II

11.7K 758 1.7K
                                    


Draco był wściekły. Nadal.

Był poniedziałek rano, a on siedział tam gdzie powinien, czyli na swoim miejscu przy stole Slytherinu. To była pierwsza i jedyna rzecz, która się zgadzała.

Dziś rano obiecał sobie, że nie spojrzy na Gryfonów, a już na pewno nie na jakiegoś szczególnie głupiego Gryfona z blizną na czole, ale kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali, tajemnicze i absolutnie dziwne przyciąganie sprawiło, że jego wzrok skierował się właśnie na stół Gryffindoru.

I miał tego naprawdę dosyć. Jedyne, czego chciał to zwinąć się w kłębek i daleko stąd przehibernować najbliższe dni. Lub tygodnie. Cholera, ile to może trwać?

Więc teraz udawał, że je, a tak naprawdę przesuwał jedzenie po talerzu i powstrzymywał się od posłania jakiegoś zaklęcia w sufit pomieszczenia. Takiego, które by zniszczyło pół sali i takiego, które by posłało kamienie i odłamki szkła we wszystkich ludzi, którzy go drażnili. Chociażby Bombarda Maxima, ależ by to go usatysfakcjonowało.

Z brzękiem opuścił widelec. Musiał stąd wyjść

Pansy spojrzała na niego z ukosa.

– Wszystko w porządku?

Najzupełniej.

– Tak – powstrzymał się, żeby nie warknąć. - Skończyłaś?

– Nie – spojrzała na niego urażona.

– Blaise?

Zamiast odpowiedzi poczuł mocny chwyt na ramieniu.

– Przestań robić przedstawienie – syknął Zabini. – Higgs się gapi.

– Jebać go – powiedział, jednocześnie wstając, a jego głos buchał gniewem. – Idę.

– Siadaj i jedz jak człowiek – Ślizgon pociągnął go w dół. – O co ci chodzi?

– O chuja. Nie będziesz mi rozkazywał – warknął, a potem wstał gwałtownie i ruszył do wyjścia. W międzyczasie skierował palące spojrzenie na Terence'a Higgsa, któremu tylko trochę zrzedł zadowolony uśmieszek. Mały, nędzny śmieć. Pokazał mu w duchu środkowego palca i wypadł z Wielkiej Sali.

Jego kroki głośno odbijały się w pustych korytarzach. Draco miał ochotę przeklinać w głos.

Pomyślał, że niskie wymagania wobec siebie muszą być naprawdę wygodne, ale były dostępne tylko dla niższych klas społecznych. Mieć dwa cele w życiu: przeżyć i nie trafić do Azkabanu.

On tymczasem musiał trzymać reputację, być uprzejmym dla wszystkich osób postronnych i gardzić Potterem, kiedy jedyne co brzmiałoby mu w głowie, gdyby stał przed nim to "O Boże".

Złe myślenie, Draco, skarcił się w myślach. Nie wygra z tym, jeśli będzie stawiał Pottera na równi intelektualnej ze sobą. Ani na jakiejkolwiek innej.

Zdecydowanie musiał przestać, jeśli chciał powrócić do myślenia "stfu, Potter".

Wpadł do swojego pokoju, zatrzasnął drzwi i oparł się o nie. Oddychał przez chwilę głęboko, mając nadzieję, że ten pozorny spokój udusi chaos, który w nim wrzeszczał.

Szarpanymi ruchami spakował się na lekcje, nie dbając, że zniszczy podręczniki. Potem wszedł do łazienki, by umyć zęby, ale zatrzymał się i popatrzył w lustro. Ponuro zauważył, że nie wyglądał tak koszmarnie jak się czuł.

Koszmarnie, odbiło mu się w głowie.

Koszmar.

Zupełnie niespodziewanie zadał sobie pytanie, czy on jest dobrym człowiekiem i niemal parsknął śmiechem, bo nie było się nad czym zastanawiać. Był marionetką w rękach swojego ojca, a więc jednocześnie w rękach Voldemorta – tak samo był ich oczami i uszami w Hogwarcie. Pomagał im pośrednio, prawdopodobnie zostanie cholernym Śmierciożercą i będzie brzydził się sobą do końca życia.

Moment, w którym należało mieć odwagęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz