Draco był wściekły. Nadal.
Był poniedziałek rano, a on siedział tam gdzie powinien, czyli na swoim miejscu przy stole Slytherinu. To była pierwsza i jedyna rzecz, która się zgadzała.
Dziś rano obiecał sobie, że nie spojrzy na Gryfonów, a już na pewno nie na jakiegoś szczególnie głupiego Gryfona z blizną na czole, ale kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali, tajemnicze i absolutnie dziwne przyciąganie sprawiło, że jego wzrok skierował się właśnie na stół Gryffindoru.
I miał tego naprawdę dosyć. Jedyne, czego chciał to zwinąć się w kłębek i daleko stąd przehibernować najbliższe dni. Lub tygodnie. Cholera, ile to może trwać?
Więc teraz udawał, że je, a tak naprawdę przesuwał jedzenie po talerzu i powstrzymywał się od posłania jakiegoś zaklęcia w sufit pomieszczenia. Takiego, które by zniszczyło pół sali i takiego, które by posłało kamienie i odłamki szkła we wszystkich ludzi, którzy go drażnili. Chociażby Bombarda Maxima, ależ by to go usatysfakcjonowało.
Z brzękiem opuścił widelec. Musiał stąd wyjść
Pansy spojrzała na niego z ukosa.
– Wszystko w porządku?
Najzupełniej.
– Tak – powstrzymał się, żeby nie warknąć. - Skończyłaś?
– Nie – spojrzała na niego urażona.
– Blaise?
Zamiast odpowiedzi poczuł mocny chwyt na ramieniu.
– Przestań robić przedstawienie – syknął Zabini. – Higgs się gapi.
– Jebać go – powiedział, jednocześnie wstając, a jego głos buchał gniewem. – Idę.
– Siadaj i jedz jak człowiek – Ślizgon pociągnął go w dół. – O co ci chodzi?
– O chuja. Nie będziesz mi rozkazywał – warknął, a potem wstał gwałtownie i ruszył do wyjścia. W międzyczasie skierował palące spojrzenie na Terence'a Higgsa, któremu tylko trochę zrzedł zadowolony uśmieszek. Mały, nędzny śmieć. Pokazał mu w duchu środkowego palca i wypadł z Wielkiej Sali.
Jego kroki głośno odbijały się w pustych korytarzach. Draco miał ochotę przeklinać w głos.
Pomyślał, że niskie wymagania wobec siebie muszą być naprawdę wygodne, ale były dostępne tylko dla niższych klas społecznych. Mieć dwa cele w życiu: przeżyć i nie trafić do Azkabanu.
On tymczasem musiał trzymać reputację, być uprzejmym dla wszystkich osób postronnych i gardzić Potterem, kiedy jedyne co brzmiałoby mu w głowie, gdyby stał przed nim to "O Boże".
Złe myślenie, Draco, skarcił się w myślach. Nie wygra z tym, jeśli będzie stawiał Pottera na równi intelektualnej ze sobą. Ani na jakiejkolwiek innej.
Zdecydowanie musiał przestać, jeśli chciał powrócić do myślenia "stfu, Potter".
Wpadł do swojego pokoju, zatrzasnął drzwi i oparł się o nie. Oddychał przez chwilę głęboko, mając nadzieję, że ten pozorny spokój udusi chaos, który w nim wrzeszczał.
Szarpanymi ruchami spakował się na lekcje, nie dbając, że zniszczy podręczniki. Potem wszedł do łazienki, by umyć zęby, ale zatrzymał się i popatrzył w lustro. Ponuro zauważył, że nie wyglądał tak koszmarnie jak się czuł.
Koszmarnie, odbiło mu się w głowie.
Koszmar.
Zupełnie niespodziewanie zadał sobie pytanie, czy on jest dobrym człowiekiem i niemal parsknął śmiechem, bo nie było się nad czym zastanawiać. Był marionetką w rękach swojego ojca, a więc jednocześnie w rękach Voldemorta – tak samo był ich oczami i uszami w Hogwarcie. Pomagał im pośrednio, prawdopodobnie zostanie cholernym Śmierciożercą i będzie brzydził się sobą do końca życia.
CZYTASZ
Moment, w którym należało mieć odwagę
Fanfic„Draco na niego patrzył, stojąc obok drzwi, z rękami w kieszeniach spodni. Harry w jego wzroku zobaczył wszystko. Oczy miał przepełnione rozdarciem, tęsknotą i rozpaczliwym, pustym szczęściem. Były oceanem, w którym każda kropla miała inny skład, tw...