XXXVII

7.1K 494 547
                                    


Harry ostatnio zapominał o zagrożeniu.

A to było jeszcze gorsze, niż poczucie bezpieczeństwa.

Ale miał prawo się tak czuć. Od niemal miesiąca nie doświadczył ani jednej wizji, nie słyszał żadnych głosów, przed oczami nie błyskały mu przerażające obrazy. Jedyne, czego doświadczał to tępe bóle w czole. Podczas codziennych czynności i tak zwykle nie pamiętał o Voldemorcie i o tym, co go czeka. Owszem, często miał to w głowie i obracał te myśli po raz setny, ale nie żył tylko tym. Dopóki był w Hogwarcie, a Zakon Feniksa czynnie działał, nikt nie dopuszczał go do uczestniczenia w czymkolwiek. On sam – chciał, oczywiście, tylko nie dano mu tej możliwości.

Ostatnie dni były intensywne. Kiedy razem z Ronem wrócili do wieży Gryffindoru, Ginny i Hermiona siedziały przy gasnącym kominku. Młodsza nerwowo wykręcała palce. Ron upewnił się tylko, że nic jej nie jest, a potem stanął nad nią, założył ręce na piersi i piorunował wzrokiem.

Dziewczyna wyjaśniła, że ostatnio zwyczajnie zaprzyjaźniła się z jedną z czwartorocznych Ślizgonek. Wiedziała, że Slytherin wygrał mecz, więc zanim uczniowie wrócili, prześlizgnęła się wraz z koleżanką do jej pokoju i razem spędzały tam czas. Rzadko miewały okazję porozmawiać normalnie, z powodu uprzedzeń w obu domach i uznała, że to będzie świetna okazja, żeby spędzić razem więcej czasu. Planowała wyjść, kiedy już pijani Ślizgoni pójdą spać, albo potracą przytomność w Pokoju Wspólnym, ale jedna z młodszych dziewcząt doniosła jej, że jej brat, Harry i Hermiona wparowali do lochów i rozmawiają z Malfoyem. Ginny nie miała o niczym pojęcia i, przekonana, że konfrontacja z Draco skończy się katastrofalnie dla obu stron, wybiegła z dormitoriów. Wpadła na Zabiniego i powiedziała, że oczy zabłysły mu pożądaniem i naparł na nią błyskawicznie, dociskając do najbliższej ściany.

Ron był zirytowany. Na Ginny i na Harry'ego, który nie mógł tego zrozumieć. Nic z tego nie było jego winą. Ginny też niewiele mogła poradzić na rozwój wypadków i wziął jej stronę, najlepiej zdając sobie sprawę z tego, jak problematyczne są relacje ze Ślizgonami.

Dzień później trzymał lekki dystans w stosunku do Weasleya, a wieczorem wymknął się do Pokoju Życzeń. Przez chwilę nie mógł zrozumieć rozświetlonej twarzy Draco – a potem szybko załapał. Mecz. W całym zamieszaniu zapomniał o straconych szansach na Puchar.

Malfoy nic nie robił sobie z ponurych spojrzeń, jakie rzucał mu Harry i wręcz rozpływał się w swoim szczęściu. Poza tym żywo zrelacjonował Potterowi, jak – nie wiedząc, co powiedzieć rano Zabiniemu – uderzył w twarz Flinta starym kociołkiem, a potem wmówił im, że się ze sobą pobili. Swoje zachowanie uzasadnił tym, że go nie lubi. Nie zapomniał podkreślić, że chłopak zawsze narzeka na niego na treningach, przy czym znowu uwypuklił swoje wczorajsze wspaniałe zwycięstwo.

I, cholera, mimo to, musiał dobrze wiedzieć, że Harry za bardzo go uwielbia, żeby być urażonym za jeden, chociaż decydujący, mecz. Zanim się pożegnali, z łomoczącym sercem w piersi, przyciągnął go do krótkiego, gorącego pocałunku, na który Draco odpowiedział z zadowoleniem.

Harry zupełnie przepadł, jeśli chodziło o całowanie.

Myślał o tym sporo. Myślał o Ronie, Ginny i Quidditchu - i czuł się dobrze.

Na czwartkowych eliksirach pracowali w parach.

– To jest granatowe.

Harry bez przekonania nachylił się do podręcznika.

– Miało być błękitne. Ej, czyli nie jest tak źle. Nie wygląda jak gluty.

– Chociaż tyle. Kolor to wina twoich dziwnych metod odmierzania naparu z mięty.

Moment, w którym należało mieć odwagęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz