|51|

234 44 4
                                    

  Sadie przespała resztę dnia. Obudziła się dopiero koło dwudziestej trzeciej, gdy na zewnątrz było już ciemno. Posiłek czekał na nią położony na srebrnej tacy na stoliku. Sadie nie odważyła się go tknąć. Choć była piekielnie głodna, zbyt obawiała się otrucia. Stwierdziła, że wolała już chodzić głodna, niż ryzykować. Wciąż trzymała się nadziei, że tej nocy znajdą wszystko, co mieli i rankiem już jej nie będzie w murach tego zamczyska.

— Piętnaście po dwunastej wychodzimy — poinformował ją Kyler.

Tak jak powiedział, tak zrobili. Oczywiście Sadie wpierw zameldowała się Rufinowi, stając w oknie niczym jakaś dama w wieży, uwięziona przez krwiożerczego smoka. Sadie nie miała pojęcia, czy Rufin ją znalazł spośród tych wszystkich okien na zamku, dla niej to "meldowanie się" było odrobinę niedorzeczne, ale też nie mogła zaprzeczyć, że czuła się bardziej komfortowo, wiedząc, że był ktoś, kto czuwał nad nią. Gdy miała to już z głowy, wraz z Kylerem wyruszyli. Serce jej biło jak młotem, gdy opuszczała swój mały pokój, na szczęście nie widziała nigdzie żadnych strażników. Na wszelki wypadek jednak trzymała swoją dłoń na rękojeści miecza.

— Ty przeszukaj to piętro. Ja idę na górę — powiedziała Kyler. — I błagam. Nie pakuj się w żadne kłopoty — dodał, wzlatując i przenikając przez sufit.

Sadie udała się korytarzem, którym wcześniej szła prowadzona przez strażnika. Minęła główny hol. Cały czas trzymała się cienia. Starała się być niewidoczna. Jednak nigdzie nikogo nie było. Hol, jak i korytarze były zupełnie puste. Niczym w jakimś tanim horrorze. Dziewczyna udała się do pomieszczenia, gdzie zdawała ubiegłego dnia raport. Drzwi o dziwo były otwarte. To wszystko było podejrzane, jednak Sadie postanowiła korzystać z okazji. Przetrząsnęła wszystkie papiery w biurku, na biurku i przy biurku. Nie było tam nic istotnego. Głównie znajdowały się tam skargi Karandellczyków.
Zirytowana zatrzasnęła szufladę i wpierw sprawdzając, czy wciąż korytarz był pusty, wyszła na zewnątrz. Zagadała go każdego z pokoi z osobna. W większości były to pokoje gospodarcze. Na parterze była też zbrojownia, kuchnia, jadalnia, przejście do stajni, a także rozległa biblioteka, w której panował porządek, więc nie było sensu tam nawet wchodzić. Gdyby leżały tam porozwalane jakieś papiery na stołach i otwarte książki... To co innego.

Gdy na zewnątrz zaczynało już świtać, Sadie natrafiła na ostatnie, niesprawdzone jeszcze pomieszczenie. Pociągnęła za metalowe kółko służące za klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Jako jedyne na całym piętrze. Wykonane z grubego drewna, wzmocnione żelaznymi nitami oraz stalową, ogromną kłódką wyglądały na nie do zdobycia. Jednak Sadie planowała je sforsować, jednak już nie tej nocy. Nie miała czasu. Na palcach przemierzając opustoszałe korytarze, wróciła do swojego pokoju, w którym się zamknęła i padła na łóżko.

— Znalazłaś coś? — zapytał Kyler, materializując się obok po piętnastu minutach.

— Najpierw ty — mruknęła, przecierając dłonią twarz.

— Nic a nic — powiedział zrezygnowany Kyler. — Przejrzałem wszystko. Nie było nigdzie żadnych ważnych dokumentacji na wierzchu.

— A były jakieś interesujące pokoje, które jako człowiek powinnam przejrzeć?

— Nie wydaje mi się — odparł chłopak. — Jednak przeraża mnie inna kwestia. Przemierzyłem cały zamek. Nawet lochy. Nie ma tu żadnej żywej duszy poza nami — powiedział.

— No ty do końca żywy nie jesteś — odparła Sadie.

— Nie musisz mi tego za każdym razem wypominać — mruknął chłopak, przewracając oczami.

— Na moim piętrze też nikogo nie było. Jakbym była w opuszczonym zamku. Znalazłam jedne drzwi, które były zamknięte. Następnym razem je sprawdzę — poinformowała go dziewczyna, ignorując jego wcześniejsza wypowiedź.

— Dobrze... Im szybciej stąd odejdziemy, tym lepiej — mruknął Kyler.

— Choć raz się zgadzamy — odparła Sadie, a chwilę później ktoś zapukał do drzwi jej pokoju.

Dziewczyna na drżących nogach poszła otworzyć drzwi, a Kyler dla bezpieczeństwa wolał stać się niewidzianym.

Kto wie? Może tu też jest jakaś wiedźma... — pomyślał sobie. Wolał dmuchać na zimne.

— Król zaprasza na wspólne śniadanie — oznajmił rycerz, a Sadie myślała, że zejdzie na zawał.

Pierwsza jej myślą było, że król wiedział o jej nocnym spacerze. Później zdała sobie sprawę, że miała iść na spotkanie z królem Karandell. Tym królem Karandell, którego tożsamość miała poznać. Krew odpłynęła jej z twarzy. Była zdolna jedynie pokiwać głową. Rycerz zaprowadził ją do jadalni, która dziewczyna widziała już w nocy. Obskurne miejsce ozdobione jedynie dywanami na podłogach, a także kilkoma gobelinami wiszącymi na ścianach. Kamienne ściany i podłoga nadawały chłodnego oraz surowego wyglądu. Na środku sali stał ogromny, drewniany stół, będący ewidentnie po przejściach. Był on porysowany, podrapany i z kilkoma szczerbami. Wzrok Sadie jednak nie spoczął na tym meblu, spoczął na nim. Dumnie zasiadającym u szczytu stołu. Ubrany był w zwykłe ubrania, a nie tak jak wszyscy tutaj w pełną zbroję. Jednak w każdym milimetrze jego szat widać było bogactwo. Złote nici obszywające tunikę, a także jedwabne nogawice.

Spojrzenie Sadie powędrowało do jego głowy. Zobaczyła posiwiałe włosy, ale nie widziała jego twarzy. Król Karandell miał ubraną na siebie srebrną maskę imitująca ludzka twarz z otworami jedynie na oczy i niewielkimi dziurkami przy nosie by miał czym oddychać. Była ona surowo ozdobiona wyrytymi zawiasami imitującymi chyba pnączami oraz dwoma liliami. Po jednym kwiatku na policzek.
Sadie niepewnie usiadła dwa miejsca od króla, uprzednio nie zapominając o ukłonie. Ręce jej drżały, a na karku czuła zimny pot.
Czuła się nie pewnie. Nie znała się na etykiecie. Nie wiedziała, jaką łyżeczką co jeść ani który widelec był do czego.

— Bez zbędnych szczegółów. Wezwałem cię tu by z pierwszej ręki usłyszeć informacje o Landermell — powiedział, a Sade ulżyło. Nie wiedział o jej zwiedzaniu.

Gdy służba kładła już jadło na stół, Sadie opowiedziała królowi dokładnie to, co przekazał jej Rufin. Nie była w stanie rozczytać jego emocji przez tę głupią maskę, lecz wyczuwała od niego niedosyt.

— Coś jeszcze? — zapytał, a Maska w dziwny sposób przekształcała jego głos, tłumiąc go przy okazji.

Gdy Sadie zaprzeczyła, król westchnął.

— A widziałeś może jakieś ważne osobistości? — zapytał niby zmuszony.

Sadie serce waliło jak młotem. Nie wiedziała, ile informacji mogła przekazać, a ile nie.

— Z tego, co udało mi się zobaczyć — zaczęła ostrożnie. — Króla Landermell nie było na froncie — powiedziała. Lepiej chyba było mówić o tym, czego nie było, niż zdradzać fakty.

Sadie wystąpiła gęsia skórka, gdy król świdrował ją swoim spojrzeniem. Na jego oczy przez maskę padał cień, jednak dziewczyna dostrzegała ich niebieski niczym lód kolor. Mroził jej krew w żyłach.

— A kogo widziałeś? — drążył król, niwecząc jej plany.

— Powołali trzynastkę mój panie — powiedziała na jednym wdechu. A gdy dostrzegła zainteresowanie w oczkach króla, kontynuowała. — Dowodzi nią sir Rufin.

Wolała nie wspominać nic o Kasprze. To była zbyt istotna postać i choć nie wiedziała, co taka informacja mogłaby zmienić, wolała jej nie zdradzać.

— Rufin? — powtórzył król, a Sadie pokiwała głową.

— Tyle udało mi się dowiedzieć — powiedziała dziewczyna, a gdy jej rozmówca pokiwał głową, delikatniej się rozluźniła. Miała nadzieję, że był to koniec przesłuchania i nie myliła się. Dziewczyna zjadła posiłek, choć ledwo przechodził jej przez przełyk, gdy król przez ten cały czas świdrował ją swoim spojrzeniem. Na początku nie chciała nic jeść, lecz podejrzliwy wzrok, jakim darzył ją król, zniweczyło jej plan. Zjadła pół porcji i wypiła kilka łyków wina, następnie została odeskortowana do pokoju, a król opuścił salę.

Dlaczego teraz jej tak pilnowali, a w nocy pozwolili chodzić wolno? — pomyślała, patrząc podejrzliwie na eskortującego ją rycerza.

— Dzisiaj znowu o tej samej godzinie wychodzimy na zwiady — oznajmił Kyler, gdy nareszcie zostali sami.

— A co będziemy do tego czasu robić? Jest dwunasta. Mamy kupę czasu — mruknęła, rozwalając się na łóżku.

— Możemy opracować plan ucieczki — zaproponował duch.

— Rufin ma się tym zająć.

— A jeśli nie da rady? Możemy zostać zmuszeni do ucieczki w trakcie zwiedzania zamku. I co wtedy? Będziemy w potrzasku.

— Mam pomysł, uciekniemy najbliższym możliwym wyjściem? — rzuciła Sadie. Przecież czegoś takiego nie dało się zaplanować. Nie było wiadome, gdzie zostałaby zmuszona do ucieczki. Snucie planów mijało się z celem.

— Oczywiście, bo najle... — zaczął Kyler, lecz dziewczyna nie słyszała dalszej części. Zaczęło się jej kręcić w głowie. Następnie przed oczami zobaczyła mroczki, a serce przyspieszyło tempa. Mrowiły ją kończyny. W uszach szumiało, a głowa zaczęła niemiłosiernie boleć.

— Sadie, Sadie — usłyszała zmartwiony, ledwo zrozumiały głos Kylera. Uniosła dłoń do góry, jakby chciała złapać się czegoś, jakby chciała złapać się jego. Jednak nie miała siły, by ją utrzymać w górze. Ręką opadła na pościel. Później pochłonęła Sadie ciemność, w akompaniamencie jednej, przerażającej myśli.

"Otruli mnie. "  

TrzynastkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz