Rozdział XXVI

1.5K 173 7
                                    

   Ulice były niemal puste z powodu ulewy. A nawet jeśli jakiś samochód lub przechodzień nas mijał, nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. Nie doceniałem mocy amuletów. Chociaż podejrzewam, że ludzka obojętność też miała w tym swój udział.

   Przeszliśmy już kilka przecznic i powoli zaczynałem tracić siły. Teraz żałuję, że nie chodziłem na siłownię. Cóż, nie zaszliśmy zbyt daleko, ale i tak, gdyby ktoś chciał nas znaleźć to najpewniej znajdzie. Teraz najważniejszy był Ariel. Musiałem znaleźć nam jakieś schronienie.

   Stawiał kolejne kroki z coraz większym trudem. Rozejrzałem się dookoła i znalazłem obiecujący budynek po drugiej stronie ulicy. A właściwie lokal znajdujący się w jednym dużym budynku pomiędzy kwiaciarnią i cukiernią. Wydawał się pusty, najwidoczniej wciąż był w remoncie.

- Jeszcze kawałek. Schowamy się w tamtym budynku. Dasz radę?

   Anioł skinął lekko głową. Po chwili byliśmy na miejscu. Złapałem za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Zamknięte.

- Poczekaj chwilę.

   Delikatnie pomogłem Arielowi usiąść na ziemi. Pogrzebałem chwilę w kieszeniach i znalazłem kilka wsuwek, które zwinąłem kiedyś ze sklepu. Rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem żadnej żywej duszy. Następnie skorzystałem z tego, czego nauczył mnie Sam, gdy Ariel nie patrzył.

   Dość szybko uporałem się z zamkiem, a drzwi stanęły otworem. Zajrzałem do środka. Pusto. Wokół stały nieotwarte jeszcze puszki z farbą, narzędzia, drabina, ale nie było nikogo, kto mógłby nas stąd pogonić. Duże okna także nie stanowiły problemu, gdyż były zasłonięte folią. Ta, to dobre miejsce. O ile jutro nie przyjdzie tu ekipa wykończeniowa. No ale wtedy będę się tym martwić.

   Podniosłem Ariela z ziemi i ponownie oparłem go na swoim ramieniu. Anioł jęknął z bólu, ale bez słowa ruszył do środka. Położyłem go we wcześniej upatrzonym miejscu przy ścianie. Okej... co teraz? Może... może najpierw zdejmę zbroję.

- Ariel? Możesz... możesz ją zdjąć.

   Zero reakcji. Anioł oddychał ciężko i miał zamknięte oczy, nie wydawał się jednak nieprzytomny.

- Okej. Dobra. Poradzimy sobie jakoś. Wszystko będzie dobrze.

   Najpierw zdjąłem rękawice. Na początku miałem z tym mały problem jednak po chwili zorientowałem się jak je zdjąć. Z napierśnikiem i naramiennikami poszło już znacznie łatwiej, z tym że moje działania przynosiły Arielowi dodatkowy ból.

   Gdy skończyłem, odłożyłem pancerz na bok i przyjrzałem się aniołowi. Krew przesiąkała przez jego koszulkę. Powoli uniosłem ją, odsłaniając ciało i poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. Cały tors był sino czerwony, a w kilku miejscach miał niewielkie otwarte rany. Każdy oddech musiał przynosić mu ból. Przyłożyłem dłoń do jego czoła. Rozpalone. Muszę mu jakoś pomóc. Wyciągnąłem wszystko, co miałem w kieszeniach. Kilkanaście Euro. Musi starczyć.

- Ariel słyszysz mnie? Poszukam apteki. Zaraz wrócę, znajdę coś, co ci pomoże.

   Anioł nie odpowiedział. Chyba zasnął. Nie powinienem był go słuchać. To on chciał odejść z tamtego miejsca. Co z tego, że było tam niebezpiecznie. Nie zaszliśmy zbyt daleko, a wysiłek i ruch tylko mu zaszkodziły.

   Wyszedłem z budynku. Dalej lało jak z cebra, ale działało to tylko na moją korzyść. Deszcz zmył większość krwi, a na ciemnych ubraniach nie było widać plam.

   Ruszyłem wzdłuż pustej ulicy. Było jeszcze dość wcześnie, ale słońce schowało się za chmurami. Nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie pogoda miała się polepszyć. Może to i lepiej.

Alexis IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz