Skradzione buły

545 41 2
                                    

Lexa obudziła się w okolicach południa. Rozejrzała się po pokoju, ale nie zobaczyła nigdzie Clarke. Na stoliku leżały czyste ubrania. Wstała chwiejnym krokiem i otworzyła drzwi balkonowe, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Centrum Sydney o tej porze wyglądało zupełnie inaczej, niż w nocy; tętniące życiem bary i restauracje, ulice pełne biznesmenów, modnych i wystrojonych kobiet. Cofnęła się z powrotem do pokoju i podeszła do stolika. Spod ubrań wypadła mała torebka foliowa, w której było około pięćdziesiąt dolarów i mała karteczka. Lexa, nie wnikają w to, co było na kartce, poszła się przebrać. Podczas pakowania ciuchów w swój mały, zużyty plecaczek, rozmyślała, gdzie mogła podziać się teraz blondynka. Martwiła się o obcą kobietę poznaną dzień wcześniej, a nie o to, co może się stać z nią, gdy wyjdzie w biały dzień na ulice Sydney. Na mijający budynek samochód policyjny na sygnale, zlękła się. Każdy przejeżdżający obok jej mieszkania samochód wpędzał ją w panikę i dezorientację. I tak od trzech lat.

~~

Biegnąc między blokami, wpadała na śmietniki i przetrącała co rusz idących tamtędy ludzi. Za nią biegło trzech policjantów. Padały niejednokrotne strzały w stronę Lexy, lecz ta za każdym razem unikała kul, chowając się za ścianami lub skręcając w kolejną uliczkę. Wiedziała, że wchodzenie do sklepu z którego ukradło się kilka dni wcześniej jedzenie i alkohol, nie będzie dobrym pomysłem, mimo to chciała zaryzykować. W pewnym momencie nie słyszała już kroków policji ani strzałów. Usiadła spokojnie pod murem odgradzającym bloki od podwórka; musiała złapać oddech, jednak 20 minut nieustannej ucieczki przez zatłoczone miasto z plecakiem odładowanym żywnością, wodą i lekami potrafi zmęczyć. Odstawiła plecak na ziemię i podniosła się, wychylając lekko głowę zza ściany zerkając, czy może bezpiecznie dotrzeć do swojego „mieszkania". Nagle usłyszała szelest torby z jej plecaka. Odwróciła się gwałtownie, a jej oczom ukazało się... dziecko. Długowłosa brunetka speszyła się, porwała reklamówkę z plecaka i zaczęła uciekać. „Kurwa mać, moje żarcie" mruknęła pod nosem Lexa, zakładając szybko plecak i pognała za dzieciakiem. Złapała ją po niecałych 100 metrach, rzucając się na nią. Poczuła ugryzienie na szyi, a po chwili ujrzała zakrwawione wargi dziewczynki.

-Ty mała wredoto, ugryzłaś mnie! Pożałujesz tego... - Krzyknęła Lexa, po czym przycisnęła gardło dziewczyny do ziemi, dusząc ją. Młoda odwdzięczyła się szybkim kopniakiem w podbrzusze i korzystając z okazji, że starsza zaczęła zwijać się z bólu, złapała dwie bułki z torby i uciekła. Zanim Lexa wstała, dziewczynki już nie było. Zebrała to, co dziecko zostawiło i ruszyła powoli do „swojego" mieszkania.

POV LEXA

Mijałam po kolei opuszczone magazyny i stare, niezamieszkałe kamienice. Przecisnęłam się przez dziurę między siatką a budynkiem i idąc wzdłuż ściany, podążałam w kierunku nieużywanych torów kolejowych. Ta stacja była nieczynna od ponad 20 lat, szansa na spotkanie tam kogoś innego, niż dzieciaki szukające przygód w opuszczonych budynkach, była niemalże znikoma. Raz na jakiś czas wpadał tam patrol policji, żeby rozgonić okolicznych pijaków, albo powlepiać gówniarzom mandaty. Zaraz za peronami mieścił się mały budynek. To był mój dom. Po kilku dniach tułania się po melinach, mogłam wejść do mojego ulubionego miejsca na ziemi. Blok, który od lat pięćdziesiątych nie był zamieszkały. Miasto zapomniało o nim, tak samo jak o stacji; i to i to powinni już dawno rozebrać. Weszłam od strony ogrodu, a przynajmniej tym kiedyś był pusty plac z zeschniętymi drzewami i fontanną na samym środku. Ogród nie był szczególnie duży, ale zmieściłoby się w nim około 60 osób. Drzwi zabarykadowałam od środka komodą. „Moje" mieszkanie nie wyglądało jak typowa melina. Nigdy nikogo nie przyprowadzałam, bo nie miałam kogo. Kiedyś były dwa pokoje, ale postanowiłam usunąć ścianę, aby mieć trochę więcej przestrzeni; pokój pięć na pięć metrów, łazienka z wanną, lustrem i toaletą. Kuchnia składała się z małej turystycznej kuchenki, leżącej w kącie pokoju. To miejsce lubiłam najbardziej pod jednym, konkretnym względem – wychodząc na dach, widziałam, kto zbliża się w moim kierunku. Dwukrotnie musiałam użyć broni. Nie jestem lubiana w tej dzielnicy Sydney. Nikt mnie nie lubi. Moje nazwisko od wielu lat okrywało się hańbą i wstydem, jakie przyniósł nam ojciec. Woods – seryjny morderca. Zabójca własnej żony. Mnie oszczędził. Jako jedyny owoc tego diabelskiego nasienia byłam biologiczną córką taty. Pozostała dwójka to wpadki z innymi facetami matki. Przede mną była Luna i Roan. Byłam najmłodsza. Tata darował mi życie tylko dlatego, że byłam jego. Rodzeństwo schowało się, lub uciekło chwilę przed masakrą. Nie widziałam ich od kilku ładnych lat. Ostatni raz widziałam ojca przed moimi 15 urodzinami. Później tylko jego twarz, zamazana, z tabliczką więzienną, przelatywała mi przed oczami w dziennikach ulicznych. „Max Woods schwytany" „Woods dostanie 25 lat za morderstwa". Jeden z artykułów wciąż przechowywałam w jednym z zeszytów. „Co się stało z najmłodszym dzieckiem Maxa?". Cóż, przeżyło. Niestety.

~~

Powoli zbliżała się 21. Lexa, gotowa do nocnych polowań, założyła swoją ulubioną jeansową kurtkę i schowała nóż motylkowy w rękaw. Związała włosy w ścisły koński ogon i przerzucając plecak przez ramię, wyszła z mieszkania. Gdy otwierała drzwi, poczuła, jak coś się od nich odbija. Dość twardego i żywego, bo wydało z siebie pociągły jęk. Czarnowłosa wysunęła nóż, chwytając go w dłoń i otwierając go. Prędko zorientowała się, że owym intruzem było dziecko, które wcześniej ugryzło ją i ukradło dwie słodkie bułki. Teraz leżało na ziemi i masowało sobie czoło.

-To za ugryzienie, frajerko. Lepiej gadaj, jak mnie tu znalazłaś i co tu w ogóle robisz? - Schowała nóż w taki sposób, aby móc szybko go wyjąc i zaatakować. Miała gdzieś to, że to było małe dziecko. Nienawidziła ich.

-Nie żeby coś, ale rozcięłaś mi łuk brwiowy, suko. Przysłał mnie tu facet Diyozy. - Powiedziała dziewczynka. Lexa była w szoku.

-Co?! Skąd Ty mnie w ogóle znasz? Czego oni znowu chcą? - Lexa wysunęła znowu nóż.

-Jak schowasz to żelastwo, to Ci powiem. I jak dasz mi coś do jedzenia. Głodna jestem. I Głowa mnie boli. - Wstała z ziemi i otrzepała się z kurzu.

-Serio myślisz, że dam Ci żreć? Ukradłaś wcześniej z mojego plecaka dwie bułki. To się nazywa kradzież!

-Nie żeby coś, ale sama kradniesz. - Mała skrzyżowała ręce i uśmiechnęła się szyderczo.

-Jestem od Ciebie starsza. Gadaj, czego chce Diyoza. - Złożyła nóż i zawstydzona schowała go do kieszeni.

-Konkretniej, to McCreary ma do Ciebie problem. Mówił, że wisisz mu sporą sumę i chciał, żebym przekazała, że masz czas do końca tego tygodnia, zanim sam zacznie Cię szukać. Którędy się tu wchodzi?

-Spieprzaj, gówniaro. Powiedz mu, że może się za mną uganiać nawet tysiąc lat. Nigdy nie uda mu się mnie złapać. A teraz won do tego zawszonego kundla. Nie chcę Cię tu widzieć, rozumiesz? - Lexa odepchnęła dziewczynę na bok i weszła szybko do mieszkania, barykadując za sobą drzwi. Osunęła się na podłogę. Rozejrzała się po pomieszczeniu; nie miała kompletnie nic na sprzedaż, nawet złomu. Jedyne, co mogłaby sprzedać, to Lotos – coś, co stworzyła sama. Jej własna, prywatna superheroina. Ale nie mogła. To były ostatnie działki, jakie jej zostały. Tylko ona wiedziała, jakie ma działanie i jak dużo jej potrzeba, aby być na fazie przez następne dwa tygodnie. Nie bez powodu potrafiła nie spać cztery noce z rzędu. Dzięki lotosowi miała wyostrzony słuch, węch i wzrok. Głód zanikał na kilka dni. Lexa poderwała się z ziemi. Spakowała wszystkie notatki i pozostałe działki do plecaka. Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągnęła małą karteczkę, którą dostała od Clarke. Otwierając ją, zobaczyła numer telefonu z dopiskiem „w razie kłopotów, dzwoń". I właśnie nadarzyła się okazja, aby zadzwonić.

Bezdomna /ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz