XLIII

4.5K 448 439
                                    

Otworzył oczy. Zmrużył je na początku, a potem zamrugał, aż światło nie było zbyt jasne.

Drewniane deski i dębowa szafa nigdy nie znajdowały się w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie. Przechylił głowę, nie poruszając resztą ciała. Leżał na łóżku w niewielkim, ale przestronnym pokoju. Przez okno wpadały ciepłe promienie słońca, a za otwartymi drzwiami widział korytarz i poręcz schodów. Obraz był zamazany. Okulary. Przekręcił się odrobinę i wypatrzył je na szafce obok. Mozolnym ruchem złapał je i nałożył na nos.

Obudził się sam, jednak nie czuł się wypoczęty. Jego ciało skorzystało z dawki odpoczynku, ale nie musiał się wysilać, żeby przypomnieć sobie minione wydarzenia. Nie chciał stawiać im czoła, nawet pod okiem całego Zakonu i w świetle dnia.

Przyglądnął się wzorom zdobień. Były charakterystycznie wycięte. Podciągnął się do góry na łokciach i odrobinę zakręciło mu się w głowie. Schody na Grimmaould Place 12. Usłyszał śmiech z dołu. Zmarszczył czoło.

Powoli przesunął się w tył i oparł plecami o ścianę. Uniósł lewą rękę i poruszył palcami. Wszystko było z nimi w porządku. Nie odczuwał żadnego bólu. Odetchnął i uniósł koszulkę, którą miał na sobie.

Skrzywił się nieco, widząc opatrunek, który zakrywał mu prawie połowę tułowia. Zaczynał się po jednej stronie pępka, kończył gdzieś na plecach, niemal od biodra i aż na pierwsze żebra. Wolał nie sprawdzać, jak wygląda sama rana, ale od niej też nie odczuwał żadnego dyskomfortu.

Wpatrywał się przez chwilę w drzwi, wyłapując niezrozumiałe słowa. Co najmniej kilka osób było na dole. Nie potrafił rozpoznać kto, ale nie brzmieli smutno. Brzmieli zwyczajnie. Kolejny poranek w zwykłym życiu.

Nie wiedział, czy jest gotowy zmierzyć się z informacjami o tym, czy ktoś zginął w tamtym zdarzeniu, ale zsunął nogi z materaca i wstał powoli. Nie wiedział też, która jest godzina. Wyglądało na popołudnie. Miał nadzieję, że nie przespał kilku dni. Był wyczerpany, kiedy stracił przytomność, ale najwidoczniej Zakon dopilnował, by zajęli się nim medycy. Nie czuł się bardzo źle. Chodzenie powodowało nieprzyjemny ból głowy i nie miał zbyt wiele energii, ale zdecydowanie da radę zejść na dół.

Voldemort powiedział, żeby martwych zostawić, ale pewnie mógł powiedzieć to, żeby dobić Harry'ego psychicznie. Z drugiej strony, więcej krzywdy zrobiłby, gdyby zmusił go do oglądania niedowierzania i rozpaczy na ich twarzach, kiedy już miałby go zabić.

Był szaleńcem.

Harry nie chciał myśleć o Voldemorcie. Był pewien, że zginie, a przeżył i to bez poważnego uszczerbku na zdrowiu. Chyba.

Skoncentrował się na rozpoznaniu słów, krocząc ostrożnie po schodach.

– ... powinni opuszczać szkoły, oszalałeś? Zgadzam się, żeby wpadli wieczorem, ale nie będą zostawać cały dzień, zresztą ludzie nabiorą podejrzeń, jeśli wszyscy znikną.

– Nie możesz zabronić...

– Arturze, nie zabraniam, tłumaczę ci tylko, że to całkowicie nieodpowiedzialne!

Molly Weasley. Uśmiechnął się pod nosem, a potem jego wzrok przyciągnęło lustro. Zawahał się, a potem powoli stanął naprzeciwko niego.

Dostrzegał na swojej twarzy gojące się ranki. Nie poczuł ich w adrenalinie. Cienkie rozcięcie pod ustami, nieprzyjemne otarcie na skroni, długa szrama wzdłuż szczęki. Oczy miał trochę przekrwawione i wyraźnie odbijało się w nich osłabienie. Włosy potargane od snu i zwrócił uwagę na czyste ubrania, które miał na sobie, zwykłe, szare dresy i koszulkę.

Moment, w którym należało mieć odwagęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz