|45|

246 46 3
                                    

Mała, czteroosobowa drużyna wyruszyła w pościg za kupcami, odłączając się od oddziału mimo trwania nocy. Chcieli jak najszybciej zbadać tę sprawę, w szczególności, że zostało im tak niewiele do przebicia, by osiągnąć cel podróży. Zaledwie jeden dzień marszu dzielił ich od głównego frontu.
Jednak wpierw musiał powrócić dowódca z dwójką prawdopodobnych szpiegów Karandell, aby mogli wyruszyć. Sadie czekała na niego z niecierpliwością.

— Dalej się na mnie gniewasz Sadie?— zapytał Kyler, materializując się obok niej, gdy siedziała przed ogniskiem. Niewiele osób z oddziału spało, pomimo późnej pory. Jak to mówią, gdy nie ma kota, myszy harcują. To powiedzenie było nad wyraz trafne w tym przypadku. Na szczęście jakoś bardzo w kość Sadie nie dawali.

— Tak — warknęła dziewczyna. — Nie zdradziłeś cholernego faktu, że jesteś z rodu wilka.

— Ja tylko...

— Ja tylko uznałem, że ta informacja jest nieistotna? — syknęła. — Gdybyś nie zginął, mógłbyś być cholernym królem Landermell!

— Właściwie, kolejny w kolejce jest Kasper, później jego nieznany syn, więc technicznie rzecz biorąc, mało prawdopodobne, że trafiłoby na mnie.

— Świetne usprawiedliwienie — mruknęła sarkastycznie.

Kyler wypuścił z siebie nieartykułowany dźwięk irytacji.

— Zrobiłem to, żeby cię chronić — powiedział w końcu szeptem. Sadie nie była nawet pewna, czy na pewno te słowa padły, jednak i tak odpowiedziała.

— Nie mam pięciu lat, potrafię radzić sobie samej. Przynajmniej powinnam była dostać cholerny wybór, czy chcę to wiedzieć, czy nie.

— Czasami mam wrażenie, że masz pięć lat — mruknął Kyle, przewracając oczami. — Nie możesz podejmować decyzji, jeśli nie znasz konsekwencji.

— Gratulacje Kyler, właśnie poznałeś definicję życia — odparła sarkastycznie dziewczyna.

— Wiesz, o co mi chodzi — syknął zirytowany odpowiedzią dziewczyny chłopak.

— Znikaj Kyler. Nie chcę cię widzieć — warknęła przez zaciśnięte zęby dziewczyna, nawet na niego nie patrząc, co ubodło Kylera, bardziej niż wszystkie jej oburzenia wcześniej.

Nie był wart nawet jej spojrzenia — poczuł gorycz w gardle, gdy doszedł do tego wniosku.
Mimo jej nakazu nie zniknął. Wciąż stał przy niej, gdy Sadie przeczesywała wzrokiem swój oddział.
Patrzył na nią, siłując się z własnymi myślami.

— Sadie ja... — zaczął, lecz dziewczyna spojrzała na niego miażdżącym wręcz wzrokiem, więc zamilkł. Przez chwilę na nią patrzył, gdy piorunowała go spojrzeniem. Rozważał po raz kolejny wszystkie za i przeciw. Czy powiedzieć jej o sobie wszystko, czy może lepiej przemilczeć?
Bał się. Bał się tego, co ona o nim pomyśli, gdy wszystkiego się o nim dowie. Poczuł gulę w gardle, nie do przełknięcia. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie był w stanie, a utkwiony na nim wzrok Sadie wcale a wcale nie ułatwiał tego.
Nim Kyler się przemógł, nim podjął decyzję, coś przykuło całą uwagę Sadie, automatycznie odciągając ją od chłopaka.

Coś, co było w krzakach po drugiej stronie ogniska.
Liście Lekko zaszeleściły już po raz kolejny, choć nie było żadnego wiatru. Z początku Sadie to zignorowała, lecz gdy to się powtórzyło, intuicja zaczęła jej podpowiadać, że coś było nie tak. Puls dziewczynie od razu wzrósł, choć nie chciała tego po sobie pokazać.
Dlatego udała znużenie. Przeciągnęła się, jakby miała zastane kości od długiego siedzenia i ziewnęła przeciągle, jednocześnie zerkając na Kylera.

— Idź do krzaków naprzeciwko. Powiedz mi, co tam jest — mruknęła. Wolała się upewnić, czy jej podejrzenia były poprawne. Wolała nie skradać się do byle zająca, buszującego pod osłoną nocy. Jednak był to również przemyślany, taktyczny krok. Ewentualny podglądacz nie miał pojęcia o tym, że został wykryty i że jeden z rycerzy śledził każdy jego krok.

— Nie jestem twoim chłopcem na posyłki — mruknął zirytowany Kyler.

— Idź — syknęła dziewczyna, rozglądając się dookoła.

Chłopak niechętnie wstał ze swojego miejsca i udał się we wskazane krzaki, a dziewczyna w napięciu czekała na jego powrót. Starała się za wszelką cenę nie patrzeć, w tamtą stronę, lecz było to ciężkie. Jej spojrzenie, choć wędrowało przez całe obozowisko, to zdawało się być wciąż przyciągane niczym magnes do konkretnych krzaków. Choć starała się tego nie pokazywać i odwracać wzrok tak, jakby trzeciej osobie wydawało się, że wybrała losowy punkt na ścianie lasu.

Gdy Kyler nareszcie wrócił, ona spoglądnęła na niego ukradkiem, czekając na sprawozdanie.

— Mamy towarzystwo. Tam jest tylko jeden, leży na ściółce, obserwuje was. Nie wiem, czy jest ich więcej, nikogo nie wiedziałem, ale lepiej uważać. Nie ma broni, ewentualnie jakieś noże w butach, nic cięższego nie dostrzegłem.

— Zgarnę go — mruknęła Sadie, wstając z miejsca. — Idę się odlać — powiedziała do kogoś, kto był najbliżej niej, jednocześnie, na tyle głośno by usłyszał też podglądacz.

Odesłała Kylera, by pilnował niechcianego gościa, co duch bez naruszenia uczynił. Jednak nim dziewczyna zdążyła chociażby wejść w krzaki, rozległ się krzyk.

— Odchodzi! — poinformował ją Kyler. Dziewczyna rezygnując ze wszelkich subtelności, ruszyła biegiem w stronę krzaków. Przebiegając na drugą stronę obozu, trącała swoich towarzyszy, przewracała im garnki i menażki, lecz to ją nie obchodziło. Przeskoczyła nad wciąż żarzącym się ogniskiem i o mało nie stratowała Oaksa, który popijał wodę. Nawet się nie odwróciła, gdy za jej plecami rozległy się krzyki oburzenia. Wciąż parła przed siebie, a gdy już wbiegła w zarośla, zastała jedynie kilka połamanych gałązek oraz pogiętych liści.

— W tamtą stronę — Ryknął Kyler, a Sadie puściła się biegiem.

Nigdy nie była dobra w bieganiu, lecz treningi z Rufinem się opłaciły. Może i nie była nadzwyczajnie szybka, jednak nie umierała po stu metrach. Teraz mogła dać z siebie wszystko i choć przebiegli spory kawałek, Sadie nie miała nawet zadyszki. Możliwe, że była to kwestia adrenaliny, która zaczęła krążyć w jej żyłach, powodując delikatną euforię. Dziewczyna biegła przed siebie, przeskakując z gracją nad powalonymi drzewkami w kierunku, który pokazywał jej Kyler. Z początku nie widziała uciekiniera, lecz to się szybko zmieniło. Dostrzegła mignięcie między drzewami mniej więcej w odległości trzystu metrów. Był to niewątpliwie człowiek o chuderlawej sylwetce. Mimo tego, że była noc, wiedziała, że nie był ubrany w zbroje ani w kolczugę. Raczej w prosty, niewyróżniający się niczym chłopski strój. Jego blond włosy były zmierzwione, a pomiędzy kosmykami znalazły się liście i niewielkie patyczki.
Gdyby nie to, że widziała jak brak zakręt, najprawdopodobniej by go zgubiła. Na szczęście w ostatniej chwili to dostrzegła i skróciła sobie trasę, biegnąc po przeciwprostokątnej kąta. Teraz dzieliło ich już tylko mniej więcej dwieście metrów.

Sadie przyspieszyła. Krew szumiała jej w głowie od szaleńczego biegu. Bała się, że mogła nie wytrzymać tak długiej przebieżki. Dlatego nie liczyła na to, że pokona podglądacza na kondycję. Postanowiła zużyć całe pokłady energii na raz, dlatego przyspieszyła. Odległość między nimi zaczęła gwałtownie maleć. Sadie czuła się jak łowca, polujący na swoją ofiarę. Miała ochotę nawet krzyknąć w euforii, gdy mężczyzna był coraz bliżej niej. Gdy już mogła wyraźnie go dostrzec.
W końcu Sadie dostrzegła okazję. Znalazła się dosyć blisko by wykonać desperacki ruch. Nie wiedziała jednak, czy ryzykować. Czy rzucić się na uciekiniera teraz i spróbować go powalić, czy postarać się podbiec bliżej. Musiała podjąć szybką decyzję.

TrzynastkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz