Cloe pov.
Jestem strasznie zdenerwowana i zaraz chyba szlag mnie trafi. Specjalnie dzisiaj wzięłam wolne w pracy, bo wiedziałam, że nie będę mogła się skupić. Fajnie, że o badaniach na ojcostwo dowiaduję się od Williama i Natalie, bo oczywiście mój syn nie dał rady mnie o tym powiadomić.
Siedząc na krześle przy wyspie kuchennej, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Shawna.
Po usłyszeniu sygnału, nagraj wiadomość.
Warknęłam pod nosem, ale nie traciłam nadziei, dlatego tym razem zadzwoniłam do Veronici.
- Halo?- odezwała się jakimś dziwnym głosem.
- Cześć, Ver, ja tam? Wszystko w porządku?- zapytałam wesoło, aby nie poznała po mnie, że wcale szczęśliwa nie jestem.
- Nic nie jest w porządku.
- Jak to? Dobrze, Ver, nie mam zamiaru cię męczyć, tylko powiedz mi jaki jest wynik badania, proszę.- tym razem głos mi zadrżał.
- Shawn jest ojcem.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie.
- Veronica, mam do ciebie jedynie prośbę. Wróć wcześniej do domu, żeby rodzice się nie martwili.- poprosiłam, bo wiedziałam, że po takim czymś, nie będzie w stanie normalnie wrócić do domu.
- Okej.
Po chwili usłyszałam dźwięk oznaczający zakończenie połączenia. Odłożyłam telefon na miejsce, lecz zaraz znowu wzięłam go do ręki i wystukałam wiadomość.
Do: Veronica
Kto wam robił te badania?
Po kilku sekundach otrzymałam odpowiedź.
Od: Veronica
Andrew Matthew.
Postanowiłam wyszukać parę informacji na temat tego mężczyzny. W oczy wpadł mi wielki nagłówek, napisany drukowanymi literami.
ZNANY LEKARZ PODEJRZEWANY O FAŁSZOWANIE WYNIKÓW ZA PIENIĄDZE.
I tylko to mi wystarczyło. Poszłam na górę do sypialni mojej i mojego męża. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej mój typowy strój prawnika. Tak, jestem prawnikiem. Założyłam na siebie białą koszulę bez rękawów, na to czarny żakiet i czarne dopasowane, ale nie obcisłe spodnie. Spojrzałam na siebie w lustrze i przeciągnęłam usta czerwoną pomadką. Włosy miałam rozpuszczone.
Zeszłam na dół, po drodze zgarniając kluczyki do auta z szafki i nakładając czarne skórzane szpilki. Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę mojego granatowego audi. Odpaliłam samochód i pojechałam w kierunku szpitala.
Ja pierdolę, te korki.
Jednak po kilkunastu minutach byłam już na miejscu, wysiadłam z pojazdu i szybkim krokiem poszłam do szpitala. Rozejrzałam się wokoło i znajdując recepcję, z daleka zapytałam:
- W którym gabinecie znajduje się pan Andrew Matthew?
- A kim pani jest?- zapytała mnie czarnowłosa kobieta.
- Prawnikiem. Ale to chyba nie ma nic do rzeczy, prawda? Więc, który gabinet?- zaczynałam się niecierpliwić.
- Była pani umówiona?
- Tak.
Kurde, jak ma na nazwisko ta cała Suzanne?
- Więc jak się pani nazywa?- wystukała coś na klawiaturze komputera.
- Shawn Reed.
Brawo, świetny pomysł! No po prostu genialny.
- Przepraszam, ale czy imię Shawn to nie imię męskie?- spytała podejrzliwie.
- Będzie się pani ze mną kłócić jak nazwali mnie moi rodzice?
- Nie. Pierwsze piętro, prosto schodami i w lewo. Tam będzie tabliczka z imieniem.
Nawet nie dziękując, ruszyłam tam, gdzie pokierowała mnie tamta pielęgniarka. Po chwili znalazłam się pod drzwiami tego fałszywego gnojka. Zapukałam i nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka.
- Dzień dobry.- powitał mnie z uśmiechem.
- Witam.- podał mi rękę, której nie ujęłam, natomiast usiadłam na krześle, które znajdowało się naprzeciw niego.
- Co panią do mnie sprowadza, pani...?
- Reed. Cloe Reed. Mówi coś panu artykuł dwieście dwudziesty dziewiąty kodeksu karnego, paragraf pierwszy?- zapytałam, lecz nie czekałam na jego odpowiedź.- Mój syn, Shawn Reed był tutaj dzisiaj po odbiór badań na ojcostwo. I coś mi się tutaj nie podoba.
- Tak? A co?- spytał podejrzliwie.
- Mój syn jest bezpłodny.
To prawda. Dowiedziałam się o tym całkiem niedawno i to przypadkiem. Miał rutynowe badania krwi i tak jakoś wyszło. Byłam wtedy rozstrzęsiona, cały czas płakałam. Ale pogodziłam się już, że mój syn nigdy nie będzie ojcem a ja babcią. Coś z gospodarką hormonalną. Nie wiem, byłam załamana, nie chciałam się w to zagłębiać.
- Myli się pani.- powiedział, poprawiając się na krześle.
- Jak pan śmie kłamać w takiej sprawie? To jest poważne. Niech się pan postawi na moim miejscu, jak pan może wygadywać takie rzeczy? Przecież widziałam badania.
- To nie jest jego dziecko...- zaczął, ale mu przerwałam.
- No tak, bo jest bezpłodny.- warknęłam.
- Nie, pani syn jest niepłodny.
- Kurwa, przecież to to samo.
- Niech się pani nie unosi. To nie jest to samo. Niepłodność da się wyleczyć tym bardziej w tak młodym wieku. Ma szansę zostać ojcem. Natomiast bezpłodności wyleczyć się nie da. Istnieje wtedy zerowa szansa na spłodzenie potomka.- wyrecytował.
- W takim razie proszę o wydruk badania. Prawdziwego badania. A jeśli nie...
- A jeśli nie to co?- dociekał.
- To wsadzę cię do pierdla na sześć lat. Plus sprawy sprzed kilku lat. Więc nie wiem z piętnaście łącznie?- uniosłam brew, zakładając ręce na piersi.
Mężczyzna jedynie wstał od biurka, włączył drukarkę i wystukał coś na klawiaturze komputera. Po chwili usłyszałam dźwięk pracującej drukarki. Wyjął z maszyny jakąś kartkę, włożył w kopertę i podał mi.
- Proszę przekazać przeprosiny synowi i jego dziewczynie.- powiedział ze skruchą.
- Podejrzewam, że byłej dziewczyny.- zauważyłam z bólem serca, lecz natychmiast zmieniłam ton swojego głosu.- Nazwisko tamtej dziewczyny?
- Stewart.
Wyszłam bez słowa z gabinetu, trzaskając drzwiami. Nie pozwolę niszczyć życia mojemu synowi i Veronice. Są dla siebie stworzeni. I to jest najważniejsze. A jakaś dziunia tego nie zepsuje, inaczej będzie mieć do czynienia ze mną.
Wsiadłam do auta z chęcią jazdy do kancelarii. Suzanne Stewart zapłaci tym razem więcej, niż temu pożal się Boże lekarzowi.
![](https://img.wattpad.com/cover/135468117-288-k702875.jpg)
CZYTASZ
You are my friend
Teen Fiction2 część opowiadania "You are my happy". Nie trzeba czytać, ale może być to bardziej niezrozumiałe. Veronica Collins. Odważna, pewna siebie i bezpośrednia 17-latka. Nie da sobie wejść na głowę. Wszyscy jej mówią, że jest taka sama, jak matka. Ale czy...