ROZDZIAŁ 50

124 23 16
                                    

CASIE


— Cały czas nie wierzę, że to się naprawdę dzieje! — woła podekscytowana Ella.

— Zapewne jak my wszyscy... — Na twarz Connora wkrada się delikatny uśmiech. 

Całą brygadą idziemy do szpitala, by odwiedzić "zaginionego" przyjaciela. Mam nadzieję, że nie odeślą takiej armii z kwitkiem... Edd opowiadał mi, że ponoć od czasu, gdy się spotkałam Shanem, ten coraz bardziej zaczął naciskać, żeby go przenieśli. Zaczął być zdecydowany, stawiać warunki, obiecał, że pozwoli przeprowadzić ze sobą wywiad, jeśli przystaną na jego warunki... i w końcu się udało. Jak się okazało, oni załatwili mu osobny pokój, ta, jacy dobroduszni. Nawet nie chcę przytaczać, jaką historyjkę wymyślili na wytłumaczenie tego, co się stało z Shanem. Przemierzamy jasny korytarz, by w końcu znaleźć się przed drzwiami pomieszczenia, w którym leży nasz przyjaciel.

Wszyscy dosłownie wparowują do środka i radośnie się z nim witają. Ten w odpowiedzi jedynie marszczy brwi i mówi:

— ...Kim wy jesteście? — Po tych słowach wszyscy momentalnie stają jak wryci. Okej... co tu się wyrabia? Po chwili na jego twarz wkrada się nieznaczny uśmiech. — Mam was. — Słysząc to, mimowolnie zaczynamy się śmiać.

— Pewnie wymyślałeś ten żart pół swojego życia — komentuje Eddie.

Po chwili cała ekipa siada tam, gdzie tylko się da. Wręczamy Shanowi przygotowany przez nas prezent. Jest to ułomny rysunek z naszymi "podobiznami", pod których spodem się podpisaliśmy, a także płyta, na którą Shane długo polował. Po jakimś czasie, powoli zaczyna się rozwijać  coraz to bardziej energiczna rozmowa. Każdy chce wtrącić swoje trzy grosze, opowiedzieć jak najwięcej. Ten zdaje się być szczęśliwy, ale jednak nieco przygaszony. 

Już od dłuższego czasu nęci mnie jedna sprawa, ale póki co postanawiam jej nie poruszać.

— A właśnie, mam dla ciebie zadanie specjalne... — Shane zwraca się  do Elli, a ta spogląda na niego zaskoczona. — Załatw im gitarzystę na zastępstwo. — Wskazuje głową na członków zespołu. Słysząc to, momentalnie zamieramy.

— Ale zaraz, o czym ty mówisz? — Pierwsza odzywa się Rossie. Nastaje chwila ciszy.

— Wy dalej nie rozumiecie, prawda...? — Robi dłuższą przerwę, po czym wypuszcza powietrze.—Ta ręka... to jest jakieś gówno. — Wymusza drżący uśmiech. — Nic nie odczuwa, do niczego się nie nadaje... Nie ogarnę do tego do konkursu kapel, nawet jeśli w ogóle. Z moim szczęściem... — Zatrzymuje się na moment. Zagryza dolną wargę i po chwili decyduje się znów na nas spojrzeć. — Pewnie mi tę rękę odetną i tyle. Widzę, jak lekarze na to patrzą, jak mama, która z nimi rozmawia, na mnie patrzy — usiłuje zachować spokój. Po tych słowach wszyscy patrzymy na siebie zaniepokojeni.

— Shane, nie będzie żadnego zastępstwa, najwyżej nie wystąpimy... — zaczyna Vi, ale ten od razu jej przerywa.

— Wystąpicie. Nie będziecie się wszyscy marnować przeze mnie... Widzę te wasze spojrzenia... pełne współczucia. "A jeśli zostanie kaleką?", "Musi naprawdę cierpieć...". Nie potrzebuję waszej litości! — unosi się na chwilę, jednak wkrótce się opamiętuje i trochę uspokaja. — Nie potrzebuję niczego... — Po tych słowach następuje cisza. — Zaraz tu przyjdzie lekarz, może lepiej idźcie już... 

Zerkam po wszystkich i mam wrażenie, jakbyśmy w tym momencie odczuwali dosłownie to samo.

Nie chcę w to wierzyć.

Nie chcę nawet  dopuścić do siebie myśli, że ten sam chłopak, który przed przesłuchaniami  zaciekle opowiadał o swoich marzeniach związanych z grą w zespole, przez jeden wypadek może zgasnąć, utracić ważną część siebie.

To kwestia czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz