XVIII

5.7K 503 579
                                    

Harry czuł się fatalnie, ale nie potrafił nic z tym zrobić.

Tęsknił za Draco. Widział go codziennie w Wielkiej Sali i na lekcjach, ale nie spotkali się od prawie dwóch tygodni – od tamtej soboty, kiedy Ślizgon powiedział, że go kocha nie zamienili ani słowa. Parę razy zdarzyło się, że zerkali na siebie w tym samym momencie, a wzrok Malfoya zawsze był spokojny, jakby starannie wyreżyserowany. Poza tym Draco zachowywał się w sposób, który dostarczał Harry'emu wrażenia, że wrócił się w czasie do września. Komentował szyderczo, cokolwiek przyszło mu na myśl, czynił złośliwe aluzje do tego, jak Gryfon zemdlał i wynajdywał coraz to nowe sposoby, by jak najwięcej razy użyć słowa szlama.

Harry nienawidził tego, bo nie wiedział, czy Draco chce mu coś przekazać. Jeśli tak – co?

Jedną możliwością było to, że chłopak nie pamięta co powiedział, wtedy jednak niewiele rzeczy miało sens. Malfoy nie upomniał się o spotkanie, na które Harry nie przyszedł, bo rozmawiał z Dumbledore'm, nie dał żadnego znaku, że chciałby się z nim zobaczyć. W tym tygodniu często odwiedzał bibliotekę i Ślizgon ani razu się tam nie pojawił. Jeśli sądził, że nic się nie stało, dlaczego utrzymywał między nimi dystans?

Z drugiej strony, mógł pamiętać. Jeżeli to był pijacki bełkot, sytuacja również była absurdalna. Wystarczyło powiedzieć, że nie miał tego na myśli i nad sobą nie panował – Potter zapomniałby wtedy o całej sprawie. Wiedział, że po alkoholu robi się różne rzeczy.

Najbardziej prawdopodobną wersją było to, że Draco pamiętał i mówił prawdę. Chłodna postawa i brak chęci do spotkania wynikałby z niepewności, co sam Harry o tym myśli. Malfoy mógł chcieć dać mu czas na uspokojenie się, przegrupowanie, przemyślenie ich relacji, ale nie mógł wiedzieć, że Harry nie ma pojęcia co myśleć, bo nie wie co się właściwie wydarzyło.

Naprawdę musieli porozmawiać. Potter zaczynał wariować od tego oddalenia i niewiedzy.

Wczoraj – w piątek – Draco wyglądał zdecydowanie bardziej kiepsko, niż przez resztę tygodnia. Do czwartku oślepiał swoją jasną skórą i leniwym półuśmiechem, a potem nagle zgasł. Raczej poważnie wkroczył do Wielkiej Sali z Zabinim i Parkinson. Zgarnęli trochę jedzenia i Malfoy rzucił mu wtedy dłuższe, intensywne spojrzenie, na które Harry prawie opluł się herbatą, a potem wyszli. To go tylko mocniej zaniepokoiło.

W sobotę nie było go ani na śniadaniu, ani na obiedzie. Potter patrzył bezmyślnie w jego puste miejsce, z żołądkiem ściśniętym z nerwów. Nie mógł się doczekać i jednocześnie miał ochotę nigdy nie iść na spotkanie w Pokoju Życzeń. Powinni w końcu wszystko sobie wytłumaczyć.

– Stary – Ron zamachał widelcem przed jego twarzą. – Żyjesz?

– Przepraszam – mruknął. – Trochę... kiepsko się czuję.

– Nie bądź głupi – odparł, wywracając oczami. – Widzimy, o co chodzi.

– Och – wymamrotał, czując się podle. Obiecał Hermionie, że powie im o Malfoyu, ale najpierw musiał go o to zapytać. Poza tym, naprawdę chciał, by wiedzieli. Zasługiwali na to.

Powstrzymał zirytowane westchnięcie, kiedy Ron i Hermiona wymienili jedno z tych spojrzeń.

– No więc – zaczął bezmyślnie. – Ee... Tak. Mam... kilka spraw na głowie.

– Pokłóciliście się, a idą walentynki, co? – rzucił Ron.

Harry zamrugał, zapominając chwilowo o wszystkim innym.

– Co? Walentynki?

– Nooo – Weasley popatrzył na niego wyczekująco. – W poniedziałek.

Moment, w którym należało mieć odwagęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz