Mecze treningowe z Krukonami były mrożącym krew w żyłach doświadczeniem, chociaż Harry nie miał bezpośredniego kontaktu z ścigającymi.
Kiedy nie obowiązywały zasady i nie było czegoś takiego jak faul, to grali naprawdę niebezpiecznie i często pojawiały się rozpaczliwe sytuacje. Gryfoni bronili się rękami i nogami, ale nie byli tak ryzykowni, co skutkowało przegraną 40:90, dlatego Harry'emu szczególnie zależało, żeby znaleźć znicza, zanim znajdzie go Cho.
Nie, nie dawał jej forów. Nie był aż takim kretynem.
Znalezienie znicza było cholernie żmudnym zajęciem i już po kilku minutach wytężania wzroku bolały go powieki. Krążył nad boiskiem, okazjonalnie zerkając na grę toczącą się w dole. Kochał Quidditcha do szaleństwa, a pogoń na złotą piłką była fantastyczna. Wiatr wyciskający łzy z oczu, prześlizgujący się we włosach, próbujący oderwać go od miotły, prawie jakby wtedy ożywał, napawał go niesamowitą adrenaliną. Uwielbiał euforię i zadowolone okrzyki, kiedy wznosił się do góry, miażdżąc znicza w wyciągniętej ręce.
Tylko najpierw musiał go chociażby zauważyć.
Nie miał dzisiaj szczególnej ochoty na grę i wahał się, czy odpuścić sobie szukanie i poczekać, aż Cho go zauważy, a wtedy polecieć za nią. Tylko że to prawdopodobnie się nie uda, bo dziewczyna była niezłą szukającą.
Westchnął i skierował wzrok w dół, a potem natychmiast przylgnął do miotły, kiedy tłuczek z wielką prędkością przeleciał mu nad głową. Obrócił się, wypuszczając powietrze przez usta i uspokajając walące serce.
Zaraz za tłuczkiem pojawił się znicz.
Wykonał niezgrabny obrót i popędził za piłką, szybko nabierając prędkości. Śmignął wzdłuż pustych trybun, a czerwona peleryna zafurkotała mu na plecach.
Wiedział, że Cho już zbliża się do niego, choć jej nie widział. Znał sposób jej gry, co mogłoby mu dać przewagę, gdyby ona tak samo nie znała jego. Liczyła się więc prędkość.
Szybciej, szybciej i szybciej.
Piłka gwałtownymi zrywami poruszała się w te i wewte, ale ogólnie przemieszczała się w jednym kierunku. Harry nurkował razem z nią, wznosił się razem z nią i obracał, momentami serce podchodziło mu do gardła, ale potem jeszcze przyspieszał gnany szaleństwem.
Oczywiście, takie tempo było niebezpieczne.
Oczywiście, gdyby spadł to by się zabił.
Oczywiście, nie obchodziło go to.
A przynajmniej nie na tyle, żeby zwolnić. W takich chwilach był tylko jeden cel – znicz. Wlepiał w niego wzrok, koncentrował na nim umysł.
Wypruł przed siebie i złapał piłkę.
Wyprostował się, powoli wytracając prędkość; Cho odleciała nieco w bok, kiwając mu głową. Wzniósł się wysoko, unosząc dłoń w górę i uśmiechając się szeroko. Gryfoni wybuchnęli zadowolonymi okrzykami i opadli na ziemię. Krukoni zrobili to samo, w zdecydowanie cichszej atmosferze. Rozmawiali między sobą, ale nie wydawali się urażeni przegraną.
Fred i George wyszczerzyli się do niego, klepnęli po plecach i odeszli do szatni. Z reguły to tam omawiali mecz i różne zagrania. Harry tymczasem porozpinał rzepy ochraniaczy i zsunął rękawice.
– Dobrze ci poszło – usłyszał rozbawiony głos z sobą i odwrócił się zadowolony. Cho patrzyła na niego i nawet w poplątanych włosach była prześliczna.
Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał podziękować za grę. Dziewczyna uniosła brew i uniosła dłoń, a wtedy szybko cofnął swoją i przeczesał nią włosy.
CZYTASZ
Moment, w którym należało mieć odwagę
Fanfiction„Draco na niego patrzył, stojąc obok drzwi, z rękami w kieszeniach spodni. Harry w jego wzroku zobaczył wszystko. Oczy miał przepełnione rozdarciem, tęsknotą i rozpaczliwym, pustym szczęściem. Były oceanem, w którym każda kropla miała inny skład, tw...