Tam gdzie zaczyna się jej historia, zaczyna się piekło. Dziecko-wpadka, wielki problem.
Madi była kozłem ofiarnym od zawsze. Gdy Abby dowiedziała się o ciąży, załamała się. Nie była w stanie wychować Clarke, która i tak była dla niej już kłopotem, ciężarem. Młodsza już jako dzieciątko w brzuchu matki była wojowniczką. Jej późniejsze lata wcale nie były łatwiejsze. Rodzina zastępcza, w której alkohol i narkotyki były główną atrakcją sprawiły, że Madi nie zaznała dzieciństwa. I to właśnie wtedy poznała Paxtona.
Po jednej z libacji jej opiekunów uciekła. Wiedziała, że będzie musiała tam wrócić, ale bała się zostawać na noc. Padała ofiarą ciągłej przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej ze strony ojca i była świadoma tego, że jeśli nie wyszłaby stamtąd, on znów mógłby ją skrzywdzić. Szła zatłoczoną ulicą i obijała się o ludzi. Niektórzy krzywo na nią patrzyli, inni odpychali, a jeszcze inni pytali się co robi sama na ulicy o tej porze. A ona nie umiała odpowiedzieć. Nie wiedziała co. Przedzierała się tylko przez tłum ze strachem w oczach i w sercu.
Ulica zaczęła pustoszeć, aż po kilku chwilach została tam kompletnie sama. Zza rogu wyszło dwóch rosłych mężczyzn i na widok małej dziewczynki uśmiechnęła się obrzydliwie. Zaczęli iść w jej kierunku. Madi widząc to, zaczęła uciekać w jedną z alejek z nadzieją, że schowa się tam przed dwójką napastników. Skręcając w kolejną ścieżkę, po raz kolejny wpadła na kogoś obcego. Był to wysoki, szczupły i brodaty mężczyzna. Spojrzał się z góry na dziewczynkę, po czym przykucnął.
-Nie bój się, poradzimy sobie z nimi. - Zostawił Madi w uliczce, a sam poszedł w kierunku skąd przybiegła. Po chwili Madi usłyszała dwa strzały. Przerażona dziewczynka krzyknęła i uciekła za jeden ze śmietników stojący niedaleko. Zatkała uszy i czekała. Czuła, że jest w poważnym niebezpieczeństwie, ale równie mocno bała się powrotu do domu. Postanowiła wyjrzeć zza kontenera, czy brodaty mężczyzna wrócił. Stał przy murze i trzymał się za prawy bok. Ciężko oddychał. Madi wyszła niepewnie i spojrzała na niego. Ten uśmiechnął się do niej i podszedł, wciąż opierając się o mur i obejmując dłonią ranę na brzuchu.
-Krwawisz. Musisz iść na pogotowie. - Rzuciła półszeptem.
-To tylko draśnięcie, nic mi nie będzie. W mojej prawej kieszeni jest telefon, wyjmij go i zadzwoń na ostatni numer. Poproś o pomoc, podaj położenie. Niedługo przyjadą. - Madi posłusznie wykonała polecenie z obawy, że gdyby tego nie zrobiła, mężczyzna mógłby zrobić jej krzywdę. Wybrała ostatnie połączenie i nacisnęła słuchawkę. Odebrała kobieta.
-Jesteśmy w Dziesiątej Alei, za starą hurtownią. Potrzebujemy pomocy. - Powiedziała cicho. Rozmówczyni przytaknęła i rozłączyła się. Po niecałych pięciu minutach w uliczkę wjechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Wyszła z niego wysoka, zgrabna brunetka w towarzystwie drugiej, trochę niższej. Pomogły mężczyźnie wsiąść do auta.
-Rav, zabierz tą małą. Jedzie z nami.
~~~
Byłam dziewczyną na posyłki. Chodziłam do sąsiednich Alei i przekazywałam informacje o zyskach, stratach, postępach. Kilka razy wysłano mnie na sprzedaż, ale uznali, że jestem zbyt łatwym celem dla złodziei. Paxton przestrzegał mnie przed jedną z ćpunek, która ciągle się u niego zadłużała i wielokrotnie okradała jego dealerów. Kilka razy było naprawdę gorąco, zdarzały się sytuacje, że próbowano wyczaić naszą dziuplę. Policjanci udawali klientów, wtedy łapano nas na gorącym uczynku. Ale byliśmy zbyt przebiegli, żeby udało im się nas znaleźć czy złapać. Za wykonywanie przydzielonych mi zadań dostawałam jedzenie, ciepłe i nowe ubrania, miałam gdzie spać. Było mi dobrze. Wciąż żyłam w świecie narkomanów, ale przynajmniej byłam bezpieczna. Miałam swój własny pokój do którego tylko ja i Paxton mieliśmy wstęp, nikt więcej nie miał prawa przekraczać progu. Problemy zaczęły się wtedy, gdy miałam za zadanie znaleźć miejsce w którym przebywa Lexa. Paxton przyjął kilku nowych członków, którym na moje nieszczęście przypadłam do gustu. Moje piekło powróciło. Gdy Paxton musiał iść do innych Alejek, oni zostawali ze mną. Kazał im się mną opiekować, ale oni zamiast tego znęcali się nade mną. Mówili, że znają moich rodziców i wiedzą, że skończę jak oni, że nie powinno mnie tu być. Po powrocie Paxtona skarżyli się na mnie, wcześniej rozwalając cały sprzęt na stanowiskach i mówili, że ja to zrobiłam. Nie umiałam stawić czoła trzem chudym mężczyznom, właściwie niewiele starszych ode mnie. Wiecznie zaćpani i nachlani. Paxton zaczynał wariować, bo nie udawało mu się namierzyć Woods. Kilka tygodni przed najazdem ekipy na kamienicę Lexy, którą wreszcie znalazłam, McCreary przyszedł do mnie do pokoju.
Leżałam na swoim łóżku bez sił. Zmęczona kilkudniowymi poszukiwaniami, brudna i niewyspana, poraniona przez trzech frajerów. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi i ich skrzypnięcie. Zobaczyłam Paxtona.
-Cześć Słonko, musimy porozmawiać o pewnych sprawach. Mogę? - Spytał, na co kiwnęłam głową i usiadłam po turecku. Ten usiadł tuż obok mnie.
-Stało się coś? - Zapytałam.
-Ostatnie dni byłem dla Ciebie zbyt surowy i chciałem Cię za to przeprosić. Ale chyba jesteś w stanie zrozumieć moje nerwy, prawda? Na dodatek te rozróby w pracowni... To wszystko tak na mnie działało, że nie kontrolowałem nad sobą. - Wstał i podszedł do ściany, gdzie kiedyś było okno. Zamurował je, aby nikt mnie nie widział ani nie podglądał.
-Mówiłam Ci już, że to nie ja.
-Nie interesuje mnie kto to zrobił. - Warknął. Wystraszyłam się, nigdy nie unosił na mnie głosu. Wyglądał, jakby chciał mnie rozszarpać na kawałki. W lichym świetle lampki jego twarz miała jeszcze ostrzejsze rysy, a oczy wydawały się bardzo dziwne. Źrenica zajmowała niemalże całą tęczówkę, białko było okropnie przekrwione. Mocno się pocił. Oddychał płytko i nierówno. Spojrzał się na mnie złowrogo, po czym wyprostował się i znów usiadł obok mnie. Na jego zapijaczonej twarzy zaczynał malować się coraz to obrzydliwszy uśmiech. Milczałam. Z każdą sekundą bałam się coraz bardziej. - Madi, kochanie... Wiesz, że mi na Tobie zależy, prawda?
-Mhm. - Wybąkałam spod nosa. Paxton wsunął się na łóżko tak, żeby mógł oprzeć się o ścianę. Czułam jak jego wzrok krąży po mnie. Złapał mnie za rękę i pociągnął delikatnie w swoją stronę. Do oczu napłynęły mi łzy.
-A Tobie na mnie zależy?
-Tak. - Siedziałam zbyt blisko niego. nachylił się do mojego ucha.
-Miałem ostatnio ciężkie dni, należy mi się trochę przyjemności, nie uważasz? - Położył moją dłoń na swoim udzie. Zrobiło mi się niedobrze. Sparaliżowało mnie kompletnie. - Jeśli zrobisz to co Ci każę, dostaniesz nagrodę. Dobrze?
Rozpiął pasek od spodni i zsunął je razem z bielizną. Kazał mi związać włosy i rozebrać się. Czułam się jak najgorsze ścierwo, na dodatek nie mogłam nikomu nic powiedzieć. Nigdy by mi nie uwierzyli, a przeciwstawianie się Paxtonowi mogło się skończyć jeszcze gorzej. Byłam w kropce. Kompletny amok, bałagan w mojej małej, dziecięcej główce. Umysł spaczony używkami, patologią, aktami seksualnymi z obrzydliwymi ludźmi.
Tej nocy uciekłam. Trafiłam prosto pod drzwi kamienicy Lexy.
CZYTASZ
Bezdomna /Clexa
FanfictionLexę i Clarke łączy jedna rzecz - brak dachu nad głową. W jaki sposób poradzą sobie z wrogami, przeciwnościami losu i ciągłym podróżowaniem? Historia pełna dziwnych, niekiedy wzruszających i zabawnych wydarzeń z życia dwóch zupełnie obcych sobie kob...