tuż nade mną.

Momentalnie sztywnieję, mierząc ją spojrzeniem. W takich momentach zawsze uaktywnia się we mnie pewna ciekawość. Tak, to prawda, niemalże non-stop jestem bardzo dociekliwy, ale jednak w tym wypadku to co innego. Czy gdyby wsunąć palce w jej włosy, okazałyby się takie miękkie, jak mi się wydaje? Co by było, gdybym przysunął się bliżej, dostatecznie blisko, by...

— Co się uśmiechasz, głupku? — Czochra mnie po głowie z uśmieszkiem na twarzy. Patrzymy na siebie przez chwilę. Jej kosmyki eeem, coś tam, jak... zboże... letni dzień...! Oczy jakoś coś tam... las po deszczu... Eee... Te całe patetyczne opisy, to nie dla mnie. Jeśli ktoś chce sobie posłuchać takich rzeczy, zapraszam do Edda.

Ja po prostu gdy jestem przy niej, czuję coś zupełnie niecodziennego i wiem, że to uczucie jest prawdziwe. Z każdą chwilą coraz trudniej mi to ukrywać.

Nagle dochodzi do nas odgłos dzwonka do drzwi.

— Tym razem ja otworzę! — Podnosi się energicznie, zakładając biały koc w kropki, jakby była super bohaterką. — Świat mnie potrzebuje! — woła niby to poważnie, by prędko zniknąć z pokoju, a jej peleryna powiewa na wietrze. Siadam i uśmiecham się pod nosem.

Dostrzegam, że spod koca, który wcześniej spokojnie przykrywał łóżko, coś wypadło. To maskotka, a dokładniej pluszowy, różowy słoń. Kiedy przyglądam mu się dokładniej, nie mam już wątpliwości.

To ten sam, który dałem Casie... A raczej Błysk Stopklatce.

Podczas tego odcinka, w którym byliśmy w jednej drużynie, to wtedy po raz pierwszy połączyliśmy umiejętności naszych zegarków, doskonale to pamiętam. A raczej dokładnie tydzień później, gdy takiego znalazłem i przekazałem jej przez jednego z jurorów. Gdzieś tam, zawsze czułem, że to ona jest Stopklatką.

To kwestia czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz