II. Rozdział 13

362 28 4
                                    

- Cami? - zaczyna spokojnie Zayn.

- Taak? - przeciągam samogłoske skupiając całkowicie uwagę na zapisywaniu kolejnych cyfr na rachunku z banku.

- Tak się zastanawiałem... no wiesz to takie tylko moje przemyślenia. Nie mówię, że... chociaż jakbyś chciała - jąka się i gubi w wypowiedzi przez co spoglądam kątem oka na bruneta.

- Do rzeczy Zayn - wzdycham wracając do przerwanej czynności. Coś czuję, że mnie zaraz zaskoczy.

Mijają kolejne seksundy a odpowiedzi od mężczyzny jak nie było tak nie ma i taka to jest kurde właśnie z nim robota. Chcąc wrócić do pracy, biorę kolejny kwitek aby sprawdzić czy oby na pewno wszystko jest sprawdzone, odpowiednio wypełnione i przepisane, kiedy słyszę obok siebie szelest.

- Jeżeli coś knujecie całą trójką to o kolacji zapomnijcie! - krzyczę w przestrzeń dookoła mnie, bo w końcu nie wiem z której strony spodziewać się ataku. A jeszcze nikomu mała groźba nie zaszkodziła, prawda?

Po pięciu minutach czuję na karku lekki powiew zimnego, wieczornego wiaterku. Odwracam się i spoglądam na otwarte na całą szerokość drzwi na taras.

- To chyba jakieś żarty - mówię cicho wkurzona pod nosem.

Wstaje odkładając długopis na blat i z głośnym szurnięciem odpychając od siebie krzesło. Dochodząc do otwartych drzwi próbuje zapanować nad wybuchem na tego idiote. Którego, tak nawiasem mówiąc, i tak kocham.

- Łosiu ślepy czy ty nie widzisz, że - zaczynam ale słowa szybko się urwają kiedy zauważam przed sobą niecodzienny widok.

I w tym momencie nie wiem już tak naprawdę nic. Ciemność oświetlają tylko i wyłącznie małe posgrzewacze ułożone po dwóch stronach siebie tworząc ścieżkę która prowadzi wprost do... klęczącego na kolanach Zayn'a? W dłoniach trzyma największy bukiet długich, czerwonych róż jaki w życiu widziałam i za razem najpiękniejszy. Czuję pod powiekami zbierające się łzy, które tylko czekają aby wypłynąć na policzki. Chwiejnym krokiem podchodzę bliżej mężczyzny ciągle milcząc. Uginają się pode mną kolana i muszę niesamowicie się skupić na stawianiu odpowiednio stóp aby przypadkiem po pierwsze nie połamać nóg lub co gorsza nie wywołać pożaru wdepnięciem w któryś z podgrzewaczy. Boję się, że jeżeli się odezwę to i tak nic nie uleci z moich ust. Będąc już przed nim nie wiem co dalej robić... obawiam się, że wiem o co mu może chodzić. Na pewno wiem o co mu chodzi, bo raczej nie trzeba być nadwyraz inteligentnym aby wiedzieć, jakie pytanie za chwilę usłyszę. I szczerze? Boję się tego.

- Camille... Moja najsłodsza, najpiękniejsza, najcudowniejsza Camille.

O mój Boże...

- Między nami było różnie, sama wiesz i tym doskonale. Ta kłótnia... Nigdy jej nie zapomnę choć tak bardzo pragnę wymazać ją z pamięci zarówno mojej jak i twojej. Szkoda, że tak późno zrozumiałem swoje błędy, bo już dawno stało by się to co dzieje się właśnie teraz. Cieszę się - co ja gadam! Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, że dałaś mi drugą i ostatnią szansę, na którą doskonale wiem, że nie zasługuje. Jednak chce żebyś wiedziała, że... Jesteś dla mnie po prostu wszystkim Cami. Światłem, słońcem, powietrzem, życiem, pokarmem, nadzieją, marzeniem, najcenniejszym skarbem... godzinami bym mógł wymieniać o ile nie wieki!

Po moich policzkach płyną łzy. Łzy szczęścia wywołane przez tego załamanego jak i cudownego mężczyzne z którego ust płyną słowa jakie chciałaby kiedyś usłyszeć każda kobieta.

- Cami, chcę zbudować z Tobą rodzinę. Taką prawdziwą rodzinę. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci, mamy siebie, mamy dom. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko jednego - ślubu, bycia małżeństwem. Mężem i żoną. W zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, w dostatku i w biedzie, póki śmierć nas nie rozłączy.

On umie tak pięknie mówić? Niee, pił coś. Bankowo pił.

- Piłeś? - pytam z ciekawości nie mogąc utrzymać języka za zębami.

- Cami, jestem całkowicie trzeźwy, możesz nie przerywać?

- Tak tylko sprawdzam... - mrucze pod nosem pozwalając kontynuować przemówienie bruneta.

Wzdycha, bierze głęboki wdech po czym z tylnej kieszeni spodni wyciąga małe, kwadratowe pudełeczko obite welurem po czym jednym ruchem palca je otwiera a moim oczom ukazuje się przepiękny złoty pierścionek z uroczym, niedużym brylancikiem. Jest skromny i wprost idealny.

- Camille, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i zostaniesz moją żoną?

Zapiera mi dech w piersiach.

- Ja, ja... - jąkam się nie potrafiąc wykrztusić z siebie prostego zdania lub chociaż słowa. O Boże. - Zayn...

- Wiem, wiem... Może to dla ciebie za szybko, ale kochanie. Wierz mi - ja bez Ciebie nie istnieje. Wiem to, ponieważ nie istaniałem, po tym jak odeszłaś. Przez moją głupotę naturalnie skazałem się na to, i to była moja kara. Nie zaniosę po raz kolejny takich katuszy jakie przeżywałem uprzednio. Zrobię wszystko. Wyjdź za mnie Cam, proszę...

Chyba mija zbyt dużo czasu od kiedy z moich ust nie padło żadne w miarę  konkretnie ułożone zdanie, ponieważ brunet unosi się z kolan opuszczając głowę na gołe stopy.

- Rozumiem, wygłupiłem się - mówi cicho. - To ja wrócę do środka i

- Tak - odzywam się w końcu pewniejsza tego, co powiedziałam niż czegokolwiek innego.

- Co? - pyta zaskoczony mrugając w szybkim tempie powiekami.

-Tak Zayn. Z przyjemnością zostanę twoją żoną.

Błagam! Nie zabijanie mnie za taki okres nieobecności... mam przez tą szkołę i zbliżającą się maturę tyle na głowie, że ciężko o czas na nowy rozdział choć wiem, że czekacie i jestem zła na siebie.

Niedługo znów mnie tu przybędzie, ponieważ zbliżają się ferie! Bądźcie czujni kochani!

Gwizdkujecie, komentujcie i rozdziału oczekujecie :*

Kocham Was!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 04, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Szczęście na dłoni || Z.M (w trakcie zmiany🖋️) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz