XIII

6.6K 504 220
                                    


– Jestem – rozległ się szept.

Dziewczyna wzdrygnęła się, chociaż dobrze wiedziała, że Harry przyjdzie w pelerynie niewidce.

– Gdzie pozostali?

Alejki Hogsmeade były wypełnione śmiejącymi się uczniami i dorosłymi czarodziejami, którzy tutaj mieszkali. Panował swoisty gwar, na przekór wyjątkowo niskiej temperaturze, która zmusiła wszystkich do wyciągnięcia jesiennych, a nawet i zimowych płaszczy. W powietrzu unosił się zapach jedzenia z restauracji naprzeciwko. Ucieszyła się, że Harry już przyszedł i może uciec od tej przyjemnej tortury; z gniewu i nerwów nie zdołała wcisnąć w siebie obiadu.

Stała na skrzyżowaniu głównej drogi, tuż obok charakterystycznego budynku z zegarem na szczycie. Było prawie wpół do trzeciej.

Obróciła się powoli i skręciła w uliczkę. Pokonała kolejny zakręt i rozejrzała się, czy nikogo tu nie ma. Wtedy zatrzymała się, już niewidoczna z głównej ulicy i westchnęła nerwowo.

– Szukają prezentów.

Potter ściągnął pelerynę, której materiał rozczochrał mu włosy. Na szyi miał brudny ślad – przechodził tajnym korytarzem z Hogwartu do Miodowego Królestwa. Podejrzewała, że mało kto tamtędy chodził, a co dopiero sprzątał.

Teraz zmarszczył czoło.

– Nadal?

Skinęła głową, odwzajemniając zaniepokojone spojrzenie.

– Powinniśmy już iść.

– A jeśli będą na nas czekać pod Trzema Miotłami? Może pójdę sam, a ty ich poszukasz.

– Nie ma opcji. Nie wiem nawet, w jakim sklepie są. Lepiej się nie rozdzielać, a oni dołączą, kiedy zobaczą, że mamy mało czasu. Zorientują się, że poszliśmy.

O ile zobaczą, że mamy mało czasu – powtórzył z naciskiem.

Przyznała mu milczącą rację.

i Załóż pelerynę i chodźmy. W końcu Fred albo George mogą się w każdym momencie po nich wrócić.

Harry z powrotem zniknął i rozpoczęli marsz, pomiędzy nieco bardziej ponurymi zabudowaniami. Nie były tak wystawne i pełne przepychu jak na głównej ulicy; były to raczej kamienice mieszkalne. Co jakiś czas mijali samotnych ludzi, raz natknęli się na roześmianych szóstorocznych Puchonów.

Okolica robiła się coraz bardziej pusta, a budynki obskurne i zniszczone. Czuła się dziwnie samotna, mimo świadomości, że Harry idzie obok i dźwięku jego butów. Odwracała się na każdy szelest, poddenerwowana. Naprawdę to robią.

Nie chciała w to wchodzić. To był zły pomysł, fatalny i kropka. Pierwszy raz łamała regulamin w ten sposób, za takie wykroczenie mogą ich nawet zawiesić, na Boga. Drżała, na samą myśl o konsekwencjach. Co strzeliło Arturowi Weasleyowi do głowy, że się na to zgodził?

Ale był Harry, który natychmiast przystał na propozycję Rona. Inaczej być nie mogło. Skoczyliby za sobą w ogień (tak właściwie to czuła się, jakby to ona skakała za nimi w ogień) i nawet nie pomyśleli, że to robią. Musiała ich przypilnować, po tym jak odrodził się Voldemort. Albo gdyby Harry'emu stało się to co wtedy, w bibliotece, kiedy krew pociekła mu niemal strumieniem z nosa, a oczy wywróciły na drugą stronę. Pamiętała swoje przerażenie. Och, Harry, w takim niebezpieczeństwie, a tak o tym nie myślał. Robił tyle dla innych, kiedy należało zadbać też o siebie, a to dlatego, że rozpaczliwie chciał pomóc i już nie patrzył w co się pakuje. Powinien pójść do Dumbledore'a jeszcze raz.

Moment, w którym należało mieć odwagęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz