Rozdział XI

1.7K 172 17
                                    

    Znów tu jestem. Zbyt świadomy by był to zwykły sen. Ponownie ze wszystkich stron otaczała mnie biała mgła, nie zamierzałem jednak się do niej zbliżać. Nie po tym, co wydarzyło się ostatnio. Tym razem także słyszałem ten cichy naglący głos. Dobiegał gdzieś z daleka. Intrygujące było to, że mgła zdawała się dochodzić do pewnego obszaru, po czym się zatrzymywała. Uświadomiłem sobie, że tu naprawdę jest ściana. Jakaś niewidzialna, niematerialna ściana, która zatrzymuje mgłę, mimo że ja mogłem przez nią przeniknąć. A więc... chroni mnie? Tylko przed czym? Czy raczej... przed kim?

   Przypomniałem sobie uczucie, które zawładnęło mną, gdy zanurzyłem dłoń w bieli. Przejmujące zimno i strach. Magia. Czarna magia. Ktoś jej na mnie używał. Wydawało mi się nawet, że wiem kto. Chcesz się zabawić? Świetnie. Przyjmuję wyzwanie.

   Odetchnąłem głęboko, po czym w całości zanurzyłem się w bieli. Na chwilę straciłem dech z powodu nagłego obezwładniającego zimna. Jednak to nie to było najgorsze. Wokół mnie rozległa się kakofonia szeptów. Setki różnorodnych głosów mówiących głównie w językach, których nie rozumiałem. Wyłapałem kilka słów takich jak „ból", „śmierć", „pomocy". Jednak im bardziej próbowałem się w nie wsłuchać, tym bardziej wwiercały się w moją głowę, nie pozwalając mi myśleć jasno.

   Postanowiłem skupić się na jednym z nich. Tym który mnie tu przywiódł. Teraz był głośniejszy, bardziej wyraźny. Ruszyłem w jego stronę. Wokół nie widziałem nic oprócz wszechobecnej bieli mgły. Z każdym krokiem głosy wokół mnie stawały się coraz bardziej natarczywe, zwracały się teraz wprost do mnie. Były przepełnione gniewem, rozpaczą i bólem, ale przede wszystkim strachem. Czułem wszystkie te emocje w sobie. Miałem wrażenie, że coś ohydnego i niebezpiecznego ociera się o moje ciało. Zacząłem panikować. Jak długo jeszcze? Co, jeśli to nie ma końca? Czy kiedykolwiek stąd wyjdę?

   Nakazałem sobie spokój. Jeśli pozwolę, by strach mną zawładnął, to już po mnie. Tu nie ma nic, co mogłoby mnie materialnie skrzywdzić. To tylko głosy. Usłyszałem swoje imię, blisko i wyraźnie. Przyśpieszyłem. Pokonałem ostatnie kilka metrów biegiem i... zapanowała cisza. Biel zniknęła.

   Stałem w jakimś pokoju, chyba gabinecie. Wystrój pomieszczenia był dość... intrygujący. Potężne, bogato zdobione, gotyckie meble, duży kominek, wzorzyste dywany, grube ciężkie zasłony i duży zdobiony żyrandol, nie elektryczny, jedynym źródłem światła w mrocznym pomieszczeniu były świece. Pokój wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś gotyckiej powieści albo filmu z akcją w osiemnastym wieku. Odwróciłem się. Nie byłem zaskoczony. Wiedziałem, że ktoś jest za mną. To od niego biło to zatrważające zimno.

   Na pięknym, zdobionym, wykonanym z ciemnego drewna i obitym purpurową tkaniną fotelu siedział młody mężczyzna o perfekcyjnych rysach twarzy. Jego cera wydawała się niemal biała na ciemnym tle, co w połączeniu z jego ostrymi, nieco drapieżnymi rysami twarzy upodabniało go do rzeźby wykutej w marmurze. Długie, pofalowane, jasno siwe (niemal białe) włosy miał związane cienką wstążką w kolorze krwi. Jego strój wyglądał jak z innej epoki, może wiktoriańskiej? Płaszcz, kamizelka i koszula z żabotem, wszystko w kolorze perfekcyjnej czerni ze szkarłatnym akcentami w postaci misternych wzorów. Obiektywnie muszę stwierdzić, że wyglądał jak jakaś nadludzka, boska istota i nie było to stwierdzenie dalekie od prawdy. Na jego twarzy widniał delikatny przyjazny uśmiech, który może robiłby lepsze wrażenie, gdyby nie jarzące się czerwienią drapieżne oczy.

- Czekałem na ciebie nefalemie.

- Niech zgadnę. Mephistopheles.

- We własnej osobie. No cóż... tak naprawdę to nie do końca. Może i nie materialnie... ale mimo szczerych chęci zbyt trudno cię znaleźć.

Alexis IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz