{9}

214 33 10
                                    

— Rufin, co się stało? Myślałam, że zginąłeś pod przełęczą! — wykrzyczała dziewczyna, ukrywając swój wcześniejszy gniew głęboko w sobie.

— Nie zginąłem.

— Właśnie widzę! — odparła wciąż zszokowana dziewczyna. Przejechała dłonią przez swoje włosy i odchyliła się do tyłu, mierząc go spojrzeniem. Rufin wyglądał jak wrak z człowieka. Jego szerokie ramiona były przykurczone, zamiast siedzieć dumnie wyprostowanym, jak to miał w zwyczaju, garbił się, chcąc być jak najmniej widocznym. Jego twarz nie widziała brzytwy do golenia już od dobrych kilku tygodni.

— Czy to jest...?— Odezwał się zszokowany Archer, gdy podszedł do stolika. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, zresztą tak samo, jak Basset czy Sadie. — Gdzie byłeś sir!? Nie było cię pod przełęczą! Zostawiłeś nas samych!

— Jak to? — zapytała zdziwiona dziewczyna, patrząc na Rufina. Mężczyzna zwiesił głowę i sięgnął przed siebie, jakby chciał wziąć łyk rumu, lecz zapomniał, że nie zabrał ze sobą alkoholu do stolika. Jego ręka opadła na drewno, wyglądał, jak gdyby nie miał siły trzymać jej w górze. Zawiedziony, że nie znalazł alkoholu, westchnął. — Rufin... Czemu nie było cię pod przełęczą? — głos Sadie był spokojny, wręcz cichy. Nie odrywała wzroku od swojego dowódcy. Czekała na jego odpowiedź.

Rufin zacisnął mocniej szczękę, jego spojrzenie stało się ostre, lecz Sadie dostrzegła też w nim ból i żal. Mężczyzna ewidentnie nie chciał wracać do tego, co się wtedy wydarzyło, lecz musieli wiedzieć.

Gdy dziewczyna znów miała się odezwać, uprzedził ją Rufin.

— Czekałem na ciebie — powiedział Rufin, podnosząc spojrzenie i patrząc Sadie prosto w oczy. — Pod zamkiem w Karandell, czekałem kilka dni, aż się pojawisz w oknie. Nie było cię... Ja... Ja... trochę zacząłem panikować. Skłamałem wtedy. Jak rozmawialiśmy zanim... - przerwał, biorąc drżący oddech. - Nie wiedziałem jak cię wyciągnąć. Gdy było pewne, że coś się stało, po jakichś pięciu dniach zacząłem się zastanawiać co dalej. Najrozsądniejsze było, żeby wrócić nad przełęcz, ale obiecałem ci. Obiecałem ci, że cię uwolnię. Nie mogłem złamać tej obietnicy! Byłaś tam gdzieś, liczyłaś na mnie... Nie mogłem też liczyć na żadne wsparcie. Więc postanowiłem ci pomóc, zdobyłem przebranie, chciałem samemu wejść na zamek i cię stamtąd wyciągnąć. Znalezienie wszystkiego, co było potrzebne, planów budynku zajęło mi kilka tygodni. Już byłem gotowy, by tam wtargnąć...

— Ale... — powiedziała Sadie, słuchając uważnie każdego słowa wypływającego z jego ust. Wtedy ujrzała łzy w jego oczach. Musiała kilka razy zamrugać, by się upewnić, że one naprawdę tam były. Rufin był ostatnią osobą, po której spodziewałaby się, że mógł płakać. Zwykle był taki przecież pewny siebie, odważny, nieugięty...

— On żył Sadie. Widziałem go. Przyszedł do mnie. Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy... Jak wtedy, zanim zmarł...

— Kto!? — Krzyknęli wciągnięci w historię chłopcy, lecz całkowita uwaga Rufina poświęcona była Sadie.

— Widziałeś go? Widziałeś Kylera? — powiedziała zdumiona dziewczyna.

— To on powiedział mi, żeby nie iść po ciebie.

Sadie otworzyła szerzej oczy i spojrzała na obiekt ich rozmowy. Kyler unikał jej wzroku, wyglądało to, jakby się wstydził. Patrzyła na niego przez długie kilka sekund, lecz chłopak nawet nie drgnął.

— Powiedział, że mam o wiele ważniejsze zadanie — dodał Rufin. — Powiedział, że... Wyjaśnił, że ryzykuje swoje i twoje życie, żeby przekazać tę informację, że... to są demony. Kazał mi lecieć jak najszybciej przekazać tę informację dowództwu. Powiedział, że on się zajmie tobą... Ja musiałem... Rozumiesz prawda? Musiałem cię zostawić.

Serce Sadie zamarło na chwilę, a potem zaczęło boleć, jakby ktoś je zacisnął w imadle. Poczuła gulę w gardle, której nie mogła przełknąć, jednocześnie miała wrażenie, jakby połknęła ogień. Cały przełyk ją palił. Spojrzała roztrzęsiona na Kylera, który stał obok niej. Jedno pytanie krążyło jej po głowie: Dlaczego?

— Dlaczego? — wypowiedziała je na głos. Nie mogła powstrzymać drżenia głosu.

— Ja musiałem... Mogę ci to wszystko wyjaśnić — powiedział pokonany Kyler.

— Zaraz — wyszeptała Sadie, kręcąc głową, musiała chwilę ochłonąć. — Kontynuuj Rufin. — Dotarłeś do dowództwa?

Rufin zwiesił głowę, przez chwilę Kyler zwątpił.

Nie... Na pewno nie stchórzył. Nie Rufin — pomyślał chłopak, lecz wątpliwości zaczęły w nim kiełkować.

Wcześniej nie brał pod uwagę faktu, że Rufin mógł nie dotrzeć do dowództwa. Jeśli tak rzeczywiście było, niepotrzebnie okłamał Sadie.

Dowódca zacisnął pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. Wziął urywany wdech. Wszyscy myśleli, że z jego oczu polecą łzy. Szykowali się też na to, aż powie "Nie". W końcu nie widzieli innej możliwości. Jego " Tak" zawaliłoby ich świat. Ku ich lękowi, Rufin w końcu odpowiedział:

— Dotarłem. Przekazałem im wszystko, czego dowiedziałem się od Kylera.

— Nie. To nie możliwe — odezwał się milczący do tej pory Basset. — My nic nie wiedzieliśmy! — zaczął krzyczeć, przyciągając uwagę piratów, którymi tawerna była już wypełniona.

– Gdzie się później podziałeś sir? Nie wróciłeś już potem do trzynastki – zapytał Archer.

— Ja... — zaczął mężczyzna, nie mając pojęcia jak powiedzieć to, czego się dowiedział. — Kim on w ogóle jest? — zapytał, wskazując na pół-demona.

— Ian, miło mi poznać — uprzejmie wyciągnął w kierunku rozemocjonowanego mężczyzny rękę, tak jak to widział, że ludzie robili w geście powitania. Rufin zmierzył go wzrokiem, nie odwzajemniając życzliwego gestu. —Pół-demon ze strony ojca, pół-człowiek ze strony matki.

— Demon! — ryknął Rufin, wstając gwałtownie z miejsca. Zamachnął się, jakby próbował dobyć miecza, lecz zachwiał się i gdyby nie stół, o który mógł się oprzeć, na pewno leżałby już na ziemi.

— Spokojnie, on jest po naszej stronie — powiedziała Sadie.

— Skąd wiesz!? Może jest szpiegiem! — krzyknął Rufin, próbując zachować równowagę i pohamować kręcenie się całego świata przed jego oczami.

— Udowodnił swoją lojalność. Wyciągnął nas z obozu pracy, czyli zrobił o wiele więcej niż ty — syknął Basset. Zdziwiona Sadie popatrzyła na Orlego nosa, był on ostatnią osobą, po której spodziewałaby się, że mógłby bronić Iana.

Rufin mruknął parę razy coś pod nosem, niechętnie siadając z powrotem na miejscu.

— Co się stało? — zapytała twardo Sadie, ponownie kierując uwagę dowódcy na siebie.

— Przyleciałem na Galagarze. Opowiedziałem wszystko Kasprowi i Henremu. Oni... Powiedzieli, że nic już nie mogą zrobić, że jest za późno, nie mogą się wycofać i będą walczyć.

— Wystawili całą cholerną armię na pewną śmierć!? — ryknęła wściekła Sadie.

— Mówili, że za późno już na odwrót, poza tym powiedzieli też, że nie mają zamiaru uciekać i muszą spróbować walczyć.

— Oni... — wyszeptała Sadie, nie wierząc w to, co słyszała.

— Poddali się. Nie widzieli nadziei innej, niż ta w samobójczej walce — odezwał się Kyler.

— Co z tobą w takim razie? — zapytał Archer.

— Ja... Chciałem walczyć z wami — powiedział cicho Rufin. — Kasper mnie powstrzymał. Kazał mi wsiąść na Galagara i polecieć tak daleko, jak tylko będę w stanie. Nie mogłem sprzeciwić się rozkazowi.

— Dlaczego niby kazał ci uciekać? — dało się słyszeć zdziwienia w głosie Archera. W końcu Rufin był jedynie dowódcą nie najwyższej rangi.


— Powiedział, że nie pozwoli zginąć swojemu jedynemu synowi — gdyby którekolwiek z nich cokolwiek piło w tamtym momencie, wypluliby to ze zdziwienia.

— Synowi!? — zapytał pierwszy Kyler, choć nikt oprócz Sadie i Iana nie mógł go usłyszeć. Zaraz potem na jego ustach zaczął gościć niewielki uśmieszek. — To znaczy, że jesteśmy rodziną!

— Jak to synowi? — zapytała w końcu Sadie.

— Niespodzianka! Najwyraźniej nie jestem sierotą! Okazało się, że wychowywałem się na zamku, bo Kasper życzył sobie mieć na mnie oku, ale obawiał się o moje bezpieczeństwo. W końcu jestem jedynym dziedzicem do tronu, biorąc pod uwagę, że król Henryk jest bezdzietny...

— Czy ty wiesz, co to znaczy!? — krzyknęła Sadie. — Jesteś królem Ladnermell Rufin! Cholernym królem!

— Nie! — ryknął mężczyzna, wprawiając wszystkich w osłupienie. — Nie nadaję się na króla! Nie jestem królem i nigdy nie będę! Zostawcie mnie w spokoju — warknął i wstał, wracając na swoje miejsce przy ladzie baru.

Oszołomiona jak nigdy, Sadie siedziała bez ruchu, próbując przetrawić wszystko, czego się dowiedziała przez ostatnie dwadzieścia minut. I choć naprawdę próbowała przyswoić te wszystkie informacje. Nie szło jej to najlepiej. Dlatego siedziała, milcząc, patrząc w jeden punkt, nie potrafiąc tego pojąć.

W końcu coś poczuła. Gniew. Wstała z miejsca, a krzesło, które mało delikatnie odsunęła, upadło na podłogę. Mogła przysiąc, że para leciała jej z uszu. Podeszła do siedzącego Rufina, któremu właśnie barman podawał pełną flaszką rumu. Dziewczyna stanęła obok dowódcy i spojrzała na niego z pogardą.


— Nawet nie wiem, od czego zacząć! Zostawiłeś mnie samą w lochach na pastwę demonów! Obiecałeś! Obiecałeś, że w razie czego mi pomożesz! Potem znowu uciekłeś! Nie próbowałeś nawet przekazać zdobytych informacji reszcie, puścić plotkę do cholery jasnej! To by wystarczyło! Ale nie! Ty wolałeś zniknąć! Rozpłynąłeś się niczym kamfora! Nie próbowałeś później nawet nikomu pomóc! Byłeś naszym dowódcą na bogów! Liderem! A nas zostawiłeś, a ich zostawiłeś w obozach na śmierć! A teraz, gdy w końcu cię znaleźliśmy i okazało się, że żyjesz, znów tchórzysz i nas zostawiasz!? Jesteś cholernym żartem i nie dziwię się, że Kasper nigdy się do ciebie nie przyznał! — wrzeszczała Sadie, plując jadem na Rufina. Kilka łez wydostało się spod jej powiek, a gdy w końcu przestała krzyczeć, patrzyła się na swojego dowódcę, aż powie coś, cokolwiek.

— Nie masz prawa mnie osądzać — syknął Rufin, wstając z miejsca.

— Mam każde cholerne prawo! Bo to ja włamałam się do obozu pracy, by wydostać przyjaciół! To mnie ścigały demony i walczyłam w obronie Rastrov! To ja sprowadziłam to, co zostało z trzynastki, w bezpieczne miejsce rozumiesz!? JA! Nie ty! To powinieneś był być ty! Byłeś naszym dowódcą, a w czasie gdy my walczyliśmy o życie, ty siedziałeś w bezpiecznym barze na drugim cholernym końcu świata i piłeś! Nawet nie próbowałeś stworzyć planu ataku! Rebelii! Nic!

Serce jej biło jak szalone. Oddech miała przyspieszony, jakby przebiegła maraton. Oczy zasnuła jej mgła wściekłości.

— Sadie, wystarczy — powiedział cicho Kyler obok niej. Dziewczyna skierowała na niego rozwścieczone spojrzenie, lecz zamilkła. Trzęsącymi się dłońmi wydarła z rąk barmana flaszkę rumu. Ruszyła przed siebie w kierunku drzwi. Cały pub zamilkł. Piraci patrzyli na nią i usuwali jej się z drogi, gdy ta szła butnym krokiem. Wychodząc, trzasnęła za sobą głośno drzwiami. Nawet wtedy przez kilka długich minut w tawernie panowała głucha cisza.

TrzynastkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz