Powrót do Australii przeważyła oferta znaleziona przez Clarke w internecie. Szukając atrakcyjnych cen domów w naszych rodzimych okolicach, natknęła się na beżowy domek z małym ogródkiem. Kosztował niecałe 10 tysięcy. Róg Flores, dobrze znałam okolicę. Dom również.
Stanęłam na chodniku i postawiłam ciężko walizki. Patrzyłam na budynek jak cielę na malowane wrota i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
-Gotowa? - Spytała Clarke z niepokojem w głosie.
-Chyba tak... - Podniosłam bagaże i ruszyłyśmy do wejścia. Ledwo wkroczyłam na trawnik, a już ogarnęła mnie nostalgia, a w głowie pojawiły się bardzo wyraźne obrazy przeszłości. Przekraczając próg domu zauważyłam, że wszystko jest takie samo; meble wciąż takie jak kiedyś. Ktoś musiał się namęczyć, aby znaleźć identyczne jak tamte. - Kiedy spotkanie ze sprzedawcą?
-Dziś wieczorem. Przyjedzie z kimś z rodziny. Cieszą się, że wreszcie sprzedali ten dom. Lexa, wszystko w porządku?
-Wiesz, to jest ten dom. - Podeszłam do stołu i usiadłam przy nim. Dokładnie tam, gdzie siedziałam wtedy. Clarke posmutniała. Położyłam ręce na blacie i spojrzałam się w stronę drzwi wejściowych. - Tu się stało to wszystko.
-Kochanie, to było dawno temu. Chciałaś przecież, żebyśmy kupiły ten dom. Tak zeszli z ceny, na pewno byli świadomi tego, co tu się stało i wiedzą, że gdyby to zataili to mieliby problemy. - Przytuliła mnie mocno i pocałowała w czoło. Lubiłam, gdy to robi. Zabrała walizki i poszła na górę. - Tak sobie myślałam, czy nie wpaść do mojej mamy w odwiedziny, albo zaprosić ją tutaj. Co o tym myślisz?
-Nie wiem. Nie będzie wściekła? Sama mówiłaś, że nie była dumna z... Sama wiesz. Poza tym, będziemy musiały powiedzieć jej kim dla siebie jesteśmy. - Wzięłam telefon do ręki i wykręciłam numer. - Ryzyk-fizyk, Clarkey. Dzwoń.
Wyszłam do ogrodu. Tutaj też za wiele się nie zmieniło; kamienna ścieżka wciąż prowadziła do skromnej altanki, w której często spędzaliśmy letnie popołudnia. Roan często podpijał ojcu szkocką, a w tym czasie Luna odwracała ich uwagę swoimi akrobacjami w basenie. Wiecznie byłam dzieckiem, które wolał trzymać się z dala od tego typu "spotkań". Podążałam w kierunku pergoli i z każdym kroczkiem przypominałam sobie wieczory spędzone na łapaniu pająków. Z nieba lunął deszcz, po chwili dołączyły grzmoty. Uśmiechnęłam się i zaczęłam łapać krople deszczu do ust. Im mocniej padało, tym bardziej głupiałam. Zupełnie jak wtedy, gdy mama bawiła się z nami w berka w deszczu. Ganiała nas po całym ogródku, a my przewracaliśmy się na mokrej trawie.
Z domu dobiegło wołanie Clarke. Właściciele domu przyjechali. Stałam jeszcze chwilę na ulewie. Do środka weszłam przemoczona do suchej nitki. Wciąż się śmiałam. Clarke siedziała przy stole ze sprzedawcami domu, odwróceni byli do mnie tyłem.
-O, to właśnie moja... to moja narzeczona. - Właściciele od razu wstali i spojrzeli na mnie. Nagle uśmiech z mojej twarzy zniknął. Przede mną stało moje własne rodzeństwo. - Lexa, wszystko w porządku?
Pokręciłam głową i wybiegłam z domu. Schowałam się za dużym krzewem róż. Nie mogłam w to uwierzyć; zapomnieli o moim istnieniu? Czemu przez ten cały czas nie odzywali się do mnie? Byłam w rozsypce. Słyszałam z pomieszczenia głośne rozmowy. Clarke usiłowała zrozumieć co się stało, Luna nie mogła się uspokoić, a Roan myślałm, że wołając mnie, wyciągnie mnie z ogrodu. Wyjęłam z kieszeni letniej kurtki malutką saszetkę w której znajdowała się drobna tabletka. Nosiłam ją tu odkąd zamieszkałam ponownie z Clarke i trzymałam czekając na odpowiednią chwilę. Był to jedyny Lotos w postaci kapsułki; odpowiednie dobranie składników wywoływało kilkugodzinne otępienie, coś jak dawka morfiny. Niewiele myśląc wyjęłam ją z opakowania i połknęłam. Wciąż nie mogłam się otrząsnąć. Lotos w ciągu kilkunastu sekund zaczął działać. Dopadły mnie zawroty głowy, które przewidywałam, ale jednego nie wzięłam pod uwagę - Lotos, zażyty po długim czasie niebrania, może zadziałać nie tak, jak byśmy tego chcieli. Po chwili czułam drgania w kończynach. Zrobiło mi się bardzo duszno, oblał mnie pot tak gorący, że czułam się, jakby ktoś właśnie wylał na mnie wrzątek. Schowałam twarz w dłonie, nasilił się mój płacz. Po chwili przestały dochodzić mnie jakiekolwiek dźwięki. Deszcz przestał padać, w domu cisza. Wyjrzałam zza palców; wciąż siedziałam na ziemi za różami. Nagle z domu dobiegł śmiech. Rozejrzałam się po posesji. Świeciło słońce, na środku trawnika rozstawiony był basen. Od razu się poderwałam z ziemi i spojrzałam na swój strój - sukienka w kwiaty lekko za kolano, bose stopy i długie pofalowane włosy spięte w kucyk. Wszystko było tak jasne i czyste, wyraziste. Pobiegłam za głosem, który prowadził mnie do salonu. Wbiegłam do niego najszybciej jak potrafiłam. Dźwięki przeniosły się na piętro. Gdy wchodziłam po schodach, znów zaczęło padać i usłyszałam hałas. Zatrzymałam się na półpiętrze i nasłuchiwałam.
CZYTASZ
Bezdomna /Clexa
FanfictionLexę i Clarke łączy jedna rzecz - brak dachu nad głową. W jaki sposób poradzą sobie z wrogami, przeciwnościami losu i ciągłym podróżowaniem? Historia pełna dziwnych, niekiedy wzruszających i zabawnych wydarzeń z życia dwóch zupełnie obcych sobie kob...